Rusza liga włoska - zapowiedź sezonu

Juventus ma najsilniejszą obronę, Milan - arcygroźny tercet ofensywny, Inter - genialnego trenera. Czy te atuty wystarczą, by zdetronizować także mocniejszą niż wiosną Romę?

Rusza liga włoska - zapowiedź sezonu

Juventus ma najsilniejszą obronę, Milan - arcygroźny tercet ofensywny, Inter - genialnego trenera. Czy te atuty wystarczą, by zdetronizować także mocniejszą niż wiosną Romę?

Wydawanie bajońskich sum na piłkarzy to od lat najczęściej stosowany sposób klubów Serie A na sukces. Tego lata Włosi znów pobili wszystkie rekordy, popadając w transferomanię wyjątkową nawet jak na tamtejsze zwyczaje. Niemal każdy czołowy klub pozyskał co najmniej jedną gwiazdę pierwszej wielkości (zwykle kilka), z wyjątkiem tych, które miały kłopoty finansowe - mniejsze (Parma) lub większe (Fiorentina stała na krawędzi bankructwa).

Nie oznacza to oczywiście, że ci, którzy masowo sprowadzają piłkarzy, mają pieniędzy w bród i nie muszą dbać o budżet. Nowe gwiazdy mogą nie przynieść sukcesu na boisku, ale koszulki i gadżety z ich nazwiskami, prawa do transmisji telewizyjnych itp. na pewno przyniosą dochód nie mniejszy niż punkty zdobyte w Lidze Mistrzów. Nie oznacza to również, że wszyscy się wzmocnili. Żeby ktoś kupił, ktoś musi sprzedać. Ale z marketingowego punktu widzenia i to się opłaca. Koszulkę z nazwiskiem sprzedanego do MU Juana Verona ma już każdy szanujący się fan Lazio, teraz żaden nie odmówi sobie stroju Gaizki Mendiety.

Skoro jednak bez opamiętania kupowali prawie wszyscy, to czy zmieni się układ sił w Serie A?

Juventus już nie wiecznie drugi?

Przez niemal całe lata 90. tytułami mistrzowskimi dzieliły się dwa kluby. Milan zdobył ich pięć, najbardziej utytułowany włoski zespół - Juventus - trzy. Przełom tysiącleci stał pod znakiem dominacji klubów ze stolicy. Najpierw scudetto wywalczyło Lazio, rok później Roma.

Dwa lata bez tytułu to stanowczo za długo zarówno dla właściciela Milanu - premiera Włoch Silvio Berlusconiego, jak i Juventusu - rodziny Agnellich, do których należy koncern Fiata, nie wspominając o kibicach obu klubów. Bardziej nadszarpnięte nerwy mają turyńczycy. W ostatnich dwóch sezonach walkę o tytuł przegrywali w ostatniej kolejce. Mediolańczycy złudzenia stracili znacznie wcześniej, bo na San Siro nie zawodził tylko Andrij Szewczenko. Teraz obaj spragnieni sukcesu potentaci poszli tą samą drogą - kupili kilku gwiazdorów i zatrudnili trenerów, których nazwiska w ostatnich latach stały się synonimami słowa "sukces".

"Starą Damę" objął człowiek, który doprowadził tę drużynę do trzech ostatnich tytułów - Marcello Lippi. Na Stadionie Alpejskim nie ma już co prawda Zidane'a, którego sekretarz generalny Moggi tuż po sfinalizowaniu umowy nazwał najlepszym piłkarzem świata (Dlaczego opuszcza Turyn? Po pierwsze, sam publicznie wyznał, że tego chce. Po drugie, prezydent Realu był absolutnie zdeterminowany, by ściągnąć go do Madrytu), ale Juventus sprawia wrażenie jeszcze silniejszego. Przeplatającego dobre występy z bardzo słabymi Edvina van der Sara zastąpi w bramce Gianluigi Buffon, mający chyba największy potencjał z plejady świetnych włoskich golkiperów (Abbiati, Toldo), a defensywę wzmocni najlepszy prawy obrońca świata Lilian Thuram. Nawet stratę Zidane'a choć w części powinno złagodzić przyjście świetnego Czecha Pavla Nedveda.

Odrodzenie w Mediolanie?

Cierpliwość stracił nie tylko Agnelli. Berlusconi również miał już dość przeciętnych występów Milanu, zatrudnił więc trenera Fatiha Terima, kiedyś twórcę potęgi Galatasaray, w ubiegłym sezonie chwalonego za znakomitą pracę we Fiorentinie (w pół roku zrobił z niej jeden z najefektowniej grających zespołów włoskich, ale pokłócił się z właścicielem klubu). I nie żałował pieniędzy na wzmocnienia.

Wprawdzie Milan od dawna bryluje na rynku transferowym, ale w ostatnich latach na wyniki się to nie przekładało. Tym razem jednak rossoneri wreszcie mieli koncepcję. Nie trwonili już funduszy na młodych, niesprawdzonych zawodników (w ub.r. za ... letniego??? Jose Mariego zapłacili ... dolarów!), stawiając na nazwiska uznane, co do których można mieć pewność, że uczynią zespół silniejszym. Dzięki temu wyraźna zmiana jakościowa nastąpiła w każdej formacji. W ataku starzejącego się partnera Andrija Szewczenki - Olivera Bierhoffa - zastąpi Filippo Inzaghi, z którym wśród włoskich snajperów mogą konkurować chyba tylko Vincenzo Montella i Christian Vieri. W drugiej linii pojawi się Rui Costa, portugalski ofensywny pomocnik, jeden z najlepszych na swojej pozycji w Europie (bałagan w środku pola był największą bolączką Milanu). Wreszcie obronę zasilił grający z prawej strony Cosmin Contra, w szturmowaniu bramki rywala równie przydatny jak pod własną bramką, czego dowód dał w finale Pucharu UEFA (asystował przy trzech golach Alaves). - Nie pamiętam już, kiedy Milan wzmocnił się tak bardzo - podsumował zmiany w klubie wiceprezydent Adriano Galliani.

Dawno już nie było we Włoszech sezonu, kiedy w najwyższe cele mierzyły oba kluby z Mediolanu. Teraz bardzo silny powinien być również Inter, paradoksalnie m.in. dzięki temu, że nie szastał pieniędzmi i wreszcie nie wymienił połowy składu. Dotąd pomysł na budowanie zespołu a la Inter wyglądało tak: kiedy tylko prezes Moratti usłyszał o piłkarzu, który gdzieś w Europie kopnął celnie w piłkę, natychmiast wypisywał czek i sprowadzał go za ciężkie miliony. Doszedł w tym do takiej perfekcji, że mógł dawać lekcje pod hasłem "jak osiągnąć minimalny efekt przy maksymalnych nakładach". W minionym sezonie Inter, choć kupił 20 zawodników, nie zagrał w LM, bo przegrał z Helsingborgiem. Dwa lata temu postąpił podobnie i... w ogóle nie wystąpił w pucharach.

Teraz Moratti dokonał być może najtrafniejszego transferu w całej Serie A. Ściągnął trenera Hectora Cupera, który, prowadząc Mallorcę (finał PZP) i Valencię (dwa finały LM z rzędu), udowodnił, że nie potrzebuje wybitnych piłkarzy, by stworzyć wielki zespół. Co zatem osiągnie z Interem, w którego składzie roi się od zawodników o nieprzeciętnym potencjale?

W świecie handlu

Prezes Lazio Sergio Cragnotti największe kłopoty miał z kibicami. Multimilioner, który dorobił się na imporcie owoców, wciąż traktuje piłkarzy jak sprowadzane z innych kontynentów cytrusy (kupuje po to, by z zyskiem sprzedać), a zespół jak kolejną firmę - może wygrywać, ale najważniejsze, by przynosiła zyski.

W czasie negocjacji transferu ulubieńca tłumów ze stolicy Włoch - Pavla Nedveda - do rywala w walce o tytuł, Juventusu, przed domem prezesa koczowało tysiące przeklinających go kibiców, uzbrojonych w transparenty z hasłami w rodzaju "łapy precz od Nedveda". Niewiele to pomogło, choć sam piłkarz nie chciał wyjeżdżać z Wiecznego Miasta i zdecydował się na transfer dopiero, kiedy "poczuł, że jest niechciany". Około 200 najbardziej krewkich fanów otoczyło budynki klubowe i do późnej nocy obrzucało je kamieniami, a prezesa - wulgaryzmami. Gdy ten ostatni wreszcie wydostał się na zewnątrz, oświadczył, że futbolu ma powyżej uszu i postanowił zrezygnować ze swojej funkcji oraz sprzedać większościowe udziały w klubie. - Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek przeżyję taką noc - powiedział. - Rzucam to wszystko. To ostateczna decyzja.

Po paru dniach co prawda zmienił zdanie, ale na wielu rzymskich murach wciąż wymalowane są obraźliwe hasła pod jego adresem, a fanów raczej nie udobruchało sprowadzenie na Stadion Olimpijski Mendiety. Cragnotii zresztą nie zamierza zmienić polityki, wręcz przeciwnie - uparcie broni swojej koncepcji prowadzenia klubu. - Jestem biznesmenem i żyję w świecie handlu - tłumaczy. - Futbol to nie mój świat. W ciągu dziesięciu lat zainwestowałem w Lazio ogromne pieniądze. Nie będę znosił bandy opryszków pod swoim domem, krytykujących moje decyzje finansowe.

Że futbol to biznes, zdają sobie sprawę szefowie większości włoskich klubów. Może nawet za bardzo w to wierzą i gdyby zerknęli w stronę Hiszpanii (gdzie obowiązuje zasada: klub może być zadłużony, byle wygrywał), kluby Serie A nie straciłyby pozycji absolutnego hegemona w europejskich rozgrywkach?

Tylko wielcy

Juve, Milan, Inter i w mniejszym stopniu Lazio powinny być najgroźniejszymi rywalami Romy, która w zgodnej opinii fachowców spełnia wszystkie warunki, by obronić tytuł (jest m.in. faworytem trenera kadry Trapattoniego). Pozostałe kluby wchodzące w skład "wielkiej siódemki" mogą mieć problem z zagwarantowaniem sobie miejsca w europejskich pucharach. Parma straciła trzech z czterech swoich najlepszych piłkarzy. Wobec odejścia Gianluigiego Buffona, Liliana Thurama i byłego króla strzelców Serie A Marcio Amoroso (na razie w Bundesligi trafia do siatki w każdy weekend) marna pociecha, że udało się jej zatrzymać Fabia Cannavaro. Jeszcze gorzej dzieje się we Fiorentinie, stojącej na skraju bankructwa. Rok temu fani przeżywali gorzkie chwile, kiedy zespół opuszczał związany z nim - wydawało się - na dobre i na złe Gabriel Batistuta. Tego lata posmutnieli jeszcze bardziej. Walczący o przetrwanie florentczycy pozbyli się kolejnych dwóch gwiazd (wiele już ich nie zostało) - bramkarza Francesca Toldo i Rui Costy. Niemal wszyscy, którzy odeszli Parmy i Fiorentiny (a także innych klubów z niższej półki - jak np. Udinese), zasilili potentatów z bogatych miast: Turynu, Mediolanu i Rzymu. Skutek może być jeden. Wielcy walkę o miejsca na podium stoczą między sobą.

Pytanie, czy zdołają także zrehabilitować się w europejskich pucharach za miniony sezon, w którym włoskie kluby wypadły najsłabiej od 19 lat. Będzie to trudne, bo minęły już czasy, gdy wszystkie drogi piłkarskich gwiazd prowadziły na Półwysep Apeniński. Tego lata Serie A straciła Zidane'a i Verona, a zyskała tylko jedną wybitną postać - Mendietę.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.