Tomasz Wałdoch: po niemieckim kursie trenerskim dymiła mi czaszka

Standardowy kurs na licencję trenerską UEFA PRO powinien trwać 240 godzin. W Niemczech taki kurs trwa prawie cztery razy dłużej i rozciąga się na dziesięć miesięcy. Absolwentem Hennes-Weisweiler Akademie, a więc niemieckiej szkoły trenerów, jest Tomasz Wałdoch, były reprezentant Polski a dziś jeden z trenerów w akademii Schalke Gelsenkirchen. W rozmowie ze Sport.pl opowiada o tym, jak wygląda przyuczanie do zawodu szkoleniowców w Niemczech.

Jacek Staszak: Kiedy uzyskał pan najwyższą licencję trenerską w Niemczech?

Tomasz Wałdoch, trener akademii Schalke Gelsenkirchen: - W 2010 roku. Byłem w grupie z Markusem Babbelem i Christianem Ziege. Było jeszcze kilka innych znanych postaci w 24-osobowej grupie. Ale wielu byłych piłkarzy nie przechodzi nawet przez egzamin wstępny. Wydawałoby się, że zawodnicy mają łatwiejsze wejście na taki kurs, ale tak nie jest.

Co roku ta grupa na kursie jest wymieszana. Są piłkarze z wysokiego i niskiego poziomu, są też studenci, którzy piłki nożnej od strony zawodowej nie poznali. Gdy jest już właściwy kurs, to w zadaniach w podgrupach musieliśmy się wszyscy wymieszać. Jedni byli lepsi w praktyce, drudzy w teorii, trzeci dodawali coś z wiedzy technicznej. Uzupełnialiśmy się. Komisja egzaminacyjna tak dobiera, żeby było jak najwięcej różnych doświadczeń.

Jak wyglądał pana egzamin?

- To była w zasadzie rozmowa, wywiad z komisją. Tam siedziało sześć, siedem osób, ekspertów w różnych dziedzinach - sportu, psychologii, medycyny. Oni oceniają przygotowanie kandydata. Potem jest egzamin pisemny. To pytania zamknięte albo tak sformułowane, by zagadnienie rozszerzyć trzeba było w punktach. Oprócz tego każdy losuje temat do prezentacji na boisku z uczestnikami egzaminu. To 70 osób i wybiera się tylko 24.

Szefem akademii trenerów jest Frank Wormuth. Jaki to wykładowca?

- On odpowiada za warsztat trenerski. Są jeszcze wykładowcy od medycyny, psychologii, kontaktu z mediami. Wormuth zajmuje się tym, co dzieje się na boisku, sprawami techniczno-taktycznymi, mikrocyklami, makrocyklami treningowymi. Wprowadzał nowe pojęcia do naszego słownika. Tego się uczyliśmy przez 10 miesięcy.

O co spierają się trenerzy w takiej akademii?

- Każdy ma inne spostrzeżenia. Byli piłkarze zastanawiali się po co mają się uczyć anatomii, ale zaraz nam to wytłumaczono. Musieliśmy poznać wszystkie kości, przyczepy, żeby umieć rozmawiać z lekarzem, żeby go zrozumieć, złapać zarys o czym mówi. Dużo dyskutowaliśmy też na temat podejścia do zawodników, psychologii, przekazywania informacji.

Jaki miał pan temat pracy na zakończenie kursu?

- Integracja piłkarzy zagranicznych w Bundeslidze. Sam przez to przechodziłem, więc chciałem sprawdzić jak to przebiega. Dostałem dobrą ocenę.

Zmieniło się pana postrzeganie piłki po tym kursie?

- Jak najbardziej. Gdyby nie moja żona, po trzech tygodniach pewnie bym zrezygnował. Nie nauczyłem się, nawet po wielu latach grania w Bundeslidze, na tyle dobrze niemieckiego, żebym czuł się swobodnie operując słowami niekoniecznie związanymi z piłką, czyli zagadnieniami medycznymi, psychologicznymi. Nawet słownictwo dotyczące treningu było zupełnie inne. Żona mnie motywowała, tam prawie odbywało się pranie mózgu, czaszka mi dymiła po każdym dniu zajęć. Nie było łatwo, bo te 10 miesięcy było naprawdę intensywne. Było bardzo ciężko i jestem dumny, że udało mi się ten kurs skończyć. Wydawało mi się, że wiem jak prowadzić zespół, a okazuje się, ze za wiele jednak po zakończeniu kariery nie wiedziałem.

Czym się pan teraz zajmuje w Schalke?

- W zeszłym sezonie byłem asystentem trenera zespołu U-23, teraz zajmuję się projektem szkolnym. Chodzi o to, że uczniowie ze szkoły oddalonej o pół kilometra od naszych boisk treningowych w ramach 5 i 6 godziny lekcyjnej WF-u przychodzą do nas, przebierają się w naszych szatniach i trenują pod okiem swoich trenerów z Schalke. Każdy trener - od U-15 do U-19 - ma dla nich godzinę na boisku i trenują indywidualnie. Ja ten cały proces koordynuję, mam częsty kontakt ze szkołą i zawodnikami.

Szkoła w niemieckim szkoleniu jest najważniejsza. To ona decyduje czy zawodnik może pojechać na zgrupowanie. Jak to wygląda od środka?

- To bardzo mądre rozwiązanie. Niektórzy zawodnicy uczą się na tyle dobrze, że nie trzeba ich kontrolować na zgrupowaniach i nawet jeśli wyjeżdżają na dłużej, to szkoła jest spokojna, że nauczą się materiału. Są jednak też i tacy, i o nich dba niemiecki związek piłkarski, którzy potrzebują nieustannej pracy. Dlatego na zgrupowaniach są nauczyciele z centrali, którzy pracują z tymi chłopakami nad materiałem, z którym są problemy. Chłopcy przywożą podręczniki, pokazują gdzie mają problemy. W tej sposób nie tracą lekcji i nie zaniedbują nauki.

Kluby podpisują umowy ze szkołami, żeby lepiej skoordynować całą naukę. Reagują, gdy potrzeba dodatkowych nauczycieli na zgrupowaniach. W ekstremalnych przypadkach zakazują zawodnikowi wyjazdu.

Takie podejście do edukacji pomaga potem juniorom lepiej rozumieć zagadnienia na boisku?

- My tak skomplikowanego, jak na kursie, słownictwa w relacji z piłkarzami nie używamy. To przydaje się w rozmowach między trenerami, z kierownictwem akademii. My operujemy abstrakcyjnymi pojęciami, ale do zawodników trzeba mówić prostym językiem, żeby słowa były dla nich zrozumiałe.

Jak wyglądają dyskusje trenerów po skończeniu takiej szkoły?

- Spotykamy się we własnym gronie w klubie - raz w tygodniu trenerzy od U-16 do U-23 wraz z dyrektorem akademii rozmawiają o weekendowych meczach ligowych. Dyrektor, choć widział niektóre mecze, wypytuje się jak grał dany zespół, chce usłyszeć zdanie trenera. To wszystko jest protokołowane. Rozmawiamy o planie na następny tydzień, o tym co należy poprawiać.

Ilu trenerów w Schalke pracujących z młodzieżą ma najwyższą licencję?

- Trener U-23 i jego dwóch asystentów, trener U-19, U-17 i U-16. No i ja, koordynujący projekt szkolny. A więc siedmiu.

Schalke miało różnych trenerów pierwszego zespołu - był Roberto di Matteo, wcześniej Jens Keller, teraz Andre Breitenreiter. Jak wygląda współpraca akademii z pierwszym trenerem?

- Poza świątecznymi spotkaniami raczej się nie widujemy. Od tego jest dyrektor akademii, który jest w kontakcie z dyrektorem sportowym albo pierwszym trenerem i zdaje relację z naszych poniedziałkowych spotkań.

Celem akademii jest dostarczenie zawodników do pierwszego zespołu?

- To byłoby idealne, ale nie każdy piłkarz właśnie u nas zrobi ten krok do dorosłej piłki. Czasem może poprzez zespół amatorski mu się uda, bo potrzebuje więcej czasu, ale to małe prawdopodobieństwo, by udało mu się taką drogą. Oni muszą cały czas grać, więc są wypożyczani do innych klubów.

Czyli nie ma tak, że któregoś z młodych zostawicie w klubie, bo może udałoby mu się zahaczyć w pierwszym drużynie?

- Ciężko się rozwijać, jeśli tylko się trenuje. Najlepszy trening to mecz.

Czyli jeśli jest tylko cień wątpliwości, że wasz wychowanek nie jest gotowy na grę w Schalke to od razu go wypożyczacie?

- Ustalamy to zawczasu. Od tego jest doświadczenie trenerów, ich kwalifikacje, by rozpoznać przydatność zawodnika i jego perspektywy. Czy będzie się rozwijał, czy jego rozwój zahamował albo w ogóle się zatrzymał. Są tacy, którzy szybko się rozwijają, ale nagle jest koniec i pewnej bariery już nigdy nie przeskoczą. Musimy to rozpoznać. W stu procentach pewnie nigdy się nie udaje, ale musimy podejmować decyzje. Wypożyczamy, jeśli wiemy, że ktoś będzie siedział na ławce.

Na ile takie decyzje podejmuje się dzięki doświadczeniu, a na ile dzięki wiedzy?

- To też odpowiednie oko, wyczucie. To coś trzeba mieć, to nie jest tak, że tego się trener wyuczy. U nas to się sprawdza, bo wystarczy spojrzeć ilu piłkarzy dostało się do pierwszego zespołu. Ale z drugiej strony po Leroyu Sane czy Julianie Draxlerze już kilka lat temu było widać, że to będą profesjonalni piłkarze na dobrym poziomie, tu nie trzeba eksperckiego oka.

Znasz przepisy piłki nożnej? Oj, zdziwisz się. Rzut z autu do bramki i gol? A może rożny?[QUIZ]

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.