Czego dowiedzieliśmy z Euro 2012 o kadrze. Słabości reprezentacji

- Moja drużyna ma atakować i grać efektownie, kibice nie wybaczyliby nam, gdybyśmy postawili na defensywę - powtarzał Franciszek Smuda od pierwszego dnia pracy. Czy dotrzymał słowa?

Czego nie powiedziały nam sparingi

Obiecywał, że zbuduje zespół, który będzie szybko rozgrywał piłkę i przemieszczał się pod bramkę rywala. Ustawiał zespół w systemie 4-2-3-1, w którym czterech zawodników odpowiada za nacieranie na bramkę rywali. W sparingach ustawienie się sprawdzało, bo nawet, gdy Polska mierzyła się z mocarzami (Portugalia, Niemcy, Francja, Włochy) żaden huraganowych ataków na nasze pole karne nie urządzał. Z budowaniem akcji ekipa Smudy też nie miała wielkiego problemu. To standard - im lepsi piłkarze, tym bardziej w czasie meczów towarzyskich myślą o najbliższych wyzwaniach klubowych.

Ćwiczony przez dwa i pół roku system Smuda porzucił na Euro po pierwszym meczu. Ściągnął jednego skrzydłowego i wpakował do środka pola jeszcze jednego specjalistę od odbierania piłki, bo okazało się, że defensywa potrzebuje wsparcia. Z Rosją, gdy nie byliśmy faworytami, taktyka się sprawdziła. Ale z Czechami pomysłów na ataki zabrakło po 20 minutach, a o powrocie do starego ustawienia nie było mowy, bo ktoś musiał rozbijać ataki Czechów.

Dziś możemy się zastanawiać, co by było, gdyby od pierwszego do ostatniego sparingu Smuda ustawiał zespół w bardziej defensywnym systemie 4-3-2-1. Może drużyna znałaby więcej sposobów na przedostanie się pod bramkę rywala? Może udałoby się lepiej przystosować do tej taktyki Ludovica Obraniaka? Może trener zauważyłby, że Rafał Murawski niewiele wnosi do zespołu?

Od gwiazd wymaga się więcej

Przed turniejem nadzieje na ataki, gole i ćwierćfinał pokładaliśmy w trzech piłkarzach Borussii Dortmund. Dzięki nim - regularnie spuszczającym lanie Bayernowi Monachium w Bundeslidze - Smuda mógł przed turniejem mówić, że zbudował najlepszą drużynę, która reprezentowała Polskę na wielkim turnieju w XXI w. Teoretycznie się nie pomyliliśmy. Pierwszy gol na ME padł po dośrodkowaniu Błaszczykowskiego i strzale Lewandowskiego, a drugi po strzale Błaszczykowskiego. Słabości reprezentacji Smudy powodowały jednak, że nie wystarczyło, by gwiazdy zagrały turniej dobry. Miały zagrać wybitny, zaś ani Piszczek, ani Błaszczykowski, ani Lewandowski całkiem zadowoleni z siebie być nie mogą. Gdyby dwaj ostatni wykorzystali po jednej szansie na gola więcej, dziś cieszylibyśmy się z ćwierćfinału i zwycięstwa w grupie.

Trudna sztuka zmian

Smuda został wychłostany przez ekspertów po meczu z Grecją, gdy na boisko wpuścił tylko jednego rezerwowego. I to z musu. Przemysław Tytoń zastąpił Macieja Rybusa, bo Szczęsny dostał czerwoną kartkę. Z Rosją trener chciał wygrać i trudno mieć do niego pretensje o wybór rezerwowych, których wprowadził w drugiej połowie. Ale z Czechami zupełnie już się pogubił. Na początku drugiej połowy Eugena Polanskiego zastąpił Kamilem Grosickim. Nie wiedzieć czemu ściągnął zawodnika Mainz, który był jednym z najlepszych na boisku i z trójki defensywnych pomocników grał najbardziej ofensywnie. Polanski miał żółtą kartkę, ale miał ją także zdecydowanie słabszy Rafał Murawski. Chwilę później po jego błędzie gola strzelił Petr Jiracek. Dopiero wtedy Smuda ściągnął Murawskiego (wszedł Adrian Mierzejewski). Ale zastąpił też Ludovica Obraniaka (wszedł Paweł Brożek). Efekt? Wiedzieliśmy już, że po zagraniu z rzutu rożnego albo wolnego Polska na gola nie ma szans, bo pomocnik Bordeaux to jedyny piłkarz, po którego zagraniach piłka ląduje w okolicach kolegi z zespołu. A to musiało nam wystarczyć, bo stałe fragmenty gry u Polaków...

...wciąż są niestałe

Przy ustawionej 20 metrów od bramki piłce stoi czterech zawodników. Piłkarz A przebiega nad nią, mija mur z prawej strony i mknie w pole karne. Piłkarz B lekko dotyka piłkę, piłkarz C - zatrzymuje, a piłkarz D - po ziemi podaje do piłkarza A. Ten ma mnóstwo miejsca, bo defensywa rywali jest zdezorientowana. Strzela, ale trafia w słupek. Odbita piłka trafia do piłkarza C, który jest już w szesnastce i zdobywa bramkę. Nie, to nie fantazja, w ten sposób Szwajcarzy strzelili w majowym sparingu gola Niemcom. I o to nam chodziło, gdy domagaliśmy się, by Franciszek Smuda pracował z piłkarzami nad stałymi fragmentami gry. Owszem, nie było tak źle jak w lutowym sparingu z Portugalią, gdy rzut wolny dla Polski zaczynał kontrę rywali, ale trudno za sukces uznać, że piłka po dośrodkowaniu piłkarza w biało-czerwonej koszulce trafia do jego kolegi.

Zmiennik trenerem

Smuda nie wziął na ME Artura Boruca. I turniej pokazał, że miał rację. Nie wziął Michała Żewłakowa i, mimo obaw, bardzo do stopera Legii nie tęskniliśmy. Ale szkoda, że gdy selekcjoner chciał wprowadzić napastnika, wybierał między rezerwowym Hannoveru Arturem Sobiechem i rezerwowym Celticku Pawłem Brożkiem. Niedaleko siedział trener napastników Tomasz Frankowski. Po tym, co w ostatnich 17 minutach z Czechami pokazał Brożek, nie ma powodu, by sądzić, że 38-letni piłkarz Jagiellonii zagrałby gorzej.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.