Szatnia jak konklawe, czyli Euro 2012 znów spaprane

Gdyby wykroić z "Będziesz legendą, człowieku" sceny związane z Damienem Perquisem - jedyne w filmie Marcina Koszałki zajmujące - uzbierałoby się pewnie na 20-minutową etiudę, dla fanów futbolu dość intrygującą, zwłaszcza w wątku podsumowanym rzuconą przez masażystę kadry refleksją, że "farbowane lisy przeżywają najmocniej". Farbowane lisy, czyli zagraniczni piłkarze z polskimi korzeniami przesadzeni do naszej reprezentacji. Jak wspomniany Francuz (łączy go z nami babcia Józefa Bierła, obecna na ekranie), wyzywany przez Jana Tomaszewskiego od "śmieci".

Relacje na żywo w twoim smartfonie. Pobierz aplikację Sport.pl LIVE ?

Tyle że reżyser anonsował opowieść o Euro 2012. I nie widać, by w trakcie montażu plany zrewidował. Miota się od postaci do postaci, z niewiadomych przyczyn serwuje nam przydługą sekwencję z rozrechotanym, prymitywnie dowcipkującym prezesem Grzegorzem Latą (wzbogaconą o archiwalia), ignoruje natomiast ludzi najważniejszych. Właściwie nie ma w filmie wychłostanego przez opinię publiczną Franciszka Smudy; nie ma Wojciecha Szczęsnego, typowanego na gwiazdę turnieju, a wydalonego z boiska już po godzinie inauguracyjnego meczu; nie ma Przemysława Tytonia, który bohaterem niejednej akcji został dzięki niespodziewanemu splotowi okoliczności. Sypią się za to trywialne scenki z życia piłkarzy, nużące dla każdego nieniedzielnego kibica. Niestrawne mydło z powidłem.

Futbolowy spektakl rejestruje dziś tyle kamer i mikrofonów, że poświęcony mu dokument może się udać tylko pod warunkiem, że zajrzy głębiej. Spróbuje dotknąć tajemnicy szatni.

Koszałka nawet nie zbliża się do klamki. Szatnię odwiedzamy jedynie w sposób sztampowo telewizyjny - pustą, z rozwieszonymi koszulkami graczy. Nie podglądamy jej choćby przez dziurkę od klucza ani przed meczem, ani po meczu. Nie podsłuchujemy, co dzieje się na ławce trenerskiej. Nie wkradamy się do autokaru, który po meczu wiezie kadrowiczów do hotelu. Nie zerkamy na choćby skrawek tablicy z taktycznej odprawy, nie słyszymy trenerskich peror. Nie widzimy niemal żadnego spontanicznego, podyktowanego chwilą aktu, którego już nie widzieliśmy.

Od kolegów z TVP wiem, że trener Smuda był wściekle oporny we współpracy, nie wpuszczał kamery właściwie nigdzie. Koszałka, jak podejrzewam, też stanął przed ścianą. A ponieważ nie próbował jej rozbić, nakręcił niewiele. Animowane wstawki w jego dziełku do tego stopnia nic nie wnoszą, że wyglądają na rozpaczliwe wydłużanie metrażu.

Zadziwiające, że w erze przenicowującej świat futbolu medialnej wszechmaszynerii światła gasną akurat wtedy, gdy robi się najciekawiej. Że z szatnią jest jak z konklawe - owszem, uczestnicy ujawniają niekiedy, co działo się w chwilach krytycznych lub najważniejszych, ale co innego ustna relacja nawet bezpośredniego świadka (zniekształcająca rzeczywistość, zwłaszcza skąpaną w ekstremalnych emocjach), a co innego zapis wideo lub audio. Np. nigdy nie dowiemy się, jak liverpoolczycy reagowali w przerwie legendarnego finału Ligi Mistrzów w Stambule (przegrywali z Milanem 0:3, by w drugiej połowie wyrównać i zwyciężyć potem w rzutach karnych) - zeznania po latach znacząco się od siebie różnią.

W czasach nagrywania wszystkiego i wszystkich piłkarze albo ludzie ich obsługujący nie rejestrują też zakulisowych zdarzeń potajemnie. Jakby podświadomie uznawali szatnię za sferę sacrum, jakby w wyniesieniu na zewnątrz jej sekretów lękali się grzechu cięższego niż bluźnierstwo - bluźniercy się wszak zdarzają. Koszałka też świętości nie narusza. Nawet nie próbuje, choć bywali już twórcy, którzy zdołali odsłonić więcej, niż pokazują media - jak Stéphane Meunier, autor "Les yeux dans les Bleus", zaglądającego za kulisy złotego popisu Francuzów na mundialu w 1998 roku. Czytając recenzje "Będziesz legendą, człowieku", mam wrażenie, że na pochlebne opinie naciągnął Koszałka krytyków z bladym pojęciem o sporcie, którym mógł np. wcisnąć niepokój Wasilewskiego o swój los po zakończeniu kariery jako wyznanie u piłkarza wyjątkowe, pozwalające wejrzeć w jego intymność. Dla fana to banał. W dodatku pozostający bez związku z Euro 2012, o którym nie dowiedzieliśmy się od Koszałki niczego.

A zeznania uczestników wydarzeń dezorientują. Z jednej strony mamy świadectwo Roberta Lewandowskiego, który w osławionym wywiadzie dla "Gazety" przedstawił historię pełzającej klęski, reżyserowanej przez skończonego trenerskiego ignoranta. Z drugiej strony Szczęsny do dziś wspomina "kapitalne przygotowania" i fantastyczną atmosferę, która "już nigdy się nie powtórzy". Komu wierzyć?

Więcej o:
Copyright © Agora SA