Jacek Sarzało: Usta milczą

Dziś na początek zagadka. Kto może być piłkarskim przykładem w powiedzeniu: "Nikt nie ma tyle wad, co ci, o których właśnie rozmawiamy"? Naturalnie - polscy sędziowie. Raz, że rzeczywiście mylą się na potęgę, dwa - że po prostu ich nie lubimy. Bo jak tu mieć szacunek do indywidualisty wyjątkowego. Takiego, którego zdanie odbiega nie tylko od poglądów innych, ale i od prawdy. Wiosenna premiera w ekstraklasie, niestety, podtrzymała wątpliwości.

Jacek Sarzało: Usta milczą

Dziś na początek zagadka. Kto może być piłkarskim przykładem w powiedzeniu: "Nikt nie ma tyle wad, co ci, o których właśnie rozmawiamy"? Naturalnie - polscy sędziowie. Raz, że rzeczywiście mylą się na potęgę, dwa - że po prostu ich nie lubimy. Bo jak tu mieć szacunek do indywidualisty wyjątkowego. Takiego, którego zdanie odbiega nie tylko od poglądów innych, ale i od prawdy. Wiosenna premiera w ekstraklasie, niestety, podtrzymała wątpliwości.

Nie chcę jednak znów wytykać arbitrom gaf, nie chcę udowadniać, że inflacja zaufania do panów z gwizdkami rośnie w postępie geometrycznym. W końcu to oni własnymi antydecyzjami tworzą własny antywizerunek. Zły jak prześwietlona fotografia, bezwartościowy jak znaczek z kancerą. Martwi mnie jedynie to, że konsekwentnie zachowują się jak ludzie, którzy - za przeproszeniem, choć dosłownie - postradali zmysły. Nie widzą swoich błędów, nie słyszą krytycznych słów, nigdy nie czują smrodku, jaki sami tworzą pseudopostanowieniami, nie potrafią dotknąć sedna boiskowych wydarzeń i nie znają smaku uczciwych rozstrzygnięć. A do tego jeszcze - i tu wbijam gwóźdź programu - nie mówią.

Przyznam, że z nadzieją czekałem na rewolucyjne ruchy sędziowskich władz. I nic, stanowisko w sprawie zabierania przez arbitrów głosu wciąż jest jak wędrówki ptaków niezmienne i jak wykrochmalone kołnierzyki sztywne. Futbolowi rozjemcy nadal nie mają obowiązku publicznie rozliczać się z niesprawiedliwych wyroków. A mieć powinni.

Trudno doprawdy pojąć przyczyny, dla których sędziowskie usta milczą. Czyżby w grę wchodziła tyleż wyszukana, co naiwna zasada: "tylko winny się tłumaczy"? A może równie odkrywcze przysłowie o praniu brudów we własnym domu? Zresztą nieważne, bo i tak odrzucam wszystkie wyjaśnienia. Przecież próba - choćby i nieudolna - udowodnienia zaraz po meczu swoich racji przed kamerą o niebo lepsza jest od oddania pola walkowerem. Czyli umknięcia chyłkiem do szatni bez jakiejkolwiek reakcji na pytania dziennikarzy. Bez złudzeń, panowie sędziowie - takie zachowanie raczej pogarsza waszą, i tak nie najlepszą, reputację. Wszak TV natychmiast z lubością pokaże po kolei każdą wpadkę. I już jesteście skazani, i nawet się nie broniliście.

Domagam się, by piłkarskim arbitrom rozwiązać języki. I wcale nie myślę o okazji do inkwizycyjnego pastwienia się nad bezbronnymi ofiarami na oczach tłumu. Rzecz w tym, że - tak podejrzewam - byłby to prawdopodobnie unikalny sposób przedarcia się do wnętrza sędziowskiej enklawy wyniosłej nieświadomości. Bo coś mi podpowiada, że faceci w czerni żyją w innym świecie. Gazet nie czytają, by się nie denerwować. Z tych samych powodów nie oglądają telewizji i nie słuchają radia. Nikt im nigdy nie mówi, że odwalili fuszerkę, a narzekania klubowych działaczy odbierają jak lament przegranych frustratów. "Przegrał, to marudzi" - lekceważąco odpychają problemy. We własnym z kolei środowisku to się tylko z uznaniem klepią po plecach. A kiedy się już poklepią, jadą na następny mecz.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.