Rozmowa z Emmanuelem Olisadebe: Popularność? Nienawidzę

Nawet nie pamiętałem, że całowałem orła na koszulce. W ogóle z emocji nie wiedziałem, co robię. Byłem jak w transie i robiłem wszystko odruchowo. Dopiero później w gazecie zobaczyłem zdjęcie - mówi najskuteczniejszy piłkarz reprezentacji Polski.

Rozmowa z Emmanuelem Olisadebe: Popularność? Nienawidzę

Nawet nie pamiętałem, że całowałem orła na koszulce. W ogóle z emocji nie wiedziałem, co robię. Byłem jak w transie i robiłem wszystko odruchowo. Dopiero później w gazecie zobaczyłem zdjęcie - mówi najskuteczniejszy piłkarz reprezentacji Polski.

Rozmawialiśmy przed towarzyskim meczem z Irlandią Płn. (Polska wygrała 4:1) na Cyprze, gdzie kadra Jerzego Engela była na krótkim zgrupowaniu.

Dariusz Wołowski: Dobrze być znów z kadrą? To Wasze pierwsze spotkanie w tym roku.

Emmanuel Olisadebe: Znowu jesteśmy razem i to naprawdę jest dla mnie fajny czas - ten, który spędzam na zgrupowaniach.

Trener Jerzy Engel stawia Wam przed mundialem wysoki cel. Mówi o medalu. Pan też o tym myśli?

- Bardzo trudno robić takie plany. My nie jedziemy na te mistrzostwa jako faworyci, raczej jesteśmy w cieniu wielkich i nikt na nas nie stawia. Chcemy jednak pokazać całemu światu, jak wygląda reprezentacja Polski. Zagramy najlepiej, jak umiemy, tak jak było do tej pory - będziemy wkładać w grę pasję, ambicję i wszystkie siły. Trzeba myśleć przede wszystkim o dobrej grze. Co to da, zobaczymy.

Jak widzi Pan Waszych rywali w grupie? Faworytem jest rzecz jasna Portugalia?

- Tak to wygląda na papierze. Portugalia ma być pierwsza, a Amerykanie, Koreańczycy i my mamy walczyć o drugie miejsce dające awans. Jednak powtarzam: tak jest na papierze, a w futbol na papierze się nie gra. Dlatego w rzeczywistości zdarzyć się może wszystko.

Grał Pan z Panathinaikosem na Santiago Bernabeu przeciwko Realowi. To było Pana pierwsze starcie z Luisem Figo. Na mundialu znów się spotkacie.

- To piłkarz najwyższej klasy, według mnie najlepszy lub jeden z najlepszych na świecie. Ma bardzo duży wpływ na drużynę i powstrzymanie go to klucz do sukcesu nad Realem i Portugalią. Na mistrzostwach trzeba będzie na niego szczególnie uważać.

Wie Pan, jak go zatrzymać?

- Na szczęście nie jestem obrońcą, tylko napastnikiem, więc ten obowiązek spadnie na kolegów. Jednak poważnie myślę, że liczyć się będzie praca całego zespołu nie tylko przeciw Figo, ale przeciw wszystkim Portugalczykom.

Gdyby miał Pan wskazać swój życiowy mecz, czy byłoby to spotkanie z reprezentacją na Ukrainie, czy może pojedynek z Arsenalem na Highbury w Lidze Mistrzów. Panathinaikos przegrał 1:2, ale Pan zdobył gola, wywalczył karnego i oddał piękny strzał w poprzeczkę.

- Najbardziej przeżywam mecze reprezentacji. A ten z Ukrainą w pierwszym eliminacyjnym meczu do mundialu był szczególny. To miał być pierwszy poważny test w kadrze. Zdobyłem dwie bramki i to był najwspanialszy moment w moim życiu.

A co Pan czuł w Bukareszcie, gdy podczas debiutu w towarzyskim meczu z Rumunią zdobył Pan pierwszego gola dla Polski?

- Mecz zbliżał się do końca, a ja bardzo chciałem zdobyć tę bramkę. Zostało mało czasu i zaczynałem się niecierpliwić. Gdy wreszcie padł gol, poczułem łzy w oczach. Opadło ze mnie napięcie, minął stres, presja była przecież ogromna. Poczułem, że ta bramka jest wszystkim, początkiem wszystkiego, że otwiera mi drogę do następnych gier, do kadry. I tak było.

Ludzie w Polsce wspominają, jak całował Pan orła na swojej koszulce.

- Nawet tego nie pamiętałem. Byłem jak w transie i robiłem wszystko odruchowo. Dopiero później w gazecie zobaczyłem siebie całującego orła na koszulce. Stąd wiem, że rzeczywiście tak było. Potem widziałem to jeszcze na wideo.

Który z goli zdobytych w kadrze był najważniejszy?

- Trudno powiedzieć. Każdy był ważny, choć jedne strzelałem w meczach o punkty eliminacji mistrzostw świata inne w spotkaniach mniej ważnych. Jednak zawsze czułem to samo - radość. Nieporównywalną z bramkami zdobytymi dla klubu nawet w Lidze Mistrzów. Bo reprezentacja jest najważniejsza. Tak myślę.

W plebiscycie na najpopularniejszego polskiego sportowca zajął Pan czwarte miejsce, najwyższe z piłkarzy.

- To dla mnie wielki honor, ale pamiętam, że zapracowali na to koledzy z drużyny, a także żona, która bardzo mi pomaga. No i przede wszystkim kibice, którzy chcieli wpisać moje nazwisko w kupony. Naprawdę sprawili mi wielki zaszczyt.

Wszystkich Was pobił jednak Adam Małysz.

- Małysz uprawia sport indywidualny i wszystko, co dobre i złe, spada tylko na niego. W piłce zasługi dzielą się na 22 osoby. Myślę jednak, że Adam Małysz wygrał zasłużenie. To był jego rok. A w tym roku? Kto wie. Jest mundial.

Tygodnik "Piłka Nożna" wybrał Pana z kolei na drugim miejscu w plebiscycie Piłkarz Roku. Przegrał Pan z Jerzym Dudkiem.

- Szkoda (śmiech).

Może to lepiej, że mieszka Pan w Atenach, bo w Polsce jest Pan bardzo popularny, a przecież popularność znosi Pan źle.

- Nienawidzę jej. Czy jednak lepiej mieszkać w Atenach niż w Warszawie? Może trochę. Ateny to gigantyczne miasto, z masą rozrywek, wciąż coś się dzieje, a ja nie jestem tak znany jak w Warszawie i mogę zachować anonimowość. A to dla mnie rzeczywiście najcenniejsze.

W Atenach jest Pan więc szczęśliwy?

- Tak, choć mogłoby być lepiej.

Ma Pan przyjaciół w Panathinaikosie?

- Moim przyjacielem jest moja żona. A w klubie? Ja jestem typem samotnika, trzymam się na uboczu i zawieranie przyjaźni nie jest dla mnie czymś prostym. Wszyscy są dla mnie mili i ja staram się być miły dla wszystkich, ale przyjaciół nie mam. Tak jak ja rozumiem przyjaźń. Pokój na meczach wyjazdowych dzielę z Boatengiem z Ghany lub Finem Kolkką. Zależy, bo przecież piłkarze wyjeżdżają na zgrupowania kadry i nie zawsze są w klubie.

Żona jest z Panem cały czas?

- Tak. Studiuje angielski. To bardzo dobrze, bo kiedy mnie nie ma, nie nudzi się, ma się czym zająć. Tak człowiek czuje się znacznie lepiej. Dużo czasu spędzamy w hotelach. Ona wtedy odrabia pracę domową. Za rok, dwa będzie studiowała psychologię.

Jak spędzacie czas wolny?

- Nie miałem go ostatnio za dużo, bo graliśmy bardzo często, ale w Atenach jest masa rozrywek, masa miejsc do zobaczenia. Najchętniej jednak spędzam czas z żoną.

Oglądał Pan Puchar Narodów Afryki?

- Tak, widziałem kilka meczów.

Co Pan sądzi o postawie Nigerii. Wielki faworyt przepadł w półfinale.

- Wielu ludzi w Nigerii było na pewno zszokowanych. Oni są przekonani, że Nigeria wciąż jest najlepsza, ma najlepszych piłkarzy w Afryce. Tymczasem znów nie zdobyła tytułu. Ja uważam, że Senegal i Kamerun zasłużyły na sukces. Kamerun jest w tej chwili w Afryce najmocniejszy.

Gdy patrzył Pan na Nigeryjczyków, wyobrażał Pan sobie siebie w tym zespole?

- Nie. Takich myśli nie miałem. Ja teraz gram dla Polski i dla Nigerii już nigdy nie zagram. Jednak kibicuję jej i będę kibicował. Byłem bardzo zawiedziony po porażce z Senegalem w półfinale.

Chciałby Pan, żeby na mundialu doszło do meczu Polska - Nigeria?

- Nie. Lepiej nie. To byłoby emocjonalnie zbyt trudne. Kto wie, co mogłoby się stać w takim meczu.

Kto będzie mistrzem świata: Francja, Portugalia, Argentyna, a może jeszcze ktoś inny?

- Francja jest w tym momencie najlepsza na świecie. Brazylia nie grała ostatnio najlepiej, ale na mistrzostwach wszystko może być inaczej. Argentyna wspaniale wypadła w eliminacjach i ma bardzo solidna drużynę. Także stawiam na Francję i Argentynę. Tylko, niestety, obydwa zespoły mogą się zmierzyć już w 1/8 finału.

Podobno Włosi już się interesują Polską, bo wyliczyli sobie, że wygrają swoją grupę, a Wy będziecie w swojej na drugim miejscu i o ćwierćfinał zagracie z nimi. Przebijanie się przez włoską obronę to mogłaby być dla Pana droga przez mękę.

- Tak, Włosi grają superdefensywnie. Wygrać z nimi byłoby trudno, ale to jest możliwe. Może mają od nas lepszy zespół, ale na boisku zdarzają się różne rzeczy, których nie można przewidzieć. Dla nas wyjście z grupy byłoby wspaniałą rzeczą. A potem gralibyśmy już bez żadnych obciążeń. I wszystko byłoby możliwe. Wydaje mi się, że my gramy coraz lepiej. Oczywiście wciąż mamy masę do nauczenia i poprawienia. Jednak z pomocą trenerów na mundial powinniśmy być gotowi dać z siebie co najlepsze.

Po dwóch meczach w II rundzie grupowej Ligi Mistrzów Panathinaikos ma jeden punkt. O awans może być bardzo trudno.

- Tak. Teraz mamy mecz w Pradze ze Spartą. Niestety, gramy ostatnio słabo. Wygrywamy co prawda w lidze greckiej, ale męczymy się nawet z bardzo słabymi zespołami. Zdobywamy decydujące gole w 84. minucie. Jeśli nic się nie zmieni, to w takiej dyspozycji w Pradze będzie szalenie ciężko. Gdyby jednak udało się nam uzyskać tam dobry wynik, nasza sytuacja by się zmieniła. Jeśli nie, to raczej w następnej rundzie nas nie będzie.

Co czuje napastnik, gdy w takim meczu jak ten z Realem na Santiago Bernabeu trener raptem wystawia go na lewą pomoc?

- Czuję, że trener powinien się zapisać na jeszcze jeden kurs. Kazał mi coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie robiłem. Mogłem grać w pomocy, ale on nakazał mi pilnowanie obrońcy Michela Salgado. To nie jest normalne, żeby napastnik biegał za obrońcą.

Trener w Panathinaikosie się zmienił...

- Tak i sądzę, że jest znacznie lepiej. Mam nadzieję, że będziemy mogli razem pracować. On widzi we mnie napastnika. I choć gram 20 minut, to przynajmniej na swojej pozycji. Wolę to niż bieganie przez 90 minut na lewej pomocy lub nawet w obronie.

Z rodzicami ma Pan stały kontakt?

- Tak. Namawiają mnie, żebym przyjechał odwiedzić ich w Nigerii. Nie mam jednak kiedy. Gramy mecz za meczem, a potem będą mistrzostwa świata i nowy sezon ligowy. Postaram się jednak pojechać choćby na tydzień.

W czerwcu kończy się Panu okres wypożyczenia do Panathinaikosu. Chce Pan zostać w Grecji?

- Panathinaikos będzie musiał dopłacić Polonii Warszawa 1,7 mln dol. A potem zobaczymy. Zobaczymy, jak będzie na mistrzostwach świata, czy Panathinaikos będzie chciał mnie zatrzymać, czy sprzedać do innego klubu. Siądziemy do stołu i będziemy negocjować. Na razie szanse są 50 na 50, że w Grecji zostanę na dłużej. Nie chcę jednak myśleć ani mówić, co będzie, bo potem z tego powstaje wiele nieporozumień. Ktoś coś źle zrozumie i ogłosi, że nie chcę grać w Grecji. Po co?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.