O żelaznej Sparcie i mądrych Czechach

Czeski trener Polonii Warszawa Verner Liczka: - Oprócz Francji i Hiszpanii to my, Czesi, mamy najlepszy system szkolenia na świecie. Dlatego mogliśmy wykształcić tak utalentowanych piłkarzy jak Nedved czy Rosicky.

O żelaznej Sparcie i mądrych Czechach

Czeski trener Polonii Warszawa Verner Liczka: - Oprócz Francji i Hiszpanii to my, Czesi, mamy najlepszy system szkolenia na świecie. Dlatego mogliśmy wykształcić tak utalentowanych piłkarzy jak Nedved czy Rosicky.

Michał Pol i Olgierd Kwiatkowski: Sparta Praga jako pierwsza obok Realu Madryt awansowała do drugiej fazy Ligi Mistrzów i to grając w grupie z broniącym tytułu Bayernem. Czy to Pana nie dziwi?

Werner Liczka: To jest i nie jest dla mnie niespodzianką. Bo w ostatnim czasie odeszli z klubu najlepsi: Lokvenc i Gabriel do Kaiserslautern, Baranek do FC Koeln, Cizek do Unterchahing, Fukal do Hamburga, i przede wszystkim Rosicky do Borussii Dortmund. Wydawało się więc, że po takim upuszczeniu krwi, drużyna musi być gorsza. Tak też myślał trener Ivan Hasek, który protestując przeciw osłabieniu drużyny, podał się do dymisji.

Obecnie to jest zespół dobry na czeską ligę, ale nie na Champions League. Napastnicy Marek Kincl i Lukas Hartig są przeciętni, nawet jak na czeskie warunki. Ten drugi jeszcze półtora roku temu był skinheadem. Takim typowym, ogolonym na łyso z tatuażami na rękach. Zupełnie przypadkowo wypatrzył go na osiedlowych boiskach trener Bohemiansa. Spodobała mu się waleczność Hartiga. Do dziś w czeskiej lidze rozegrał może 20 meczów.

W bramce Sparty stoi 19-latek bez żadnego doświadczenia. Ale broni regularnie i do meczu ze Spartakiem nie przepuścił gola przez ponad 16 godzin. Proszę sobie pomyśleć 16 godzin! [mecz ze Spartakiem skończył się remisem 2:2 - red.]. W obronie mają zupełnie nieznanego 21-letniego Lipsmana. Nieznany jest też Mihalik wzięty z Liberca. Solidni zawodnicy to Grygera, Labant, potem Novotny, Jarosik, Hasek.

Jak więc wytłumaczyć, że Sparta nie tylko wywalczyła awans jako pierwsza z grupy, ale jeszcze pierwsze gole straciła dopiero w spotkaniu o nic ze Spartakiem?

- Po dymisji Haska Spartę przejął Jaroslav H eb~k, mój dobry przyjaciel. Wprowadził nową koncepcję prowadzenia drużyny. Podobną zresztą do mojej. Wzorem drużyn z Zachodu gramy strefą, z asekuracją, pressingiem jak najbliżej przeciwnika. Całą tę część defensywną prowadzimy bardzo aktywnie. Oczywiście wymaga to piłkarzy żelaznej kondycji, ale przede wszystkim dużo intelektu. Taka taktyka ma to do siebie, że nie od razu się sprawdza. Polonia grała ze Spartą w okresie przygotowawczym sparing. Zremisowała 0:0. Na początku sezonu Sparta miała cztery bardzo ciężkie mecze w lidze, których nie wygrała. Ale powoli zmiana systemu gry na bardziej agresywny zaczęła przynosić efekty.

To jest pewien klucz do sukcesu, ale nie wyjaśnia wszystkiego. Jej piłkarze zawsze powtarzają: jesteśmy najlepsi. To ich główny atut. W lidze w ostatnich 15 latach Sparta była mistrzem 12 czy 13 razy. Często wygrywała 1:0 po słabej grze. Ale wygrywała, bo piłkarze mieli mentalność zwycięzców. Dlatego w Czechach nie mówi się inaczej jak "Żelazna Sparta".

Co jeszcze może osiągnąć Sparta w tej edycji Ligi Mistrzów?

- Myślę, że nie wytrzyma długo gry na tak wysokim poziomie. A tak naprawdę nie miała jeszcze poważnego sprawdzianu. Gdy przyjdzie zmierzyć się z klubami włoskimi, hiszpańskimi i francuskimi, wtedy zobaczymy, ile są warci jej piłkarze.

Czy Sparta robiąca furorę w Lidze Mistrzów nie przypomina Panu reprezentacji Polski, która była rewelacją eliminacji mistrzostw świata?

- Reprezentacja to tylko kwestia kilku dobrych zawodników i fachowców na ławce trenerskiej. W klubie trzeba grać dużo meczów, czasami co trzy dni. Tego nie da się porównać. Sam jest ciekawy, jak dalej pójdzie Sparcie, zważywszy na to, że dotychczas trener korzystał tylko z 12 zawodników, a co najmniej pięciu z Zelenką kupionym za 1,5 miliona marek z Anderlechtu czy Sloncikiem, moim wychowankiem z Banika Ostrava, siedzi na ławce rezerwowych.

Zadziwiające jest to, że Sparta osiąga sukcesy, nie korzystając w ogóle z cudzoziemców. Ma w składzie jednego Kameruńczyka, który jednak nie gra...

- Poziom czeskiej piłki jest dosyć wysoki. Ale możliwości finansowe klubów są niewielkie. Nie stać ich na dobrych cudzoziemców, a słabych nie potrzebują. Sparta jest może wyjątkiem, ale też niezupełnie. Bo duże pieniądze płaci za sukcesy, np. teraz za zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Podstawa, czyli pensje piłkarzy są dosyć niskie.

Niższe niż w polskich klubach?

- Myślę, że pensje w Sparcie są mniejsze niż w Legii czy Wiśle. Jestem przekonany, że aktualnie żaden piłkarz Sparty nie ma więcej niż 5 mln koron za rok (500 tysięcy złotych). A tyle dostają tylko najlepsi. Kincl, Hipsman czy Grygera zarabiają połowę tej sumy.

Czy nie oznacza to, że zawodnicy po sezonie odejdą do lepszych klubów? Że znów rozpocznie się wyprzedaż drużyny?

- Nie sądzę. Kiedy z klubu odchodzili Lokvenc, Rosicky i inni, Sparta miała 800 milionów koron długu. Pierwszym celem nowego właściciela - niemieckiego koncernu medialnego - było więc uregulowanie zaległości. Dlatego sprzedawali, teraz nie muszą, bo dorobili się fortuny na Lidze Mistrzów. Za sukcesy w poprzednim sezonie było to 250 milionów koron, a budżet przeciętnego klubu wynosi 40-50 milionów. Chyba że pojawi się kupiec z naprawdę dużymi pieniędzmi.

Czy kluby w Czechach są zadłużone?

- Po roku 1992 wszyscy zwariowali. Płacili pod stołem. Piłkarze żyli ponad stan. Potem prezesi poszli po rozum do głowy. Dziś każdy żyje na takim poziomie, na jaki go stać. Przez to kontrakty zawodników, trenerów są niższe. Nie ma jednak wobec nich zaległości.

Ceny za czeskich piłkarzy są jednak bardzo wysokie. Nie zdziwiło Pana, że mając zaledwie 19 lat, Rosicky został sprzedany do Dortmundu za 25 milionów marek?

- Inter Mediolan trzy miesiące po transferze do Borussii zaproponował Niemcom trzy razy więcej pieniędzy. Bo to jest geniusz piłkarski klasy Platiniego czy Bońka i do tego doskonale ułożony chłopak. Znam jego ojca. Podporządkował wszystko karierze piłkarskiej syna. W czasie gdy inni po treningach chodzili do baru, na dyskotekę, Rosicky uczył się angielskiego i niemieckiego, bo myślał o wielkiej karierze.

Czy w takim razie wybór Borussii był trafny. Przecież piłkarz miał o wiele więcej ciekawych propozycji?

- Tomas poszedł tam, gdzie go chcieli najbardziej i gdzie miał pewność gry od początku w pierwszym składzie. W Barcelonie byłby jednym z wielu dobrych, ale bez pewnego miejsca w składzie. Myślę, że zrobił niezły interes. Kolejnym etapem w karierze będzie wyjazd do Włoch lub Hiszpanii za bardzo dobrą cenę i już z bardzo mocnym statusem.

Kto Pana zdaniem jest najlepszym czeskim piłkarzem - Nedved?

- Na pewno. Pracowałem z nim pięć lat w reprezentacji. Jest stuprocentowym profesjonalistą. Je, jak trzeba, śpi, kiedy trzeba, zagra dobrze w sparingu z trzecioligowcem i w meczu z Romą. Nie pęka. Grał w Sparcie, w Lazio i teraz w Juventusie, gdzie presja wyniku jest ogromna, a nie stanowiło to dla niego różnicy. Tak jakby nadal grał w Pilznie, skąd przyszedł do Sparty. W każdym z tych klubów był niezastąpiony.

Czy takie talenty jak Rosicky czy Nedved to wyłącznie kwestia daru od Boga...

- Poza Francją i Hiszpanią Czechy mają najlepszy na świecie system szkolenia piłkarzy. Nasi juniorzy trenują w 51 szkołach o specjalizacji piłkarskiej i w 38 centrach szkoleniowych. Regularne treningi zaczynają dzieci w wieku siedmiu lat. Federacja piłkarska dotuje szkoły sumą 55 milionów koron. Ponieważ jestem przewodniczącym Unii Trenerów, wiem, że za szkolenie dzieci zarabia się od 24 tysiące koron miesięcznie (2,4 tys. zł) do 18 tysięcy. I trenerzy nie martwią się o sprzęt i pieniądze na obozy, podróże, lekarzy. Kluby, które mają swoje zespoły młodzieżowe, również dostają dotacje od federacji - Banik i Sparta w wysokości miliona koron.

W Baniku system szkolenia wygląda następująco. Kiedy klub robi nabór, zgłasza się 200-300 chłopców. Do jednej klasy piłkarskiej jest przyjmowanych 40. Po trzech latach nauki zostaje 20. W wieku 13-14 lat chłopcy ćwiczą cztery-pięć razy w tygodniu. Mają osiem boisk, halę, internat. Regularnie jeżdżą na turnieje na Zachód. Dzięki temu Banik co roku zdobywa mistrzostwa Czech juniorów we wszystkich kategoriach wiekowych. A w tym roku sprzedał 19-letniego Milana Barosa do Liverpoolu.

Czy Czesi wzorują się na francuskim szkoleniu młodzieży?

- Różnica między Czechami a Francją jest taka, że kiedy tam pracowałem [sześć lat - red.], uczestniczyłem w naborze 80 chłopców. Pomyślałem wtedy: muszę wybrać 15 najlepszych. Mój szef powiedział mi jednak: "Weźmiesz ich wszystkich i wszystkich będziesz trenować, bo za to płaci ci federacja i państwo".

Francuski futbol nie miał żadnych sukcesów przez wiele lat. Zaczęli więc od banalnej rzeczy. Postawili sobie za cel zarejestrować dwa miliony piłkarzy. Jak do tego doszli? Każdy klub musi mieć drużynę 6-8-latków; 9-10-, 10-12- latków, 13-, 15- 17- i 19-latków. A każde miasto, ba miasteczko, ma przynajmniej kilka boisk piłkarskich.

We Francji trochę inaczej wygląda też sprawa dotacji. Kluby pracujące z młodzieżą są podzielone na trzy grupy. Jeśli jeden z nich ma sześć boisk, halę, basen, siłownie dostaje, powiedzmy, milion franków. Jeśli ma tylko cztery boiska, halę, ale już nie ma basenu i siłowni, bierze 700 tysięcy. Im więcej inwestujesz w szkolenie młodzieży, tym więcej federacja piłkarska przekazuje ci pieniędzy.

We Francji jest jeszcze jedna bardzo dobra rzecz. Do klubu przychodzi kontroler i mówi: pokażcie mi rachunki, jak wydawaliście pieniądze, ile zarabiają piłkarze, ile wydaliście na transfery. Nie toleruje się oszustów. Sądzę, że w Polsce tych wymagań nie spełniłby żaden klub. A tam się nie patyczkują, nawet z wielkimi. Nie masz płynności finansowej, oszukujesz, to spadasz do amatorskiej III ligi.

Czeski system jest też trochę niekonwencjonalny. Bobby Robson powiedział podczas Euro 2000, że z takich piłkarzy jak Koller i Lokvenc - obaj mają ponad 2 m wzrostu - wszędzie w Europie zrobiono by twardych obrońców. A u Was są groźnymi napastnikami?

- Z Kollerem historia była rzeczywiście zabawna. On przyszedł do Sparty ze Smetanovej, mieściny liczącej tysiąc mieszkańców. A w Sparcie grali wtedy Lokvenc i Siegl. Ciężko było mu się przebić do składu. Właściwie niewiele grał, więc został sprzedany do Lokeren za 100 tysięcy marek. Potem przeszedł do Anderlechtu Bruksela, a wreszcie do Borussii za 25 milionów. Technicznie jest bardzo słaby. Ale ma serce do gry.

Czesi odnoszą sukcesy nie tylko w piłce nożnej. Są mistrzami świata w hokeju, Wasi zawodnicy wygrywają turnieje tenisowe. Skąd w Pana narodzie ten talent do sportu?

- Kiedyś dziennikarz "L'Equipe" zadał mi podobne pytanie: na czym polega fenomen Czechów. Mówiłem mu to, co wam, ale po dwóch godzinach on przerywa: "Ja to wszystko wiem, wszyscy wiemy, ale dlaczego wy jesteście tacy dobrzy w sporcie?". Nie mógł mnie zrozumieć, a ja lepiej mu tego wytłumaczyć.

Tak sobie myślę, że Czesi są przyzwyczajeni do współzawodnictwa. Lubią gry zespołowe. Ja grałem w hokej, siatkówkę, koszykówkę, piłkę ręczną i w końcu w nożną. W Czechach widzi się często dzieci i młodzież grające w hokeja czy w piłkę. Jak wspomniałem, mamy do tego warunki. Mieszkam w małej miejscowości pod Ostravą. Ma może 2 tys. mieszkańców. A mamy tam dwa boiska, dwa korty.

Czy Polska piłka jest Pana zdaniem daleko w tyle za czeską?

- Jestem przekonany, że na starcie polski zawodnik ma tyle samo talentu, ile czeski. Ale u nas jest pełno boisk, a w Polonii nie wiem, gdzie będę trenować następnego. Nie macie też systemu pracy z młodzieżą. Później kończy się na tym, że Polak gra sercem, a Czech głową.

Jak więc Pan się poczuł, rozpoczynając pracę w polskim klubie?

- Parę rzeczy mnie zdziwiło. Na przykład to, jak się traktuje trenera, choć tego nie doświadczam osobiście, ale czytam w gazetach. We Francji trener jest monsieur, na Wyspach - boss, we Włoszech - signor, słowem jest kimś bardzo ważnym w klubie. Wszyscy czują przed nim respekt. Może w drużynie wysłać największego gwiazdora na trybuny, jak ostatnio Gerard Houllier Robbie Fowlera w Liverpoolu. W Polsce trener boi się odezwać. Wymaga się od niego, żeby natychmiast odniósł sukces. A to jest niemożliwe. Pierwsze wyniki mogą przyjść najwcześniej za osiem miesięcy, a nawet po półtora roku.

Kiedy zobaczyłem, co moi zawodnicy jedzą na obozach, aż złapałem się za głowę. Było tam wszystko: jajecznice, smażone kiełbasy, pieczone mięso. Teraz preferujemy kuchnię śródziemnomorską. Dania lekko strawne. Ale czytałem już w polskich gazetach, że Liczka jest zwariowany, bo nie daje piłkarzom pojeść.

Pewnego dnia podszedł do mnie piłkarz i mówi, że chce mieć niedzielę po meczu wolną. To ja się pytam: Jak zawodnik, który zarabia tyle pieniędzy, może brać wolne po meczu, kiedy powinien zadbać o regenerację organizmu po wysiłku i przygotowanie siły do następnego meczu? Gdy przyszedłem do Polonii, zawodnicy w ogóle nie pracowali na siłowni. To dla mnie niepojęte.

Ja inaczej rozumiem słowo zawodowstwo. Dlaczego jest profesjonalna piłka nożna? Bo wszędzie zarabia na siebie pieniądze. W Polsce jest odwrotnie.

Nie rozumiem np., dlaczego reprezentant Polski Arkadiusz Bąk jest wyceniany na tak małe pieniądze [mniej niż milion marek - ok. lop]. Gdy do czeskiego klubu przyjeżdża menedżer z Zachodu i proponuje milion marek za dobrego zawodnika, odpowiadają mu - nie dla nas taka propozycja. Kiedy daje pięć milionów - mówią, zobaczymy, a kiedy 25 milionów, OK - rozmawiamy.

Gdzie kształcą się czescy trenerzy?

- W Czechach. Ale jako byli zawodnicy zachodnich klubów korzystają z ich doświadczeń. Banik jeździ ustawicznie na Zachód, gra na turniejach z Ajaksem, Milanem, Hamburgiem. To żaden problem. Wystarczy wynająć jeden autokar, zmieszczą się dwie drużyny piłkarskie. Takie konfrontacje są bardzo ważne. Od małego trzeba grać z najlepszymi.

Czy poleciłby Pan trenerowi Sparty jakiegoś piłkarza Polonii, który pasowałby do tej drużyny?

- Dziewicki, Kuś, Scherfchen. Ale proszę zwrócić uwagę, że są to tylko zawodnicy defensywni. W ataku Sparta ma lepszych, może tylko Bykowski ma temperament odpowiadający mistrzom Czech.

Rozmawiali Michał Pol i Olgierd Kwiatkowski

Copyright © Agora SA