Dariusz Szpakowski: Dowiedziałem się o tym z internetu. Mój szef, pan Janusz Basałaj, na razie mi tego nie zakomunikował, podobnie jak półtora roku temu nie poinformował mnie, że mnie zdejmuje z anteny. To przykre, że po przepracowaniu w Telewizji Polskiej ponad 20 lat o swoim losie dowiaduję się z prasy. Z tego, że wracam, oczywiście bardzo się cieszę. Uważam, że wracam na należne mi miejsce, na które zapracowałem sobie przez te wszystkie lata.
- Jak powiedziałem, nikt mi tego nie wyjaśnił ani półtora roku temu, ani teraz. Przy okazji chciałem za to wyjaśnić mnóstwo plotek, którymi tłumaczyło się i moje zawieszenie, i powrót. Nie stoi za mną żadna "grupa zwolenników", ponieważ ja nie posługuję się takimi metodami. A odsunięto mnie nie dlatego - jak insynuowała prasa - że mam chorobę gardła albo konflikt z pierwszym kibicem w kraju, czyli prezydentem Kwaśniewskim. Sam jestem trochę winny tym plotkom, bo przez ten cały okres nic nie mówiłem na temat zaistniałej sytuacji. Odmawiałem komentarzy, kierując się bardziej lojalnością wobec instytucji niż osoby, która zafundowała mi banicję.
- Niełatwo rozstać się z miejscem, w którym przepracowało się ponad 20 lat, a właśnie taki jubileusz obchodziłem w ubiegłym roku. Dlatego, chociaż próbowano wziąć mnie głodem - zostałem na etacie 600 zł - licząc, że sam odejdę, nie poddawałem się. Miałem świadomość jak oceniali mnie kibice. Pracuję w telewizji publicznej i moja praca podlega stałej ocenie. Odsunięto mnie, gdy w badaniach opinii publicznej byłem na pierwszym miejscu wśród komentatorów piłki nożnej. Kibice przez cały okres zawieszenia wspierali mnie w tej trudnej sytuacji, popierali, pytali, co się ze mną dzieje. Na przykład niedawno w sondzie internetowej w Wirtualnej Polsce za moim powrotem opowiedziało się 7 tys. na 10 tys. głosujących internautów. Do programu Magdy Mołek "Spełniamy marzenia" widzowie wysłali mnóstwo SMS-ów, że chcą znów usłyszeć komentarz Szpakowskiego. Pojawiłem się w nim na życzenie gości i był to zabawny moment.
- Myślę, że jestem zorientowany, nie odszedłem przecież od zawodu. Nie siadałem przed mikrofonem, ale telewizorem owszem. Czytałem prasę, wertowałem internet, żeby być we wszystkim na bieżąco. Piłka nożna to moja pasja, której oddałem 30 lat życia, wliczając pracę w radiu. Futbol to namiętność, która nie ulatuje z człowieka, czy się komentuje czy nie.
- Ha, ha. Dobrze, że nie pyta Pan o składy reprezentacji na mistrzostwach świata w 1978 roku. Od tego mam internet i moje archiwum, szkoda mi obciążać sobie pamięć takimi rzeczami. W pracy komentatora są istotniejsze rzeczy niż statystyka. Przede wszystkim trzeba komentować to, co dzieje się na boisku. A anegdoty na temat zawodników, informacje, kto skąd przyszedł itd. można uzupełnić przed meczem, choćby w książce wydawanej co roku przez UEFA przy okazji Ligi Mistrzów. Uważam, że zawsze starannie przygotowywałem się do transmisji. Nie tylko wiedzę kto, skąd i za ile. Przede wszystkim starałem się śledzić prasę miejscową, która zawsze jest kopalnią informacji. A jak się dało, łapałem miejscowych Polonusów zainteresowanych futbolem i korzystałem z ich wiedzy.
- To ciekawe, bo przecież komentowałem ostatnio całą drogę do awansu do mistrzostw świata w Japonii i Korei. Cóż, komentator musi trafić na swój czas. Jak tylko znalazłem się w telewizji, komentowałem występ Polaków na mundialu w Meksyku w 1986 i jedyną bramkę Smolarka. I później razem z kibicami czekaliśmy długich 16 lat na kolejny wyjazd naszej kadry na mistrzostwa świata. Gdyby to była tylko kwestia komentatora, chętnie bym ustąpił. Ale przecież nie miałem monopolu, siadali i inni - Madej, Zydorowicz, Laskowski, Iwanow, a ostatnio Basałaj.
- To zarzut bezpodstawny. Kiedy na Woronicza przyszli Jacek Laskowski, Bożydar Iwanow, starałem się, jak mogłem, służyć im radą i pomocą. Natomiast nigdy nie stworzono mi szansy, żebym mógł szkolić grupę młodych ludzi. Ale można zapytać tych, którzy byli przez jakiś czas w TVP i odeszli do innych stacji, od kogo uczyli się komentarza, bo nie jest to sprawa łatwa. Grzegorz Płaza, dziś z TVN 24, stawiał pierwsze kroki w "Sportowej Sobocie". Maciek Kurzajewski, Przemek Babiarz też uczyli się tego zawodu przy mnie w "Sportowej Niedzieli", której byłem wydawcą - minireportażu, felietonu sportowego, minikomentarzu.
- Człowiek uczy się przez całe życie. Moi młodzi koledzy mają wielką wiedzę, ogromną znajomość tematu. Każdy z nich chce mieć swój styl. W komentowaniu futbolu ciężko jednak wymyślić coś nowego.
- Nie mam pojęcia. Nic nie wiem na ten temat. Podobnie jak tego, że mam jechać na mistrzostwa Europy do Portugalii. Ale jeśli to prawda, bardzo się z tego ucieszę.