Rafał Stec po meczu Polska - Grecja: Polska całkiem obnażona

Franciszek Smuda najwyraźnieje truchleje na samą myśl o najdrobniejszej roszadzie w składzie, wszystkie nadzieje pokłada w wyselekcjonowanej dziesiątce graczy z pola, aż strach pomyśleć, co się stanie, gdy czyjeś członki nie wytrzymają albo pojawią się następne zawieszenia za kartki. Rezerwowi piłkarze też już wiedzą, ile zaufania ma do nich szef - pisze w felietonie po meczu Polska - Grecja Rafał Stec.

Dotąd na własnych trawach zawsze z Grecją rozprawialiśmy się jak chcieliśmy, wygraliśmy wszystkie osiem meczów, przyłożyliśmy jej 22 golami, strat własnych niemal nie notowaliśmy. Oparła się naszym piłkarzom dopiero wtedy, gdy nadszedł ten najważniejszy dzień. Gdy okoliczności wybitnie Polakom sprzyjały, ba, przed przerwą przecieraliśmy oczy, bo ludzie Franciszka Smudy długimi okresami dominowali totalnie. Ale i tak, cytując wściekłego Artura Boruca, wszystko spieprzyli. Spieprzyli, bo na wygodniejszą drogę do zwycięstwa możemy już podczas Euro 2012 nie wjechać. Na szczęście nieobecny bramkarz wystrzelił z siebie tamte pamiętne słowa po całym turnieju, a teraz nadal zachowujemy szanse, by całą imprezę podsumowywać ładniejszymi słowy. Doceńmy, że po poniesionych w zawstydzającym stylu porażkach z Koreą i Ekwadorem oraz planowej z Niemcami, reprezentacja wreszcie rozpoczęła turniej od zdobycia punktu. Nie zdarzyło się od 1986 roku.

W ogóle popołudnie przebiegało niezwyczajnie. Przywykliśmy, że bohatersko reagują na niebagatelne wyzwania tylko nasi bramkarze, na mundialu w 2006 i mistrzostwach kontynentu w 2008 roku godnie wypadł jeden Boruc. W Wojciechu Szczęsnym widzieliśmy jego naturalnego następcę, ale satysfakcjonująco, delikatnie mówiąc, nie wypadł. Uwijać się między słupkami nie musiał, w godzinie próby zawiódł. Na szczęście klasowi golkiperzy chodzą u nas stadami, Przemysław Tytoń dokonał nieprawdopodobnego. Nie umiem wyłowić z pamięci poprzedniego ważnego meczu, w którym rezerwowy obronił rzut karny natychmiast po wejściu na murawę, tuż po odesłaniu do szatni bramkarza podstawowego.

Zobacz wideo

Jeszcze trudniej byłoby nam zapewne odnaleźć trenera, który w godzinie próby ze zmianami nie tyle zwleka, co całkiem z nich rezygnuje. Nasz nie dokonał dziś żadnej, wyjąwszy wymuszoną przez czerwoną kartkę, dostał zatem spektakularną odpowiedź każdy, kto zastanawiał się, czy selekcjoner podziela powszechne przekonanie, że w rezerwie trzyma atrapy reprezentantów Polski. Tak, Franciszek Smuda najwyraźniej truchleje na samą myśl o najdrobniejszej roszadzie w składzie, wszystkie nadzieje pokłada w wyselekcjonowanej dziesiątce graczy z pola, aż strach pomyśleć, co się stanie, gdy czyjeś członki nie wytrzymają albo pojawią się następne zawieszenia za kartki. Rezerwowi piłkarze też już wiedzą, ile zaufania ma do nich szef, wymowniej działać w swojej bezczynności nie mógł. Ewentualni zmiennicy to na razie fakty statystyczne, a nie żywi ludzie.

Smuda będzie musiał ich uczłowieczyć, turnieju nie sposób przetrwać bez dłubania w podstawowej jedenastce. To musi niepokoić, bo nawet w tej podstawowej dostrzegamy trwałość dawno ustalonej hierarchii. Liczyliśmy, że skupienie przeciwników na trójkącie dortmundzkim da oddech, przestrzeń i swobodą przeciwległemu skrzydłu, ale płonne nasze nadzieje, niebezpiecznie nacieraliśmy tylko prawym, na drugim prawie nie wiało. Dysproporcja między flankami jest ogromna, mamy drużynę przechyloną jak krzywa wieża w Pizie, Boenisch z Rybusem mniej znaczą i w ofensywie, i w defensywie. Na razie nikt zaskakująco nie rozbłysnął, wszyscy grają na spodziewanym poziomie, przed przerwą trochę ponad moje oczekiwania kopał tylko Rafał Murawski - śmielszy niż w sparingu z Andorrą - ale w drugiej połowie i on zgasł.

W ogóle wszyscy Polacy w końcówce stracili werwę, oby znów nie okazało się, że porządne przygotowanie fizyczne do turnieju przekracza nasze możliwości. Duchota była na Narodowym potworna, fakt, zresztą z przedmeczowej mowy ciała selekcjonera - dyskutującego z naszym szpiegiem Hubert Małowiejskim - wywnioskowałem, że niezbyt podoba mu się zasunięty dach. Idealnego mikroklimatu do grania w piłkę nie zapewnił, to też fakt. Ale do licha, to dopiero pierwszy mecz.

Zobacz wideo

Podstawowy wniosek po inauguracji? Jesteśmy być może najbardziej obnażoną drużyną na Euro, nawet jeśli możemy zwyciężać, to raczej nie możemy nikogo zaskoczyć. Co zresztą nie w każdym sensie stanowi wadę. Od greckich dziennikarzy przed meczem słyszałem, że myśleli tylko o obezwładnieniu Lewandowskiego - jako jednoosobową machinę oblężniczą poznała go już cała Europa, zagraniczne gazety zgodnie typowały wczoraj napastnika Borussii Dortmund na gwiazdę turnieju. A jednak rywale usidlić go nie zdołali. Dopiero w drugiej połowie odcięli naszego lidera od podań i o golach mogliśmy zapomnieć.

Im bardziej opadały emocje, tym intensywniej docierało do mnie, ile błędów popełnili na Narodowym piłkarze. U naszych do przerwy lubiłem agresywny pressing na wrogiej połowie, u obu stron irytował mnie odsetek niecelnych podań, wysoki pomimo nad wyraz ostrożnego rozwijania akcji zaczepnych. To w żadnym razie nie był futbol imponującej jakości, obawiam się, że w następnych meczach do zdobywania punktów będziemy potrzebowali jakości ciut więcej.

Może się okazać, że będą musieli zademonstrować ją rezerwowi. Ludzie, którym nawet Smuda nie ufa.

GALERIA z meczu Polska - Grecja

Więcej o:
Copyright © Agora SA