Zbigniew Drzymała, prezes Groclinu Grodzisk: Dopiero raczkujemy

Budżet mojego klubu jest najwyższy w polskiej lidze, ale to tylko jedna dziesiąta budżetu dobrego klubu europejskiego. Trudno się więc dziwić, że muszę być przygotowany na to, że piłkarze odchodzą z Grodziska za granicę

Radosław Nawrot, Piotr Leśniowski, Andrzej Grupa: Przed Panem znów mecze na europejskiej arenie - w czwartek z Bordeaux w III rundzie Pucharu UEFA - ale teraz już nikt nie zlekceważy Groclinu. Ma Pan tremę?

Zbigniew Drzymała: Największą tremę miałem przed tymi pierwszymi spotkaniami, gdy bałem się kompromitacji. Pamiętałem bowiem, jak kiedyś w europejskim debiucie przytrafiło nam się przegrać 0:4 ze Spartakiem Warna [w Pucharze Intertoto - red.]. A to nie był piłkarski potentat, można więc było założyć, że w Pucharze UEFA będzie gorzej.

Spartak Warna był Pańskim frycowym?

- Raczej frycowym trenera Lorensa. Na pewno doświadczenia z tamtego czasu i każdego innego meczu stworzyły kapitał, który musi procentować. Jeśli są odpowiednie podstawy i jest dobry zespół, to prędzej czy później on musi mieć sukcesy. W ostatniej rundzie Pucharu UEFA było jednak wiele niespodziewanych wyników. Dlatego nie dramatyzowałbym, jeśli przegramy, i nie mam zamiaru bujać w chmurach, gdy wyeliminujemy kolejnego przeciwnika.

Po meczach z Manchesterem City wołał Pan jednak, że teraz chce się Panu żyć. Czy piłka nożna stała się już Pańską pasją, większą niż tenis?

- Pasjonatem piłki nożnej stałem się 50 lat temu. Pierwsze zdjęcie w życiu miałem zrobione na stadionie, a zatem nic się nie stało nagle. To dla mnie olbrzymia frajda, gdy mogę w taki sposób wydawać pieniądze. Każda firma musi mieć reklamę. Jestem przekonany, że ci, którzy wydają pieniądze na klipy telewizyjne, ponoszą porównywalne koszty, a takiej satysfakcji jak ja nie mają.

Czy do meczu z Bordeaux Groclin przystąpi silniejszy niż do jesiennych pojedynków z Herthą i Manchesterem City?

- Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Personalnie wydaje się silniejszy, ale - niestety - nie wszyscy piłkarze są gotowi do gry. Kontuzjowani są Sobolewski, Zając, Pawlak, Kaczmarczyk, Niedzielan odszedł z klubu, a kilku nowych graczy nie można było zgłosić do Pucharu UEFA.

Jaki wpływ na ruchy transferowe Groclinu miały posunięcia Wisły Kraków?

- Żadnego. Nawet do końca nie znam jej ruchów. Interesuje mnie tylko mój zespół i jego potrzeby.

Czy nie zniechęca Pana to, że Groclin promuje zawodników, a oni w pewnym momencie oświadczają, że kończą im się w Grodzisku możliwości, i chcą wyjechać za granicę?

- W pierwszym odruchu na pewno bywam rozżalony, że traktują Groclin tylko jako etap przejściowy w karierze. Zdałem sobie jednak sprawę, że niczego w tej materii nie zmienię. Taka jest pozycja polskiej piłki. Budżet mojego klubu jest najwyższy w lidze, ale to tylko jedna dziesiąta budżetu dobrego klubu europejskiego. Trudno się więc dziwić, że w pewnym momencie piłkarze chcą odejść.

Czy budżet może być większy?

- Groclin ani żaden polski klub nie będzie finansowo porównywalny do klubów europejskich. Tam zapleczem są olbrzymie koncerny funkcjonujące na rynku od wielu lat. My raczkujemy jako uczestnik kapitałowego rynku europejskiego. Nasze firmy dopiero wchodzą w świat takiego biznesu i takich interesów.

A jednak Sparta Praga czy Dynamo Kijów potrafią zbudować drużyny na skalę europejską. Czy Groclin nie mógłby być odpowiednikiem Sparty?

- To cel bardziej realny. Gdybyśmy nie musieli inwestować w obiekt, tylko tak jak Sparta mogli martwić się o drużynę, wtedy szybko byśmy ich dogonili. Ale to na razie niemożliwe. Nikt nam nie zbuduje stadionów, a wymagania FIFA i UEFA są nieubłagane - musimy je spełniać od zaraz. To automatycznie ogranicza nam możliwości transferowe.

Na dodatek od przyszłego roku wszystkie sportowe spółki będą płaciły 20-proc. podatek dochodowy. W ten sposób na pewno nie dogonimy Europy.

To znaczy, że np. od transferu Niedzielana zapłaciłby Pan 20 proc. podatku?

- Chodzi o to, że w prawidłowo funkcjonującym klubie zakupy i inwestycje mogą być tylko i wyłącznie realizowane z zysku, chyba że ktoś bez pokrycia chce się zadłużyć. Jeżeli klub ma zysk, to może go przeznaczyć na to, o czym mówię. Przedtem będzie musiał jednak zapłacić od całości 20 proc. podatku.

Czy istnienie klubu ma wpływ na podpisywane przez Pana kontrakty handlowe? Czy np. dzięki pokonaniu Herthy czy Manchesteru City łatwiej było Panu zawiązać umowy handlowe?

- Swoje największe sukcesy odnieśliśmy raptem dwa, trzy miesiące temu. Ale już w tym stosunkowo krótkim czasie dostaliśmy zdecydowanie więcej ofert niż kiedyś i wielu z naszych nowych kontrahentów powołuje się na fakt naszego zaistnienia w Europie. Meczami w Pucharze UEFA zwróciliśmy na siebie uwagę niektórych kontrahentów.

Czy nowe kontrakty handlowe przełożą się na zamożność klubu?

- Oczywiście, jeżeli dobrze dzieje się w spółce, to automatycznie jest szansa, że dobrze będzie działo się w klubie.

Czy da się określić wysokość inwestycji, jakie planuje Pan w klubie?

- Chcemy inwestować do 15 mln zł rocznie.

Myślał Pan, aby się jakoś zabezpieczyć przeciwko odchodzeniu piłkarzy, np. nie godząc się na kwoty odstępnego w kontraktach?

- Można się w ogóle nie godzić na kontrakt i na przyjście zawodnika, który chce postawić taki warunek. Często jednak trzeba wybrać kompromis. Wydaje mi się, że moje umowy z piłkarzami i tak nie są złe.

Jaki jest Pana wpływ na transfery Groclinu? Czy są piłkarze, którzy trafiają do Groclinu po Pana sugestii?

- Transfery są efektem wielu konsultacji, rozmów, prób, testów. Każdy przypadek jest inny. Czasem jestem ojcem chrzestnym transferu, ale czasami podpowiadają mi trenerzy pracujący aktualnie w klubie.

Czy poza Batatą i Jeleniem są piłkarze, których miał Pan na oku, a którzy do Grodziska nie trafili?

- Raczej nie, wszystko, co sobie założyliśmy - poza tymi dwoma nazwiskami - zrealizowaliśmy. Może nawet z lekką nadwyżką, bo o niektórych transferach przesądził stan zdrowia naszych obecnych zawodników.

Czy piłkarze tacy jak Grzegorz Rasiak, którzy nie kwapią się do przedłużenia kontraktów, będą w jakiś sposób upośledzeni w Groclinie?

- Rasiak jak każdy piłkarz będzie musiał wykazać, że jest lepszy od konkurencji. Nie mam uprzedzeń do nikogo ani nie mam za złe, że ktoś wybrał własną drogę rozwoju. Na pewno jednak nie będzie preferowany, nie obejmą go sentymenty przy doborze jedenastki na mecz.

Były trener Groclinu Bogusław Kaczmarek powiedział, że tego lata liczy się Pan z odejściem sześciu graczy. Kto jest na tej liście?

- O planowanym odejściu Mili piszą wszystkie gazety. Rasiakowi kończy się kontrakt, podobnie zresztą Wieszczyckiemu i Zającowi. Kriżanac ma klauzulę odstępnego, a szósty... Nie wiem. "Bobo" powiedział tak chyba nie po aptekarsku, tylko dla zobrazowania sytuacji. Choć jeszcze m.in. Kaczmarczykowi kończy się kontrakt.

Kilka miesięcy temu zasłynął Pan wypowiedzią na temat priorytetowego traktowania rozgrywek europejskich, nawet kosztem krajowych. Czy ta optyka się zmieniła?

- Proszę zbyt dosłownie nie traktować takich wypowiedzi. Ja mówiłem o tym, że nie mam zamiaru zdobywać tytułu za wszelką cenę. Przedkładałem nad ten tytuł ukształtowanie zespołu, który swoim sposobem gry miałby szansę w rozgrywkach Pucharu UEFA. Zdobyliśmy w połowie 2003 r. wicemistrzostwo Polski, ale przy sposobie gry z tamtych czasów na pewno nie wygralibyśmy z Herthą czy Manchesterem City. Mało tego - nasza gra nie wzbudziłaby takiego aplauzu wśród kibiców całej piłkarskiej Polski. A mnie właśnie chodziło o to, żeby grać atrakcyjnie, po europejsku i to traktowałem jako priorytet.

Nam w lidze gra się trudno, bo jesteśmy faworytem. Wielu przeciwników przyjeżdża do Grodziska bronić własnej skóry. Takim zawodnikom jak Sikora, Niedzielan czy Zając trudno rozwinąć skrzydła. Łatwiej gra się z drużynami preferującymi otwartą grę. Niekoniecznie się wtedy wygrywa, ale mecze są bardziej atrakcyjne - weźmy choćby jesienny mecz z Wisłą w Krakowie.

Jak doszło do spotkania z trenerem Radolskym? Jak Pan na niego trafił?

- Byliśmy razem przez trzy tygodnie na Cyprze, a wcześniej miałem informację o nim od moich wykonawców fabryki na Ukrainie, którzy pracowali z firmą ze Słowacji. Szefową tej firmy była kobieta, siostra drugiego trenera Slovana Bratysława Belejcaka. Dostałem wtedy namiar na trenera Radolsky'ego, a później obserwowałem, jak gra Slovan. Spotkaliśmy się kilka razy, no i teraz jest tutaj.

Czy kontrakt z trenerem Radolskym został już przedłużony?

- Eee, trener jest tu dopiero pół roku.

Zdaje się jednak, że trener ma umowę tylko do końca sezonu...

- Zawarliśmy umowę na rok z możliwością przedłużenia...

Pytamy właśnie o tę możliwość.

- Jesteśmy dopiero na półmetku, więc poczekajmy.

Ale nie żałuje Pan, że zatrudnił Pan słowackiego trenera?

- Zdecydowanie nie żałuję.

W piątek doszło do debiutu nowej podgrzewanej murawy grodziskiego stadionu. Widzieliśmy tu cały mały przemysł związany z pielęgnacją tego Pańskiego najmłodszego dziecka i nabytku.

- Rok temu patrzyłem na kłopoty kolegi Cupiała, który miał problemy z rozegraniem meczu z Lazio na krakowskiej murawie, i potrafiłem go zrozumieć. Widziałem, jak się tam w Krakowie szamotali, żeby wybrnąć z tego. Gdy więc wyeliminowaliśmy Manchester City, nie miałem żadnych wątpliwości, że decyzję muszę podjąć natychmiast. I podjąłem ją 15 minut po meczu.

Na efekt końcowy składa się faktycznie wiele czynników. Najpierw musieliśmy zamontować instalacje, później ziemię, te urządzenia do pielęgnacji i wreszcie samą trawę. Właściwy efekt uzyskamy dopiero po pierwszym lecie, na rozpoczęcie rundy jesiennej. Teraz nie ma wegetacji trawy, jest zbyt zimno. Ogrzewanie powoduje tylko, że ziemia nie jest zmarznięta, ale przyrody nie oszukamy. Jeżeli teraz pojawią się w murawie ubytki, będziemy musieli je po prostu zalepić, bo na razie w sposób naturalny nie odrosną.

Jest więc nowa murawa, a co będzie dalej?

- Tak ostatnio było, że przed każdym sezonem coś nowego się pojawiało na naszym obiekcie. Teraz mamy nową murawę i salę konferencyjną, która może pomieścić 100 osób. Zaraz na początku wiosny wchodzą wykonawcy pracować na lewym skrzydle hotelu, gdzie powstanie 14 kolejnych pokoi, basen, no i 1 tys. nowych siedzeń. Oczywiście zadaszonych.

Latem ciąg dalszy rozbudowy stadionu?

- Będziemy kończyli to, co rozpoczniemy wiosną. Do lipca chcemy wybudować wszystko na zewnątrz, a do jesieni wykończyć wnętrza.

Przeszkadza Panu to, że poza Groclinem, Wisłą i chyba tylko Amicą reszta polskich klubów jest w tak opłakanym stanie?

- Mnie przeszkadza raczej to, że tolerowane jest przez PZPN wybiórcze wypełnianie reguł wyznaczonych przez zasady certyfikacji. Gdybym ja np. nie płacił składki na ZUS, podatków czy zalegał z apanażami moim piłkarzom, to miałbym więcej pieniędzy na dokonywanie transferów. A to już zupełnie zmienia postać rzeczy. W Polsce powinna być chyba oddzielna liga dla zadłużonych klubów, oni graliby w swoim, nieco dziwnym świecie.

Ale z kim Pan by wtedy grał?

- Sądzę, że z I i II ligi udałoby się stworzyć grupę dziesięciu zespołów, które rzetelnie wypełniają obowiązujące reguły. Mogłyby one wtedy zagrać ze sobą cztery razy w sezonie. Byłoby fair wobec wszystkich, a tak żyjemy w jakimś irracjonalnym świecie, gdzie przeciwników obowiązują różne reguły. I ja przeciwko temu protestuję.

Czy jest Pan za zmniejszeniem ligi?

- Nie, jestem za przestrzeganiem reguł. I to zdolność przestrzegania reguł powinna wyznaczyć liczbę drużyn. Jeżeli będzie ich 20, to ja jestem za ligą złożoną z nich wszystkich, byleby tylko obowiązywały nas te same zasady.

Copyright © Agora SA