Bundesliga. 7. kolejka. Łukasz Piszczek: Wypominano mi, że nie strzelam

Kiedy groziła mi półroczna dyskwalifikacja, zrezygnowałem z gry w reprezentacji, bo uznałem, że drużyna nie potrzebuje niezdrowych emocji i zamieszania - mówi prawy obrońca Borusii, który w sobotę zapewnił dortmundczykom zwycięstwo w Mainz

Twoi znajomi już nas lubią. Sprawdź którzy na Facebook.com/Sportpl ?

To był wyjątkowy tydzień w życiu 26-letniego obrońcy. W środę Związkowy Trybunał Piłkarski rozpatrzył jego odwołanie w sprawie dyskwalifikacji za udział w korupcji. Wyrok zmieniono.

W lipcu Wydział Dyscypliny zawiesił pewniaka do gry na Euro 2012 na pół roku. W 2006 roku Piszczek jako zawodnik Zagłębia Lubin dał kilka tysięcy złotych na łapówkę dla graczy Cracovii. Mecz zakończył się remisem 0:0, Zagłębie awansowało do pucharów, a Piszczek, który wtedy nie grał, dostał z klubu premię 72 tys. zł. W czerwcu sąd skazał go na rok więzienia z zawieszeniem na trzy lata.

Po decyzji WD Piszczek powiedział, że nie będzie się odwoływał i do stycznia 2012 roku nie będzie grał w kadrze. Zmienił zdanie, bo okazało się, że jeśli się nie odwoła, nie będzie mógł grać także w klubie. W poprzednim sezonie został wybrany na najlepszego prawego obrońcę Bundesligi, pozycję w występującej w Lidze Mistrzów Borussii ma bardzo mocną. Półroczną dyskwalifikację ZTP zamienił na roczną, ale z zawieszeniem na trzy lata. Piłkarz, który w ubiegłym tygodniu był w PZPN, musi również zapłacić na wybrany dom dziecka 150 tys. zł.

W piątek Piszczek dostał powołanie do kadry na październikowe sparingi z Koreą i Białorusią. Ostatni raz wystąpił w niej w czerwcowym meczu z Francją. W sobotę, w 90. minucie, z 25 m strzelił zwycięskiego gola dla Borussii. Mistrzowie Niemiec wygrali 2:1 w Mainz.

Robert Błoński: Za panem wyjątkowo ciężki weekend, wydarzyło się wiele...

Łukasz Piszczek: Po całym związanym ze mną zamieszaniu cieszę się, że wreszcie można mówić o sporcie. Mieliśmy ogromną przewagę nad Mainz, ale wydawało się, że znowu nic z niej nie wyniknie. Że znowu nie wygramy na wyjeździe. Aż nadeszła ostatnia minuta. Strzał nie był piękny, ale piłka zatrzymała się w siatce. Emocje były ogromne, radość bardzo ekspresyjna. Można powiedzieć, że wszystko odreagowałem. Stres towarzyszył mi przez kilka ostatnich dni. Nie wiedziałem, jak to wszystko się dla mnie skończy. Oczekiwanie na wyrok było trudne, cieszę się, że mogę dalej grać w piłkę.

Złożył pan odwołanie, bo okazało się, że dyskwalifikacja może dotyczyć nie tylko gry w reprezentacji, ale i w klubie?

- Poproszę o następne pytanie, na ten temat nie chcę się wypowiadać.

Dlaczego w pierwszym odruchu powiedział pan, że się nie odwoła i na pół roku rezygnuje z gry w kadrze?

- Chciałem mieć to wszystko za sobą, odcierpieć swoje i potem, jeśli trener będzie chciał, wrócić. Decyzja była bardzo trudna. Wtedy jeszcze nie byłem zdyskwalifikowany, ale do czasu ostatecznego wyjaśnienia sprawy uznałem, że dla mnie i kadry lepiej będzie, jak nie będę przyjeżdżał. Nie chciałem niepotrzebnego, negatywnego zamieszania wokół mnie i zespołu. Potrzebowałem wyciszenia. Teraz sprawa się wyjaśniła, dlatego z radością pojadę na październikowe zgrupowanie.

I od razu lot do Seulu.

- Ze względu na ligę i Champions League jest to raczej niefortunny wyjazd. Zmiana strefy czasowej nie wpłynie dobrze na organizm, ale cóż, czasem trzeba polecieć tak daleko.

W sobotę Borussia wygrała na wyjeździe po raz pierwszy od siedmiu miesięcy.

- Zaczęliśmy sezon nieszczególnie, zatraciliśmy umiejętność wygrywania. W pierwszej kolejce łatwo pokonaliśmy Hamburg i wybuchła euforia, że będzie jak w ubiegłym sezonie. Potem nadeszły ciężkie momenty. Nie umieliśmy wykorzystać dominacji nad rywalami. Brakowało ostatniego podania i wykończenia akcji w decydującej fazie, pod bramką. Gra się nam trudno, bo przeciwnicy nie podejmują otwartej walki. W sobotę w końcu się przełamaliśmy.

Nim strzelił pan gola na 2:1, zdarzył się błąd i Mainz zdobył bramkę na 1:0.

- Odebrałem piłkę rywalowi i myślałem, że zaatakuje mnie z lewej strony. Chciałem podać do Nevena Suboticia, który stał w polu karnym. Rywal przejął piłkę i chwilę później przegrywaliśmy. Mój błąd, mam nadzieję, że więcej się nie zdarzy. Na szczęście winę odkupiłem tym kopnięciem piłki w ostatniej minucie.

Brakowało panu bramki w Borussii.

- Choć jestem obrońcą i odpowiadam za to, by drużyna goli nie traciła, to od dłuższego czasu wypominano mi i upominano się o bramkę. Nigdy jednak nie przywiązywałem do tego wagi, choć kiedyś grałem w ataku. Teraz więcej czasu spędzam na własnej połowie i muszę biegać od jednego pola karnego do drugiego.

Zdarzyło się panu wcześniej zdobyć bramkę po uderzeniu z 25 m?

- Nigdy. Choć swojego ostatniego gola w Bundeslidze, kiedy grałem jeszcze w Hercie Berlin, strzeliłem z Hannoverem też z dystansu. Ale do bramki było bliżej.

Jak pana wrażenia z Ligi Mistrzów? W środę mecz z Marsylią.

- W niej gra się bardziej otwartą piłką. Nie to, co w trzech ostatnich meczach, kiedy przeciwnicy wyłącznie się bronili i liczyli na kontry. Po spotkaniu z Arsenalem cieszyliśmy się z punktu.

Importowana armia Smudy. Dołączy do niej Melikson?

Więcej o:
Copyright © Agora SA