Jacek Bąk: Drużyny, w których grałem, od obecnej różniło to, że tak ważne spotkania grała na wielkich turniejach. Eliminacje przechodziliśmy jak burza. Awans na MŚ 2002 zapewniliśmy sobie najszybciej z Europy. W kwalifikacjach do MŚ 2006 przegraliśmy dwa razy z Anglią, pozostałe osiem meczów wygraliśmy. Problemy mieliśmy, grając o ME 2008. Zaczęliśmy od 1:3 z Finlandią u siebie, ale zaraz mieliśmy swoje "Wembley", gdy w Chorzowie ograliśmy Portugalię. Zajęliśmy pierwsze miejsce w grupie, wyprzedziliśmy m.in. Belgów i Serbów.
Mecze o wszystko mieliśmy na turniejach. Trzy razy przegrywaliśmy na inaugurację, o naszym losie decydowało drugie spotkanie. W żadnym nie zdobyliśmy trzech punktów, bo byliśmy za słabi. Serce, głowa i nogi chciały, brakowało umiejętności. Charakter nie był problemem, z każdego meczu schodziliśmy w mokrych koszulkach, poobijani i rozbici. Walczyliśmy do upadłego, ale Niemcy czy Portugalczycy byli lepsi. W obecnej reprezentacji najbardziej brakuje mi "jaj" i boiskowej wyrazistości. Kiedy grałem w Katarze, odliczałem dni do zgrupowania kadry, nie chciałem z niej wypaść. Byliśmy jak rodzina, zjeżdżaliśmy się i było powitanie. Żadnych iPodów czy PlayStation, a jeśli już - to w mniejszym wymiarze niż teraz. Nie jestem w środku, ale widzę, że drużyna jest niespójna. Nie ma lidera, który to wszystko by rozruszał. Ale może się mylę?
- Każdy przeżywa je na swój sposób. Przed spotkaniem czuliśmy się naładowani energią i się napinaliśmy. Ale potem na boisku widzieliśmy, że mocy brakuje. Pękało jedno ogniwo, drugie. Ktoś popełniał błąd i kończyło się wielkim niedosytem. Dlatego może i lepiej, że teraz kadra poleciała na Ukrainę we względnym spokoju. Mało kto w nią wierzy. Nie ma presji jak na wielkich imprezach, gdzie między pierwszym a drugim meczem świadomość, że porażka eliminuje z gry, aż przytłaczała.
Dziś pod większą presją są Ukraińcy i Anglicy, którzy są o krok od awansu. My możemy sprawić sensację.
- Jeśli budziłem się w środku nocy, a zdarzało się, to odsypiałem po obiedzie. Paru nocy nie przespałem. Obrońca musi myśleć, jak ma zagrać, mając świadomość, że rywalem będzie Ronaldo, Ronaldinho czy Szewczenko.
- Wiedziałem, że rywale mają lepszych piłkarzy z lepszych lig i drużyn. Łudziłem się, że w piłce teoria nie zawsze idzie w parze z praktyką. Tyle że na wielkich turniejach tym najmocniejszym rzadko zdarzają się chwile słabości. W meczach z nami się nie zdarzyły.
- Bo jestem Polakiem. Reprezentacja jest jedna, a miłość ślepa. Może w Charkowie i Londynie urodzi się coś nowego? Wierzyć trzeba.
- Na pewno nie zaszkodzą. Coś w piłkarskim życiu widzieli, sporo ważnych meczów zagrali.
- Ja bym się wstydził, ale byłym kadrowiczom łatwo krytykować. Powiem tylko, że selekcjoner powinien mieć kilka pozycji, na których zmiany robi tylko w wypadku kontuzji lub kartek. Stoperzy, środkowi pomocnicy to serce, mózg i płuca drużyny - na tych pozycjach zmiany robi się tylko z konieczności. U nas rotacja w tyłach jest za duża.
- Z Glika zrobiłbym szefa obrony i szukał mu partnera. Na Szukałę postawiłbym wcześniej, przecież on nie gra w Steaule Bukareszt od meczów z Legią w eliminacjach Ligi Mistrzów. Jakbym się raz zdecydował, to trwałbym w postanowieniu i zmieniał tylko w wyjątkowych okolicznościach.
- Bok obrony to trochę spokojniejsze miejsce, ale nie wiem, dlaczego selekcjoner miałby nie wystawić Jakuba Wawrzyniaka. Może chodzi o to, że z Wojtkowiaka będzie więcej pożytku w grze obronnej?
- Mało? Bardzo mało! A mimo to jakimś cudem wciąż jesteśmy w grze. Dobrze, że tak fajne mecze nie są o nic.