Rusza liga hiszpańska - zapowiedź sezonu

W minionym sezonie piłkarze Realu nie mieli w Hiszpanii konkurencji, na całym kontynencie nikt nie śmiał mówić o nim inaczej niż "najlepszy zespół Europy". Czy z najlepszym piłkarzem świata Zinedine Zidane'em "Królewscy" będą absolutnie poza zasięgiem rywali?

Rusza liga hiszpańska - zapowiedź sezonu

W minionym sezonie piłkarze Realu nie mieli w Hiszpanii konkurencji, na całym kontynencie nikt nie śmiał mówić o nim inaczej niż "najlepszy zespół Europy". Czy z najlepszym piłkarzem świata Zinedine Zidane'em "Królewscy" będą absolutnie poza zasięgiem rywali?

Kiedy Florentino Perez walczył latem 2000 roku o fotel prezydenta Realu, wielu mówiło, że obiecuje złote góry. Kontrkandydat Lorenzo Sanza zapewniał, że nie tylko przywróci pogrążonemu w długach klubowi stabilizację finansową, ale stworzy na Santiago Bernabeu zespół niepokonany w kraju i za granicą, "dream team", którego perłą będzie Luis Figo. Ci, którzy uśmiechali się złośliwie, spuścili nosy na kwintę już po kilku tygodniach kadencji nowego prezydenta. Dokonał on rzeczy - wydawało się - niemożliwej. Ściągnął Portugalczyka, w dodatku - co nie mniej ważne dla każdego fana z Madrytu - wydzierając go śmiertelnemu wrogowi z Nou Camp.

Zmarnują talent Zizou?

Tego lata działacze Realu nie szaleli na rynku transferowym tak jak w roku ubiegłym, kiedy kupili ośmiu zawodników, ale kiedy już sięgnęli do kieszeni, pokazali iście królewski gest. Zapłacili 65 milionów dolarów za Zinedine'a Zidane'a i dzięki temu w ich drużynie występuje już nie jeden, ale dwóch najdroższych piłkarzy świata. I niewykluczone, że wkrótce dołączy do nich kolejna megagwiazda, bo Perez ogłosił, że w setnym roku istnienia klubu (obchody rozpoczną się za kilka miesięcy) jego budżet wyniesie 544 mln dolarów! Nic dziwnego, że w Madrycie nikt pragnący uchodzić za rozsądnego nawet nie zastanawia się, czy Real zdoła obronić tytuł. W minionym sezonie zespół Vicente'a del Bosque'a miał na finiszu rozgrywek siedem punktów przewagi, czy z Zidanem może być gorzej? Najwięksi optymiści prorokują nawet, że Real pobije rekord z sezonu 1989/90, kiedy zespół prowadzony przez trenera Johna Toshacka strzelił 107 goli. - Najważniejsze, by piłkarze zachowali pokorę - mówi dyrektor sportowy Jorge Valdano. - Zdaję sobie jednak sprawę, że w takim składzie będzie to bardzo trudne.

Sprowadzić na ziemię mogły jednak "Królewskich" już wyniki przedsezonowych sparingów. Real przegrywał z kim popadnie (nawet z drużyną z Egiptu), a Zidane narzekał na presję i szum wokół jego osoby (zaroiło się od programów w rodzaju "dzień z Zidane'em", dziennikarze towarzyszą mu - dosłownie - od chwili, kiedy się budzi). Czarę goryczy przechylił pierwszy mecz o Superpuchar z Realem Saragossa, zakończony remisem 1:1. "Oni nie wiedzą, jak mają grać" - napisał "El Pais", rozwodząc się nad bezbarwnym występem duetu Figo - Zidane. A "El Mundo" stawia tezę, że żaden z nich nigdy nie zagra na miarę swoich możliwości, jeśli będą przebywać na boisku razem. "Francuz potrzebuje ustawionego za nim defensywnego pomocnika, który będzie odbierał dla niego piłki rywalom, a po bokach - dwóch skrzydłowych. Tylko wtedy gra w pełni efektywnie. Ustawiać go obok dwóch innych pomocników, z podobnymi funkcjami, to marnowanie jego talentu" - wyjaśnia dziennik. Do chóru krytyków przyłączyła się nawet madrycka "Marca": "Figo, Zidane i Raul głównie snuli się bez celu". Trzy dni później - w rewanżu z Saragossą - ten tercet współpracował już bez zarzutu i gospodarze wygrali 3:0.

Jedno wydaje się niewątpliwe - w tym roku Real będzie atakował równie efektownie, jak niepewnie się bronił. Mistrzowie Hiszpanii znów nie pozyskali żadnego defensora. Co nie znaczy, że nie chcieli. Jeśli wierzyć hiszpańskiej i włoskiej prasie, za Alessandro Nestę oferowali więcej niż za Zidane'a! Przedstawiciele klubu zaprzeczają, przyznając równocześnie, że chcieliby pozyskać obrońcę Lazio, Liliama Thurama lub Javiera Zanettiego. Kilka miesięcy temu rozważali też podpisanie umowy z Solem Campbellem, któremu wygasał kontrakt z Tottenhamem. Valdano narzeka, że na rynku nie ma defensora, który umiejętnościami odpowiadałby aspiracjom "Królewskich". Wysokie wymagania klubu nie dziwiłyby, gdyby nie to, że od Aitora Karanki lepszych obrońców jest mnóstwo, a i Fernando Hierro oraz Ivan Campo nie należą do europejskiej czołówki na swoich pozycjach. Wszyscy jednak mogą spać spokojnie, bo siedzenie na ławce na razie im nie grozi. Ostatniego obrońcę (Michela Salgado) Real kupił... dwa lata temu.

"Królewskim" zresztą nie łatwiej pozbyć się piłkarzy, którzy na grę mają marne szanse. Edwinowi Congo, Pericy Ognjenovicowi, Elvirowi Balicowi i Rodrigo działacze zagrozili, że jeśli nie zaakceptują ofert z innych klubów, nie zostaną zgłoszeni do żadnych rozgrywek, a na mecze będą jeździć... na własny koszt! Piłkarze się tym nie przejęli, argumentując, że nigdzie indziej nie zdobędą tylu trofeów co w Madrycie, a gra w Realu to największy prestiż dla piłkarza.

Słynny nie znaczy silny

Nowy prezes Barcelony Joan Gaspart początku kadencji nie będzie wspominał tak miło jak jego vis-a-vis z Realu. Sprowadził co prawda na Nou Camp Marca Overmarsa, Emmanuela Petita, Ivana De La Penę, Alfonso i Gerarda, ale żaden z nich nie był w stanie zastąpić Figo. Co więcej, większość z nich nie znalazła miejsca w pierwszym składzie.

Tego lata Katalończycy znów kupowali bez opamiętania. Wydali najwięcej w lidze, ale czy to wystarczy, by szybko zapomnieć o fatalnych dwóch poprzednich sezonach? Po spektakularnej klęsce w pierwszym roku w roli prezesa Joan Gaspart wyłożył 84 mln dolarów, dzięki czemu na Nou Camp m.in. wreszcie pojawili się nowi obrońcy. Mecze z Wisłą w eliminacjach Ligi Mistrzów nie dają jednak wiele nadziei na to, że Katalończycy poprawią grę w defensywie. Szwedzki stoper Patrik Andersson, który świetnie kierował zdyscyplinowanymi kolegami z Bayernu Monachium, wśród nieobliczalnych, nieustannie myślących o ofensywie piłkarzy Barcelony wydawał się zagubiony. A i Philippe Christanval nie sprawia wrażenia zapory nie do przebycia.

W ataku wzmocnienia wyglądają bardziej imponująco - najdroższy nastolatek w historii piłki Javier Saviola, jeśli tylko wytrzyma presję i poradzi sobie z kłopotami osobistymi (niedawno zmarł mu ojciec), wspólnie z Patrickiem Kluivertem i Rivaldo powinien stworzyć trio o nie mniejszej sile rażenia niż "królewski" trójkąt Figo - Zidane - Raul. W drugiej linii zabraknie jednak dwóch zawodników, którzy potrafili odebrać piłkę przeciwnikowi - Emmanuela Petita (wrócił na Wyspy) i Josepa Guardioli, piłkarza - symbolu Barcy, który po 12 latach na Camp Nou postanowił szukać nowych wyzwań. Ich następców nie widać, bo w Barcy niewielu piłkarzy myśli o czymś innym niż szturm na bramkę przeciwników.

O tym, że w Barcelonie wciąż źle się dzieje, najlepiej świadczą problemy z zatrudnieniem klasowego szkoleniowca. Katalończycy przez wiele miesięcy próbowali znaleźć następcę dla Carlesa Rexacha, trenera o niewielkim doświadczeniu, nie potrafiącego utrzymać w ryzach rozkapryszonych gwiazdorów w rodzaju Rivaldo. Jednemu z najsłynniejszych klubów świata odmawiali jednak wszyscy - Arsene Wenger, Hector Cuper, Fabio Capello. Te kłopoty ciągną się zresztą od 1996 roku. Po zwolnieniu Johana Cruyffa Rexach jest czwartym trenerem zatrudnionym przez Barcę.

Passa hiszpańskich trenerów

Rewolucję, i to znacznie bardziej bolesną niż Barca, przeżyła także rewelacyjnie spisująca się w dwóch poprzednich sezonach Valencia (dwukrotnie w finale LM), którą opuściły trzy osoby mające fundamentalne znaczenie dla jej sukcesów. Już wiosną wiadomo było, że odejdzie genialny trener Hector Cuper, który po kilku wspaniałych latach w Primera Division postanowił spróbować sił na Półwyspie Apenińskim. Ale w lipcu kibice otrzymali kolejne ciosy w serce. Najpierw do dymisji podał się świetnie zarządzający klubem prezydent Pedro Cortes, niemal w tym samym czasie jego najważniejszy piłkarz w ostatnich latach Gaizka Mendieta przeszedł do Lazio.

W tej sytuacji najpoważniejszym konkurentem "Królewskich" znów powinno być Deportivo La Coruna, któremu udało się zatrzymać trenera Javiera Iruretę (chciała go m.in. właśnie Valencia), najbardziej doświadczonego obecnie szkoleniowca w Primera Division (439 meczów, co w słynącej z krewkich prezesów Hiszpanii jest nie lada wyczynem). Wicemistrzowie Hiszpanii już w ubiegłym sezonie mieli najbardziej wyrównany i szeroki skład w lidze, a latem nie tylko nie pozbyli się nikogo ważnego, ale pobili własny rekord transferowy, za 14 mln dolarów sprowadzając pomocnika Espanyolu Sergio Gonzaleza. - Niestraszny nam Zidane ani nikt inny. Dzisiaj pokazaliśmy im, że w tym sezonie my też będziemy jeszcze mocniejsi - mówił Irureta po ubiegłotygodniowym zwycięskim sparingu z Realem. Piłkarze Deportivo mogą być bardzo groźni. Pod jednym warunkiem - jeśli wreszcie nauczą się wygrywać na wyjeździe. W minionym sezonie w 19 meczach poza swoim stadionem odnieśli tylko siedem zwycięstw.

Co niezwykłe, wszyscy wymienieni pretendenci do tytułu mają szkoleniowców z Hiszpanii. Moda na rodzimych trenerów nie może dziwić - przed dwoma laty Irureta zdobył z Deportivo mistrzostwo jako pierwszy Hiszpan od 13 lat, wiosną w jego ślady poszedł del Bosque. I jest mało realne, by ta passa została przerwana. Obcokrajowcy prowadzą już tylko trzy kluby Primera Division - Mallorkę, Athletic Bilbao i Real Sociedad.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.