Polska - Anglia: Wembley i inne historie

- Niemal zawsze górowali nad nami atletycznie, tłamsili nas. To z nimi zawsze grało nam się najtrudniej, bo technicznym wirtuozom potrafiliśmy przeciwstawić ambicję, a oni mają i technikę, i nadmiar walorów wolicjonalnych - mówi o angielskich piłkarzach wybitny znawca futbolu, Tomasz Wołek. Aż 10 z 17 meczów ze swym odwiecznym rywalem biało-czerwoni przegrali. Przed wtorkowym spotkaniem Polska - Anglia na Stadionie Narodowym w Warszawie w el. MŚ 2014 przypominamy najlepsze występy biało-czerwonych przeciwko Synom Albionu. Relacja Z czuba i na żywo od 18. Śledź relację także na telefonie na m.sport.pl.

Tylko jedno zwycięstwo, sześć remisów i aż 10 porażek. Bilans bramek - 10:27, a w szeregach rywali kilku katów, jak Gary Linker, który naszym bramkarzom strzelił aż sześć goli, czy Alan Shearer i Paul Scholes, pokonujący polskich golkiperów po trzy razy. Anglia nie bez powodu jawi się nam jako najtrudniejszy przeciwnik. Ale i z nim potrafiliśmy walczyć.

Narodziny bohaterów

- Banaś, Gadocha, a może któryś z Anglików przyłożył nogę? Jak wielu miłośników futbolu, oglądałem to ze sto razy i mam wrażenie, że autorstwo gola należy się Janowi Banasiowi. Ale to jedna z rzeczy, o które zawzięte spory będą się toczyć w nieskończoność. Dobrze, byłoby, gdybyśmy po 16 września bieżącego roku znów zastawiali się, kto zdobył dla Polski jedną ze zwycięskich bramek - mówi Wołek.

6 czerwca 1973 roku Polska pokonała Anglię 2:0 w eliminacjach mistrzostw świata, które rok później odbyły się w RFN. Zespół Kazimierza Górskiego zrehabilitował się za marcową, wyjazdową porażkę z Walią 0:2, a przede wszystkim pokazał, że nie zamierza biernie obserwować wyspiarskiej walki o awans.

W pamiętnym meczu kontuzji, która wykluczyła go z udziału w mundialu, nabawił się Lubański. Najlepszy strzelec naszej reprezentacji w historii przed urazem zdążył jeszcze pogrążyć Anglików. - Bohaterem był też Lesław Ćmikiewicz. W tym meczu, a później w starciu z Walią [3:0 dla Polski] potrafił obezwładnić dwóch największych brytyjskich zabijaków - Anglika Alana Balla, mistrza świata z 1966 roku, i Walijczyka Trevora Hockeya. Oni nieomal nie powąchali piłki. Ćmikiewicz swoją inteligencją, chytrością, przebiegłością, ale też świetnym przygotowaniem fizycznym sprostał tym atletom. Okazało się, że również na tym polu można im dorównać - wspomina Wołek.

Najważniejszy remis w historii

- Nie byłoby mistrzostw świata, nie stalibyśmy się tak znani, o wielu z nas pewnie całkowicie by zapomniano - mówi Lesław Ćmikiewicz. - Nie byłoby drużyny Kazimierza Górskiego - dodaje Jan Tomaszewski. Wspaniałe czasy polskiej piłki nożnej zawdzięczamy temu, co stało się 17 października 1973 roku na Wembley. - Pamiętamy wojny psychologiczne z wyzywaniem Tomaszewskiego od błaznów, klaunów, ze zwierzętami [podczas ogrywania naszego hymnu trybuny skandowały "animals"], z różnymi prowokacjami - wspomina Wołek. - Tamta generacja była zahartowana, miała wspaniałego, mądrego trenera, który potrafił ich usposobić należycie mentalnie, dlatego oni byli zdolni dać temu odpór, nie załamać się. Dlatego w tym potwornym ryku, w tej wielkiej paszczy stadionu Wembley, poczynali sobie niesłychanie dzielnie - dodaje. Gol Jana Domarskiego, a później niesamowite parady Tomaszewskiego i koniec świata - bo o nim pisały angielskie media po remisie 1:1. Alfa Ramseya, który angielską kadrę prowadził od 11 lat zwolniono, a na mundial pojechała Polska.

Aj, Jezus Maria!

- Napastnik musi wykorzystywać takie okazje. Do dziś nie wiem, jak tego nie strzeliłem - mówi Marek Leśniak. 29 maja 1993 roku w Chorzowie Polska prowadziła z Anglią 1:0 po golu Dariusza Adamczuka. Gdyby Leśniak wykorzystał prezent od bramkarza gości Christophera Woodsa, który podał naszemu napastnikowi piłkę we własnym polu karnym, trener Andrzej Strejlau najpewniej znów cieszyłby się ze zwycięstwa nad Anglią (w 1973 roku był asystentem Górskiego). Niestety, grający wówczas w Bundeslidze napastnik wyborną szansę zmarnował, a w 84. minucie gola na 1:1 zdobył Ian Wright. - Gdybym trafił, pewnie wszystko potoczyłoby się inaczej, bylibyśmy blisko awansu na mistrzostwa świata w USA - żałuje Leśniak.

 

Czy awans Polski na mundial rzeczywiście był realny? Przed meczem z Anglią kadra wygrała z Turcją 1:0, zremisowała na wyjeździe 2:2 z Holandią i dwukrotnie pokonała San Marino. Bilans bardzo dobry, ale już amatorami z południa Europy nasi piłkarze męczyli się okrutnie, wygrywając w Łodzi 1:0 po golu, jakiego Jan Furtok strzelił ręką. Od najlepszych wiele dzieliło nas również organizacyjnie. - Andrzej Rudy zrezygnował z kadry właśnie z powodów organizacyjnych. Grał na Zachodzie, był przyzwyczajony do pewnych standardów. Jak jechał z drużyną na mecz, z autokaru wszyscy wychodzili w takich samych polówkach, mieli takie same dresy. A w reprezentacji każdy biegał w tym, co miał - wspomina Adamczuk. - Mecz z Anglią graliśmy w sobotę, a jeszcze na czwartkowy trening w ogóle nie chcieliśmy wyjść. Starsi piłkarze powiedzieli, że mają dość, że nie godzą się na szopkę w takim meczu. Działacze obiecali, że załatwią nam markowe stroje, no i załatwili - koszulki Adidasa z Niemiec przywiózł Andrzej Grajewski. Były w porządku, gorzej, że na dresach obok orzełka mieliśmy napis HSV, bo sprzęt przyjechał z Hamburga - opowiada wicemistrz olimpijski z Barcelony.

Wembley odczarowane

Pierwszy dla Polski mecz eliminacji mistrzostw świata 1998 i od razu Anglia. 9 października 1996 roku nasi piłkarze wyszli na Wembley po 12 meczach bez zwycięstwa. Mimo to kiedy w siódmej minucie Marek Citko pokonał Davida Seamana, uwierzyliśmy w cud. Polska po raz pierwszy od 23 lat i pamiętnego strzału Domarskiego, zdobyła gola na Wembley, a w kraju zapanowała citkomania.

- Wszyscy chcieliśmy pokazać, że potrafimy grać. Nie mogłem się doczekać tego spotkania. Szkoda, że skończyło się naszą porażką, bo naprawdę graliśmy dobrze - wspomina Citko. Za winnego przegranej uznany został strzegący polskiej bramki Andrzej Woźniak, który dwa razy dał się pokonać Alanowi Shearerowi, popełniając duży błąd przy pierwszym trafieniu Anglika. Żal straconej szansy na sukces był duży, ale nadzieja na odrodzenie reprezentacji chyba jeszcze większa. Niestety, w kolejnych meczach eliminacji drużyna Antoniego Piechniczka nie prezentowała się już tak dobrze.

Miesiąc angielskiego strachu

- Wydawało nam się, że jesteśmy o krok od przejścia do historii. Do ogrania Anglików brakowało nam naprawdę niewiele - wspomina Tomasz Iwan. 8 września 1999 roku zespół Kevina Keegana w swym ostatnim meczu eliminacji Euro 2000 musiał pokonać Polskę, by zapewnić sobie prawo gry w barażach (pewna awansu z grupy piątej była już Szwecja). - Radzę im, żeby nie rozpowiadali, że przyjeżdżają wysadzić Polskę w powietrze. Przekonają się, że nie jest łatwo grać przeciwko Wójcikowi i jego ekipie - zapowiadał ówczesny selekcjoner naszej reprezentacji, Janusz Wójcik. David Beckham, Robbie Fowler, Shearer, Scholes i Michael Owen w Warszawie rzeczywiście sobie nie pograli. - Mamy nadzieję, że Szwecja zagra poważnie - powtarzał po meczu Keegan. Bezbramkowy remis sprawił, że Anglicy, tak jak Polacy mieli na koncie 13 punktów i w kończącym eliminacje meczu Szwecja - Polska musieli liczyć na Szwedów. - Byli bardzo zaskoczeni. Spodziewali się, że łatwo z nami wygrają, a my postawiliśmy im opór. Mecz nie był może jakimś wielkim widowiskiem, ale walczyliśmy do końca i mieliśmy swoje szanse na zwycięstwo, jak zmarnowana przez Radosława Gilewicz sytuacja sam na sam z Nigelem Martynem - wspomina Iwan. Niestety, 9 października w Sztokholmie, nasz zespół zagrał dużo gorzej i po zwycięstwie Szwedów 2:0 stracił szanse awansu na Euro. - Naprawdę mogliśmy wtedy zapisać się w historii. Wierzę, że teraz zrobi to zespół Waldemara Fornalika. Anglicy pewnie znów przyjadą do Warszawy pewni swego. Oby zdziwili się jeszcze bardziej niż 1999 roku - kończy Iwan.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.