Dariusz Wołowski: Polacy w eliminacjach MŚ 2002 - podsumowanie

To były najlepsze eliminacje w historii polskiej piłki. Świętowaliśmy już dwie kolejki przed końcem, a piłkarze przypomnieli nam gorycz porażki dopiero w przedostatnim meczu z Białorusią. Boleśnie, ale bez konsekwencji

Dariusz Wołowski: Polacy w eliminacjach MŚ 2002 - podsumowanie

To były najlepsze eliminacje w historii polskiej piłki. Świętowaliśmy już dwie kolejki przed końcem, a piłkarze przypomnieli nam gorycz porażki dopiero w przedostatnim meczu z Białorusią. Boleśnie, ale bez konsekwencji

Trzynaście miesięcy temu, meczem z Rumunią (1:1), kadra Jerzego Engela zakończyła półroczne przygotowania do eliminacji mundialu w Korei i Japonii. W sześciu grach towarzyskich zdobyła trzy punkty i dwa gole. Można było przewidzieć, że w walce o MŚ rywale (Norwegia i Ukraina) będą słabsi od Hiszpanii, Francji, Holandii czy Rumunii, ale wielką zmianę stylu gry polskich piłkarzy przepowiadali tylko skrajni optymiści - dziś, po fakcie, nazywający siebie realistami.

Ja się z nimi nie zgadzam. Nie mogę się doszukać racjonalnego wytłumaczenia tej zmiany. Drużyna ze spotkań o punkty nie wydaje mi się logiczną konsekwencją tej z meczów towarzyskich. Bo powód przeobrażenia reprezentacji leżał głównie w psychice piłkarzy.

Kiedy większości kibiców wydawało się, że polskim graczom zagubionym zazwyczaj na boisku jak dzieci we mgle - potrzeba wstrząsu, możliwości drzemiące w nich obudził: spokojny i zrównoważony Jerzy Engel. Bez krzyku, paniki pokazał im drogę wyjścia z mgły. I już 2 września 2000 roku w Kijowie zobaczyliśmy zespół naprawdę przebudzony.

Pojedynek z Ukrainą na pewno kandyduje do tytułu najlepszego i najważniejszego spotkania w tych eliminacjach. Zdawało się, że polscy piłkarze jadą do Kijowa, marząc o remisie, tymczasem już w 3. minucie centra Koźmińskiego i główka Olisadebe dały Polsce prowadzenie. Przeciwnik, który chyba zlekceważył Polaków, oprzytomniał i wyrównał po bramce Szewczenki. Tym większy podziw wzbudziło to, co działo się dalej. 3:1 dla Polski po bardzo dobrej grze, a przecież Juskowiak zmarnował jeszcze karnego. Mnie utkwiła w pamięci jedna z wypowiedzi Engela. - W przerwie w szatni było głośno. Bo choć wygrywaliśmy, popełnialiśmy w obronie masę błędów" - powiedział. Była to reakcja dająca zespołowi szansę na poprawę gry i nie mająca nic wspólnego z buńczucznymi zapowiedziami sprzed eliminacji, że "Kryszałowicz będzie biegał między Norwegami jak między drzewami w lesie". Chociaż w Kijowie ....Olisadebe robił to między Ukraińcami.

Po takim starcie polscy piłkarze mogli się poczuć jak sprinter, który na igrzyskach olimpijskich pobił rekord świata już w biegu eliminacyjnym. Po zwycięstwie nad przecenianą Ukrainą trzeba było wygrać z niedocenianą Białorusią. I choć w przeciętnym stylu - udało się. 7 października w Łodzi znów było 3:1 dla Polski. Kiedy cztery dni później - po nudnej grze zespół Engela bez bramek zremisował z Walią w Warszawie wydawało się, że wszystko wraca do normy. Przypomnieliśmy sobie, że w eliminacjach Euro 2000 drużyna Janusza Wójcika też była liderem po meczach jesiennych....

24 marca 2001 w Oslo okazało się jednak, że analogii nie może być żadnej. Po najbardziej dramatycznym spotkaniu tych eliminacji Polska pokonała faworyta grupy 5 w meczu jego ostatniej szansy i na oczach jego własnych kibiców. Było 2:0, 2:2 i 3:2 dla Polski. A Norwegowie stracili nadzieje na awans. Cztery dni później zespół Engela czekał test na odporność psychiczną. Zdany znakomicie - 4:0 z Armenią w Warszawie.

Mecz w Cardiff (2 czerwca) był z kolei pojedynkiem ostatniej szansy dla Walijczyków. Reprezentacja po raz pierwszy w tych eliminacjach przegrywała. Ale jeszcze raz przekonaliśmy się, że wszystkie reguły, które przez ostatnie 15 lat obowiązywały w polskiej piłce - nagle przestały być aktualne. Im bliżej było do końca, Polacy grali lepiej i wygrali 2:1. A mogło być wyżej. I to znacznie, biorąc nawet pod uwagę fatalny kiks Giggsa przy stanie 1:1.

Cztery dni później w Erewanie Polacy zagrali najgorszy mecz w tych eliminacjach. Płakać się chciało, patrząc na bezradność zespołu Engela, który szybko zdobył prowadzenie, potem tak samo szybko je stracił, a następnie ponad pół godziny grał z przewagą zawodnika, nie stwarzając nawet zagrożenia pod bramką najsłabszego zespołu w grupie 5. Tym niemniej stało się faktem: na trzy mecze przed końcem eliminacji Polska miała pięć pkt przewagi nad Białorusią i siedem nad Ukrainą. Nikt więcej w tej grupie się nie liczył.

A jednak meczu z Norwegią w Chorzowie trzeba było się bać. Polscy piłkarze od lat nie postawili kropki nad "i", a nawet nie mieli do tego okazji. Eliminacje przegrywali zwykle dość wcześnie. Kto mógł wiedzieć, jak zareagują, stając przed tak wielką szansą na awans? Zareagowali jak najlepiej: wytrzymali presję i zagrali na niezłym poziomie. 3:0 z Norwegią, której piłkarze zatrudnieni są w znacznie lepszych klubach niż Polacy, było wynikiem doskonałym. A jeszcze Ukraina wygrała na Białorusi i dla nas było po wszystkim. Awans! Jeszcze nigdy w historii MŚ polscy piłkarze nie wywalczyli go tak szybko (na dwa mecze przed końcem eliminacji).

Klęska na Białorusi była wynikiem rażących błędów indywidualnych, a nie aż tak słabej gry zespołu. Nie miała jednak praktycznego znaczenia. Dała za to argumenty do dyskusji z naiwnym, ale rozpowszechnionym poglądem, że wystarczy, iż Olisadebe wybiegnie na boisko w pierwszym składzie, a reprezentacja zwycięstwo ma w kieszeni.

Oli zdobył w tych eliminacjach 8 goli i został wizytówką reprezentacji. Jego zagrania są nieprzewidywalne w najlepszym sensie, a wśród obrońców rywali, na przykład Ukraińców budził wręcz paniczny lęk. Na tle uważanego za najlepszego napastnika świata Szewczenki pochodzący z Nigerii Polak wypadł znakomicie i w Kijowie i w Chorzowie. Jednak na pytanie, co by było, gdyby go nie było, Engel odpowiada zwykle: - Byłoby gorzej, ale bramki strzelaliby inni. Czy tak by było rzeczywiście? Pytanie to nie miałoby sensu, gdyby nie przebijała przez nie troska o przyszłość. Co będzie, jeśli delikatny piłkarz nie wytrzyma gry co trzy dni w Korei i Japonii? Będzie gorzej, ale gole będą strzelać inni?

Zauważmy, że żadnej z bramek w eliminacjach Olisadebe nie strzelił po kilkudziesięciometrowym, solowym rajdzie. Kilka razy ogrywał rywali, biegł z piłką pół boiska, ale wtedy akurat gole nie padały. Za każdym z ośmiu razy, kiedy po uderzeniach gracza Panathinaikosu piłka lądowała w siatce, nie mieliśmy kłopotów z określeniem, kto mu asystował. W Kijowie Koźmiński i Świerczewski, w Oslo Świerczewski dwa razy, w Warszawie z Armenią Żewłakow, w Cardiff Iwan, w Chorzowie z Norwegią i Ukrainą - Koźmiński. Oli nie był zostawiony sam sobie i kończył tylko akcje. Oczywiście z niepowtarzalną intuicją.

Kwestionowanie jego zasług byłoby zupełnie nie na miejscu. Chodzi o przypomnienie, że na każdą z tych bezcennych bramek pracował jeszcze ktoś inny. I to pozwala wierzyć, że gdyby nie było Olisadebe, byłoby gorzej, nawet dużo gorzej, ale nie byłoby końca świata.

Copyright © Agora SA