Piłkarska reprezentacja Polski na półmetku eliminacji MŚ 2002

Po 16 latach, przegranych siedmiu kolejnych eliminacjach mistrzostw świata i Europy reprezentacja Polski ma wreszcie szansę wydostać się z zapaści

Piłkarska reprezentacja Polski na półmetku eliminacji MŚ 2002

Po 16 latach, przegranych siedmiu kolejnych eliminacjach mistrzostw świata i Europy reprezentacja Polski ma wreszcie szansę wydostać się z zapaści

Dariusz Wołowski

Losowana z trzeciego koszyka kadra Jerzego Engela nie była faworytem grupy 5. Na półmetku jest pierwsza z trzema punktami przewagi.

Zaczęło się od uśmiechu fortuny. Po raz pierwszy od 16 lat rywalami Polaków w eliminacjach nie został nikt klasy Anglików, Holendrów czy Włochów. A jeszcze to wszystko zbiegło się z kryzysem faworyzowanej Norwegii, która po starcie w dwóch kolejnych mundialach i na Euro 2000 nagle runęła w piłkarską przepaść. Ale szczęśliwy zbieg okoliczności nic by nie dał, gdyby ten zespół grał jak poprzednie.

Przed rokiem Jerzy Engel obiecywał zmianę stylu gry drużyny narodowej. I choć wydawało się to marzeniem ściętej głowy, ta zmiana się dokonała. Największy wpływ na nią miała postawa drugiej linii. To właśnie w niej nastąpiło najgłębsze przeobrażenie. I to jej brak zafundował naszym kibicom 16 lat rozbratu ze światowym futbolem. Bo kiedy pomocnicy grają źle, napastnicy nie mają jak strzelać goli, obrońcy są zostawieni samym sobie, drużyny po prostu nie ma. W tych eliminacjach jest. Piłki wreszcie nie rozgrywają obrońcy lub bramkarz.

Engel nie dokonał w reprezentacji kadrowej rewolucji. Z podstawowej jedenastki tylko Emmanuel Olisadebe debiut zawdzięcza właśnie jemu. Ale część piłkarzy, jak Bartosz Karwan i Michał Żewłakow, dopiero teraz zaczęła grać naprawdę, a Piotr Świerczewski dzięki Engelowi ma w kadrze nowe miejsce.

Stereotyp

Jednym z problemów polskiej piłki jest przenoszenie do współczesności stereotypów z przeszłości. Ponieważ niedościgłym wzorem rozgrywającego był u nas Kazimierz Deyna, wydaje się nam, że prowadzącym grę reprezentacji może być wyłącznie piłkarz do niego podobny. Piotr Świerczewski z pewnością gra całkiem inaczej. Waleczny, szybki, przebojowy - to lista jego atutów pozwalających biegać od pola karnego do pola karnego. Z techniką i pomysłowością nie było jakoś nadzwyczajnie. Piłkarz za często spuszczał głowę i walczył, nie zważając na to, co dzieje się z drugiej strony boiska. Wydawało się, że jest stworzony, by grać na skrzydle.

W 1992 roku na igrzyskach w Barcelonie Janusz Wójcik ustawiał go na lewej pomocy. Jerzy Brzęczek i Ryszard Staniek wykazywali do gry w środku pola zdecydowanie większe predyspozycje. Ten stereotyp utarł się tak mocno, że przez następne dziewięć lat żaden z trenerów pierwszej reprezentacji nie dał Świerczewskiemu szansy rozgrywania. Zawsze był uzupełnieniem, nigdy postacią centralną. Nawet kiedy inni środkowi zupełnie się nie sprawdzali.

Świerczewski złościł się, przypominał, że w Bastii jest prowadzącym grę - na próżno. Przełomowy był chyba pojedynek ze Szwecją kończący eliminacje Euro 2000. Polacy potrzebowali remisu, by dostać się do baraży, ale przegrali 0:2. Jednak jedynym z zawodników drugiej linii, który dorównywał znacznie lepszym rywalom, był Świerczewski. Nowy trener Jerzy Engel postawił na niego - wbrew stereotypowi. I dziś wydaje się, że była to dobra decyzja. Piłkarz Bastii udowodnił to świetną grą w Kijowie i wspaniałą w Oslo. A i w pozostałych meczach nie zawiódł. Ma jednak jedną poważną wadę - nie umie strzelić z dystansu i gdy jest okazja albo w ogóle nie próbuje, albo ze śmiesznym skutkiem. Ale choć w 56 meczach reprezentacji zdobył tylko jedną bramkę, dziś trudno wyobrazić sobie kadrę bez niego. Niestety, w następnym meczu trzeba będzie. Świerczewski popełnił idiotyczny faul w meczu z Armenią i w spotkaniu z Walią nie wystąpi.

Marek Koźmiński - lewy obrońca z olimpijskiej kadry Wójcika - podpisał po igrzyskach najlepszy kontrakt ze wszystkich (z Udinese). Jako pierwszy Polak po Bońku i Żmudzie zagrał w Serie A. I choć nigdy nie był gwiazdą najdroższej ligi świata - utrzymał się na tym najtrudniejszym z piłkarskich rynków całą dekadę. W reprezentacji kraju bywało różnie - raz dobrze, raz źle albo leczył kontuzje. W kadrze Engela znalazł się za pięć dwunasta. Z meczów towarzyskich zagrał tylko z Rumunią. A potem w Kijowie asystował przy pierwszym i trzecim golu. Z Białorusią i Walią nie grał przez kontuzję, ale w Oslo znów pokazał, że także lewy pomocnik może mieć decydujący wpływ na losy meczu.

Na prawej pomocy Bartosz Karwan i Tomasz Iwan grali na zmiany. Są do siebie podobni, więc nie trudno im było uzupełniać się, wykonywać te same zadania. Obaj są waleczni, żywiołowi, nieobliczalni i zupełnie różni do biegającego po przeciwnej stronie Koźmińskiego. Nie na nich opiera się gra, ale ciągłą walką są w stanie wymęczyć rywala, stworzyć sytuację innym, a nawet samemu strzelić (trzy gole Karwana w trzech ostatnich meczach).

Radosław Kałużny zdobył w pięciu grach eliminacji cztery bramki. Jak na defensywnego pomocnika to wynik bardzo dobry. Był bohaterem meczu z Białorusią. Żeby ocenić wagę tamtych trzech goli, wystarczy spojrzeć dziś na tabelę grupy 5. Białoruś jest jej rewelacją i głównym rywalem Polaków. Tym łatwiej zapomnieć, że tej wiosny Kałużny był najsłabszym piłkarzem w zespole narodowym.

Dwóch równych

Wróćmy raz jeszcze do stereotypów. Niby bramkarz w drużynie może być jeden, a Jerzy Engel ma dwóch. I większość z obserwujących mecze reprezentacji nie potrafiłaby powiedzieć, który ważniejszy. Jerzy Dudek i Adam Matysek to z pewnością największe indywidualności polskiej piłki - ze względu na to, w jakich klubach i jak grają. Engel tak ich właśnie traktuje i na tej pozycji ma komfort jak na żadnej innej. Mecz w Oslo pokazał, że słusznie. Obaj zagrali o klasę lepiej od norweskiego rywala. I żeby być sprawiedliwym, do "jedenastki grupy 5" też powinni trafić obaj.

Do pierwszego składu w ostatniej chwili wszedł Jacek Zieliński (po kontuzji Jacka Bąka) i najsłabiej spisał się w decydującym sprawdzianie z Rumunami. Ale trener się nie zraził, a stoper Legii imponował spokojem i skutecznością w najcięższych chwilach - czy jego partnerem był Wałdoch, czy Hajto. Ten pierwszy był w zespole Engela instytucją, ale w dwóch ostatnich meczach nie zagrał (nie był w pełni zdrowy). Hajto długo czekał na szansę, a gdy dała mu ją kontuzja Wałdocha, wykorzystał w stu procentach.

Boczni obrońcy Michał Żewłakow i Tomasz Kłos to zupełnie inni piłkarze. Ten drugi to najlepszy specjalista od gry w powietrzu. Obaj mieli proste błędy (patrz zachowanie Żewłakowa przy pierwszym golu dla Norwegii), ale i wspaniałe zagrania (Kłos w Kijowie jak akrobata wybił piłkę z bramki, Żewłakow w dwóch ostatnich meczach miał dwie asysty i gola).

Wsparcie z pomocy pozwoliło obrońcom grać spokojniej. Polska straciła w tych eliminacjach cztery gole, najmniej w swojej grupie.

Opiekun i trener

Ale największą rewelacją jest to, co się stało w ataku. Polscy piłkarze cierpiący od lat na strzelecką anemię zdobyli na półmetku 13 goli. O jeden więcej niż w całych eliminacjach Euro 2000, a skuteczniejsi w Europie są dotąd tylko Belgowie.

Numerem jeden był oczywiście Olisadebe. Strzelił w eliminacjach pięć bramek (po dwie w najważniejszych grach wyjazdowych z Ukrainą i Norwegią). I w tym przypadku, tak jak ze Świerczewskim, dużą rolę odegrał trener. Kariera Nigeryjczyka była związana z Engelem od początku. On postanowił zaangażować go do Polonii. A ponieważ nie jest wyznawcą wojskowego drylu, umiał być dla młodego gracza nie tylko trenerem, ale i opiekunem. To zagubionemu Nigeryjczykowi było potrzebne. Engel umie opiekować się indywidualnościami. Właśnie za jego pracy w Legii jeden z najlepszych okresów w karierze miał przecież Dziekanowski.

Engel umiał też wyciągnąć rękę do obrażonego Andrzeja Juskowiaka. Tylko że najskuteczniejszy z Polaków grających w Bundeslidze w meczach kadry spisywał się przeciętnie. To piłkarz nie bardzo umiejący odnaleźć się, gdy zespół gra z kontry. To typowy egzekutor - nie jest szybki, nie ma dryblingu. W trzech meczach, w których wystąpił, nie strzelił bramki, a jeszcze zmarnował karnego w Kijowie. Paweł Kryszałowicz grał wtedy, gdy albo Olisadebe, albo Juskowiak mieli kontuzje. Ale wyszło na to, że był na boisku nie mniej niż oni. Wprowadzał do gry wiele zamieszania, znacznie gorzej było z pożytkiem z tych akcji. Zabłysnął przy pierwszym golu z Norwegią, kiedy rozegrał piłkę ze Świerczewskim.

Przytomniej

Polscy piłkarze są jeszcze daleko od sukcesu w eliminacjach. Ale mają komfort, że jedno potknięcie nie przekreśli ich szans. Wygląda na to, że kluczowy będzie wyjazd na Białoruś 5 września. Ale każdy mecz - już ten pierwszy z Walią bez Świerczewskiego i Kałużnego będzie trudny. Przy wszystkich zmianach na lepsze i zasługach Engela wolałbym, żeby trener kadry zachował umiar. Bo jeśli twierdzi, że jego zespół już osiągnął klasę europejską i gra w tym stylu co najlepsi, niech przypomni sobie los poprzednika. To Janusz Wójcik przed decydującymi meczami eliminacji Euro 2000 obiecywał medale. Nie było Euro, nie było medali, a wielbiony powszechnie jeszcze 18 miesięcy temu szkoleniowiec kadry zajmuje się dziś kupowaniem piłkarzy do Śląska Wrocław.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.