Pobojowisko na Zawiszy. Będą konsekwencje

Ośmiu rannych policjantów, sześciu bandytów w celi, straty ok. 100 tys. zł - to wstępny bilans burdy podczas środowego meczu Zawisza - Widzew. Ale szkody mogą być większe. Pod znakiem zapytania stoi przyszłość bydgoskiego futbolu

Dzień po wojnie kiboli z policją zaczął się dla przedstawicieli Zawiszy wezwaniem na dywanik do prezydenta Konstantego Dombrowicza. Wraz z policją tłumaczyli w ratuszu, jak doszło do gigantycznej awantury. - Za ponad 100 mln zł zmodernizowaliśmy stadion, który budzi zachwyt zagranicznych gości. Zaufaliśmy kibicom, a oni to zaufanie zawiedli - mówił Dombrowicz na porannej konferencji prasowej.

Do środy wieczora w rękach policji było sześciu chuliganów. W piątek zostaną im postawione zarzuty niszczenia mienia, gróźb karalnych, przemocy wobec funkcjonariuszy, a niektórym - ciężkiego uszkodzenia ciała. Dlaczego policja nie aresztowała pozostałych bandytów biorących udział w bójce? - Szukamy ich - mówi Maciej Daszkiewicz z biura prasowego bydgoskiej komendy. - Mamy nagrania z monitoringu, dysponujemy własnym filmem. Zatrzymanie pozostałych jest kwestią czasu.

Wczoraj korona trybuny B obiektu przy ul. Gdańskiej przypominała pobojowisko. Podczas meczu z Widzewem pseudokibice zniszczyli obrotowe kamery, powyrywali krzesła i barierki, staranowali bramę, wyrzucili za trybunę toaletę Toi Toi. Gospodarze stadionu oszacowali straty na blisko 100 tys. zł.

To jednak niepełna lista: już po meczu okazało się, że chuligani ukradli z jednej z kas 90 sztuk biletów wstępu na mecz. A w drodze z Łodzi do Bydgoszczy, w Toruniu - mimo eskorty policji - udało im się wejść na dworzec i ukraść z baru jedzenie, słodycze, gazety oraz pieniądze.

Szkody szacują także policjanci i ochrona stadionu. - Podczas zamieszek rannych zostało ośmiu policjantów - mówi Daszkiewicz. - Mają stłuczenia dłoni, nóg, urazy kręgosłupa i rany uda. Po opatrzeniu wrócili do domów.

Pseudokibice kamieniami zniszczyli też karoserię jednego z furgonów, a także blisko 60 kasków ochronnych i tarcz. Już tylko na śmietnik nadaje się wiele kamizelek kuloodpornych.

- My też ponieśliśmy straty. Jeden z naszych pracowników jest w ciężkim stanie. Miał wstrząs mózgu. Inny ma złamaną rękę, są też poobijani - informuje Mirosław Ciechanowski, właściciel firmy ochroniarskiej Sigma.

Specjalne oświadczenie wydało w czwartek Stowarzyszenie Kibiców Zawiszy Bydgoszcz: "Zdecydowanie potępiamy zachowanie części publiczności, która dopuściła się zakłócenia porządku niszczenia i demolowania mienia na trybunie B stadionu Zawiszy. Zachowanie takie nie ma żadnego usprawiedliwienia, nigdy nie było i nigdy nie będzie tolerowane przez nasze Stowarzyszenie" - piszą na wstępie kibice, którzy w czwartek zaoferowali swoją pomoc w usuwaniu szkód na stadionie.

Sprawą burd zajął się również Wydział Dyscypliny PZPN, który zdecydował ukarać oba kluby zakazem wyjazdów na mecze zorganizowanych grup kibiców. Bydgoszczan obowiązywać będzie on do 30 września. Ponadto Zawisza pięć najbliższych spotkań na własnym stadionie rozegrać będzie musiał bez udziału publiczności.

To kłopot nie tylko dla kibiców, ale przede wszystkim dla klubu, który na jednym meczu zarabiał średnio 20 tys. zł.

W ciągu dwóch tygodni zostanie zwołane też walne zgromadzenie akcjonariuszy. Tam zapadną decyzje dotyczące przyszłości piłki nożnej w Bydgoszczy. W przeszłości Konstanty Dombrowicz zapowiadał, że jeśli choć jedno krzesełko na stadionie zostanie wyrwane, to klub będzie musiał się z niego wynieść. W czwartek tak stanowczy już nie był.

- Wszystkim nam zależy na dobrej piłce w mieście. Przecież na spotkaniu z Widzewem było też sporo normalnych, spokojnych ludzi, którzy przyszli obejrzeć grę, a nie walczyć z policją - tłumaczy zastępca prezydenta Maciej Grześkowiak.

Dzień przed meczem rozmawiał on z potencjalnym inwestorem, który miałby od miasta przejąć akcje spółki. Na meczu pojawili się też przedstawiciele potencjalnych sponsorów klubu, których do zainwestowania w Zawiszę przekonywał niedawno Zbigniew Boniek.

- Chcieliśmy, by zobaczyli, że warto się z nami związać. Niestety, zamiast tego musieli oglądać burdy i walki kibiców z policją - mówi wiceprezes prezes spółki Piotr Burlikowski. - Trudno się dziwić, że po tym wszystkim zrezygnowali ze współpracy - dodaje.

Na razie nie wiadomo, jaki los czeka Zawiszę. Wszystkie strony zapewniają, że nie pozwolą umrzeć bydgoskiej piłce nożnej, ale na konkrety poczekać będziemy musieli do 10 września. - 13 lat temu zapalałem znicz nad niepewnym losem bydgoskiej piłki. Oby po takich wybrykach nie okazało się, że muszę go zgasić na zawsze - skończył swoją wypowiedź.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.