Polsko-koreańska wojna na słowa - korespondencja

Jeśli koreańskie zainteresowanie mundialem porównać do sztormu, to w jego centrum znalazł się zespół Jerzego Engela. Mecz z Polakami ma dać Korei pierwsze mundialowe zwycięstwo. - Każdy dzień zaczynamy od słów ?Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy?. A potem ciężko pracujemy - mówi Engel.

Polsko-koreańska wojna na słowa - korespondencja

Jeśli koreańskie zainteresowanie mundialem porównać do sztormu, to w jego centrum znalazł się zespół Jerzego Engela. Mecz z Polakami ma dać Korei pierwsze mundialowe zwycięstwo. - Każdy dzień zaczynamy od słów "Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy". A potem ciężko pracujemy - mówi Engel.

Rzeczywiście po remisie z Anglią i porażce w doskonałym stylu z Francją 2:3 kończącą serię siedmiu meczów bez przegranej Koreańczycy poczuli się mocni.

Jedna z koreańskich gazet napisała wczoraj, że za to co holenderski trener Guus Hiddink zrobił dla Korei powinno się mu przyznać obywatelstwo i umożliwić zwycięstwo w wyborach prezydenckich.

Rzecz jasna obok Hiddinka i jego piłkarzy główne role gra kadra Engela, pierwszy rywal gospodarzy (4 czerwca w Pusan). W telewizji koreańskiej pokazywane są analizy gry Polaków, na pierwszych stronach gazet zdjęcia Olisadebe, czy Dudka na konferencjach prasowych naszej reprezentacji, tłum koreańskich dziennikarzy. Nawet my uciekamy przed nimi gdyż zasypując nas gradem pytań utrudniają normalną pracę.

- Presja jest ogromna - mówi Tomasz Hajto. - Ale mimo wszystko większa na Koreańczyków. My nie mamy tak wiele do stracenia. Przyjechaliśmy tutaj wygrać: dla siebie i kibiców, żeby zdobyć ich serca. A Koreańczycy wygrać muszą.

- Każdy dzień zaczynamy od słów: - "Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy". A potem ciężko pracujemy - dodał trener Engel. - I tak będzie już do końca. Choć teraz mniej wysiłku idzie nie na bieganie, a więcej na poznanie rywala i obmyślenie na niego sposobów. Presja? Najważniejsze jest, żeby się wyłączyć z tego szumu i skupić na pracy.

Po meczu towarzyskim z mistrzem Korei w miejscowej prasie ukazały się artykuły oceniające bardzo nisko grę polskiej defensywy: że jest mało ruchliwa i nie będzie stanowić dla gospodarzy mistrzostw specjalnego problemu. Tak się złożyło, że wczoraj na konferencji prasowej Jerzy Engel zabrał dwóch defensorów: Marka Koźmińskiego i Tomasza Hajto. - Mówicie, że mamy słabą obronę, a to przecież Korea traci dużo bramek. I my właśnie w tym upatrujemy swojej szansy - powiedział Hajto koreańskim dziennikarzom.

Nawet bardzo zrównoważony Koźmiński dodał: - Niedawno jeden z moich kolegów z obrony zdobył Puchar UEFA (Tomasz Rząsa - red), inni grają w czołowych klubach Europy. Życzę Korei, żeby miała takie osiągnięcia jak nasi defensorzy. Kilku kolegów z kadry mierzy po 190 cm. Ze względu na nasz wzrost my nigdy nie będziemy biegaczami. To niscy, zwinni Koreańczycy nimi są. Za to my mamy inne atuty. Jeśli dorównamy im fizycznie choć w 80 procentach, wygramy. Zachwycacie się meczem Korei z Francją, a jak Francuzi zagrali z nimi? W "chodzonego". Byli wolniejsi, a wygrali - skończył Koźmiński.

- To 1:0 dla Polski? - powiedział ktoś po tym stwierdzeniu.

- W słowach - zauważył trener Jerzy Engel.

Zapytany o przyjęcie w Korei i o szpiegów wysyłanych za naszą reprezentacją trener wyjaśnił z uśmiechem. - Kiedyś na zamkniętym dla prasy treningu zobaczyliśmy kilku ludzi z kamerami na dachach pobliskich budynków. Poprosiliśmy ochronę, żeby pomogła im zejść. To było dla ich dobra, bo na dachu było na prawdę niebezpiecznie.

Wieczorem na treningu Tomasz Hajto stwierdził, że gdyby o awansie z grupy miał decydować jeden mecz i z trójki Korea, Portugalia i USA mógł sobie sam wybrać rywala to chciałbym grać z Koreańczykami.

- Wszystko jedno, niech się ten turniej wreszcie zacznie - dodał Maciej Żurawski. - Niech będzie mecz otwarcia i czas popłynie szybciej. Ja już nie mogę doczekać się gry.

To samo mówi prezes Boniek dodając, że bardzo go cieszy to, iż klimatem Korea bardzo przypomina o tej porze roku Europę. - Dziś, idąc na trening musiałem założyć bluzę od dresu. Było chłodno - opowiadał. - Koreańczycy włożyli w organizację imprezy masę serca, ale widać, że jeszcze nie wszyscy tu rozumieją futbol. Kiedy zawodnik mija z piłką środek boiska, jest taki pisk na trybunach, jakby działo się coś nadzwyczajnego. Jakby oglądali futbol amerykański i było blisko przyłożenia. Tyle, że z drugiej strony są na tyle inni, że można z polską flagą spokojnie usiąść wśród 50 tysięcy Koreańczyków, dopingować i być zupełnie bezpiecznym.

Pytany czy nie obawia się, że 4 czerwca w Pusan arbiter będzie sprzyjał gospodarzom, Boniek odparł: - Wstyd tak mówić. Jeśli sędzia nas skrzywdzi, jeśli odbierze punkty, będziemy się skarżyć i narzekać, ale posądzać kogoś przed meczem nie ma sensu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.