Wiele do zrobienia - rozmowa z Wdowczykiem

W Widzewie mam bardziej komfortową sytuację niż w Orlenie, gdzie walczyłem nie tylko z przeciwnikami, ale także ze swoim prezesem - mówi Dariusz Wdowczyk, nowy trener Widzewa.

Wiele do zrobienia - rozmowa z Wdowczykiem

W Widzewie mam bardziej komfortową sytuację niż w Orlenie, gdzie walczyłem nie tylko z przeciwnikami, ale także ze swoim prezesem - mówi Dariusz Wdowczyk, nowy trener Widzewa.

Jarosław bińczyk, przemysław iwańczyk: Minęło zaledwie kilka dni od Pana przyjścia do Widzewa, a w klubie co dzień pojawiają się nowi zawodnicy.

Dariusz Wdowczyk: Widzew potrzebuje wzmocnień. Podpisaliśmy już kontrakt z Maxwellem Kalu z Amiki Wronki i Jackiem Chańką. Treningi rozpoczął Jacek Ratajczak, który grał między innymi w VfL Bochum. Telefonował też do mnie Grzegorz Lewandowski, który chciałby grać z nami do końca sezonu.

Tego ostatniego pozbywały się po kolei Polonia Warszawa, Zagłębie Lubin i RKS Radomsko. Nie znalazł też miejsca w drugoligowym Hutniku Kraków.

- Różne opinie krążą na jego temat, ale to człowiek z charakterem, a w Widzewie brakuje faceta, który wejdzie do szatni i walnie pięścią w stół.

Przychodząc do Widzewa, ma Pan chyba większe ambicje niż tylko walka o utrzymanie?

- Na razie w grę wchodzi tylko walka o utrzymanie. Teoretycznie mamy jeszcze szansę na pierwszą czwórkę, ale nie gwarantuje nam tego nawet komplet zwycięstw do końca rundy. Apetyty trzeba więc odłożyć do następnego sezonu. Nie wyobrażam sobie, byśmy w kolejnych rozgrywkach nie założyli sobie wyższego celu. Miejsce Widzewa jest w czołówce. To klub z tradycjami, który w końcu wraca do organizacyjnej normalności. Drużyna też nie jest zła. Na pewno nie można nazwać ją zbieraniną, bo Piekutowski, Jop i Dubicki to zawodnicy mistrza Polski, Rachwał jest reprezentantem Polski, a Urbaniak solidnym ligowym piłkarzem. Kiedy byłem trenerem Polonii, chciałem ściągnąć do siebie Kaczmarczyka. Zając może grać o wiele lepiej, podobnie jak Gula. Jest już z nami Kalu, którego obawiają się wszystkie drużyny. Czy to mało?

Z Polonią wywalczył Pan mistrzostwo Polski, Puchar Ligi i Superpuchar. Odszedł Pan później do ostatniego w tabeli Orlenu, gdzie Panu się nie powiodło. Czy to nie jest wystarczająca nauczka, by odrzucić ofertę pracy w Widzewie - też ostatnim i nieco biedniejszym niż Orlen?

- W Widzewie mam bardziej komfortową sytuację niż w Orlenie Płock, bo Andrzej Grajewski zaufał mi i - co najważniejsze - jest ze mną. W Płocku walczyłem nie tylko z przeciwnikami, ale także ze swoim prezesem.

Co to znaczy?

- Nie mogliśmy dojść do porozumienia od samego początku. Krzysztof Dmoszyński wyobrażał sobie, że jeśli przyjdzie do Płocka, ściągnie swojego trenera. Nawet domyślam się kogo. Tymczasem to ja byłem w Orlenie pierwszy. Rozmawialiśmy ze sobą może trzy razy - na dzień dobry, na pożegnanie i w trakcie mojej pracy, ale nie należało to do przyjemności. Orlen może ma pieniądze, ale zawodnikom nie chce się sięgać wyżej, skoro już mają ptasie mleko. W Widzewie mam wiele do zrobienia. Trzeba wszystko poukładać. Lubię, kiedy zawodnicy nie mają na głowie nic więcej poza treningiem. Wtedy mogę wejść do szatni i powiedzieć: jeśli komuś się nie chce, może sobie znaleźć nowy klub.

Nie obawiał się Pan reakcji łódzkich kibiców? Przecież wiele lat spędził Pan w Legii Warszawa.

- Jako piłkarz z pewnością nie byłem idolem łódzkich kibiców, ale życie uczy tolerancji. Przyznam, że było mi przykro, kiedy w środę kibice niezbyt przychylnie wypowiadali się na temat Jacka Ziobera, być może mojego asystenta. Przecież to człowiek z Łodzi. Poza tym ma naprawdę wielką wiedzę piłkarską. Czy należy odsuwać go tylko dlatego, że grał w ŁKS?

W środę po raz pierwszy poprowadził Pan Widzew. Jakie są Pańskie wrażenia?

- Choć wygraliśmy w Pucharze Polski z Polonią Warszawa, nie wypadliśmy zbyt dobrze. W pierwszej połowie graliśmy nerwowo, daliśmy się podpuszczać rywalowi. Zawodnicy mogą grać o wiele lepiej. Na razie cieszę się, że chłoną to, co się do nich mówi. Trudno zresztą oczekiwać cudów, skoro mieliśmy tylko dwa treningi.

Mówił Pan, że każdy z zawodników dostaje od Pana białe karty. Tymczasem w klubie nie ma już Roberta Wilka, a w szesnastce nie zmieścił się Paweł Bocian. Obu trenował Pan w Orlenie.

- Nie miałem wpływu na odejście Wilka do Pelikana Łowicz. Sam tego chciał. Bocian jest na razie kontuzjowany. Zna mnie i wie, że jeśli będzie solidnie pracował na treningach, ma szansę zaistnieć w drużynie. Anglicy powiadają: jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz. U mnie zawodnik musi dobrze grać i jeszcze potwierdzać swoją dyspozycję na treningach, a także w życiu prywatnym. Nie będzie tak, że ktoś jest gwiazdą, nie zjawia się przez tydzień na treningach i oczekuje miejsca w składzie.

Terminarz rundy rewanżowej jest dla Widzewa korzystny. Już w sobotę gracie z Odrą Wodzisław, która bardzo rzadko wygrywa na boiskach rywali.

- Odra nie gra na wyjazdach rewelacyjnie, ale każda passa kiedyś się kończy. Wodzisławianie wygrali w Zabrzu, później w Pucharze Polski z KSZO w Ostrowcu. Odra nabrała ostatnio pewności, prezentuje się lepiej niż na początku sezonu. Nie bez przyczyny jest jednym z liderów.

Nie pracując w zawodzie trenera, był Pan komentatorem telewizyjnym.

- Przyznam, że przerwa w pracy trenera mnie wyciszyła. Mam zupełnie inne spojrzenie na futbol. Komentując spotkania, zauważyłem, jak zachowują się szkoleniowcy. Byłem zszokowany, widząc trenerów rzucających butelkami. Ale zdałem sobie sprawę, że kilka miesięcy wcześniej wyglądałem tak samo.

Jak Pan ocenia polską ekstraklasę?

- Są mecze dobre i słabe. Ostatnio komentowałem spotkanie GKS Katowice - Odra Wodzisław. Wydawało się, że grają zespoły, które nie liczą się w walce o mistrzostwo. Tymczasem to było bardzo dobry spotkanie. Z kolei widziałem, jak gra Polonia z Wisłą, i byłem zawiedziony.

Jak ocenia Pan reorganizację rozgrywek ekstraklasy?

- Dobrze się stało, że coś się stało. Co prawda podział na grupy jest sztuczny, ale związek musiał zareagować. W szukaniu najlepszego rozwiązania uważam, że nie stać nas na 16-zespołową ligę. Myślę, że szkocki system, gdzie dziesięć drużyn gra ze sobą po cztery razy, jest dla nas najbardziej odpowiedni.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.