Legia przed sezonem

Legia przed sezonem

Gdy światowe agencje ogłosiły, że Daewoo przymierza się do zwolnień grupowych pracownicy polskiego przedstawicielstwa koreańskiego koncernu bagatelizowali sprawę twierdząc, że na nasze warunki ta sytuacja nie ma przełożenia. Gdy ludzie zorientowani w temacie zaczęli zastanawiać się, kiedy i komu zostaną przekazane udziały w warszawskim klubie piłkarskim z siedzibą przy Łazienkowskiej, również twierdzono, że status quo zostanie zachowane. Kiedy jednak w okresie pomiędzy świętami a nowym rokiem z Legią rozstał się dobrze radzący sobie prezes Janusz Maciej Lach zaczęto się zastanawiać, czy budowana z mozołem potęga szybko się nie rozpadnie. Dotychczasowy szef przyznawał nawet, że chętnie zostałby w klubie, ale ponieważ przestał być pracownikiem Daewoo, to pracodawcy wolą, aby piłkarzy doglądał ich człowiek.

Po czym prezesem został Leszek Miklas, człowiek mający przeszłość w koreańskim koncernie, ale teraźniejszość i przyszłość już nie, bowiem dawno został oddelegowany do pracy w Legii, z fabryką na Żeraniu. Miał być prezesem na chwilę, ale jak to w Polsce bywa, to co tymczasowe zwykle jest najbardziej trwałe. Miklas więc rządzi w Legii do dziś i wcale nie słychać, by ktoś miał zająć jego posadę.

Młody, liczący zaledwie 35 lat prezes, czyli równolatek bramkarza Zbigniewa Robakiewicza, rozpoczął rządy od kilku spektakularnych decyzji, które przysporzyły mu zwolenników. Przede wszystkim podał pomocną dłoń Wojciechowi Kowalczykowi - zawodnikowi od półtora roku nie mającemu kontaktu z zawodowym futbolem. "Kowal" podejrzewany, że łatwo może nawiązać do grzeszków przeszłości, pod kierownictwem Franciszka Smudy dał się namówić do katorżniczej pracy i w ciągu trzech miesięcy "zrobił z siebie człowieka" (z 88 kg zbił wagę do 82 kg). Betis Sewilla wypożyczył go bezgotówkowo do Legii na sześć miesięcy, a jeżeli zajdzie potrzeba, to warszawski klub w czerwcu wyłoży odpowiednie pieniądze.

Po tym jak pierwsze kłopoty dotknęły Daewoo zdawało się, że Legia na dłużej będzie musiała zapomnieć o spektakularnych transferach. Tymczasem kilka dni przed terminem, czyli 28 lutego, gdy kluby musiały zgłosić do gry swoich piłkarzy, za 220 tysięcy dolarów kupiono z Torpeda Mińsk reprezentanta białoruskiej młodzieżówki Siergieja Omieljańczuka. Trener Smuda od dawna narzekał, że w zespole brakuje mu lewego obrońcy, a próbowani wcześniej Brazylijczycy i Rosjanin Jewgienij Korabliow zupełnie go nie przekonali.

A lewego obrońcy Smuda szukał, ponieważ ze względu na cukrzycę z gry od dawna wyłączony jest Rafał Siadaczka. Tak się jednak złożyło, że gdy już mu znaleziono zastępcę Siadaczka wybrał się do Włoch, gdzie w specjalistycznej klinice wydano diagnozę o tym, iż przypadłość jest tylko czasowa i nic nie stoi na przeszkodzie, by wrócił do sportu.

Jeszcze jednak nie teraz, bo na razie Siadaczka może tylko trenować. Nie może natomiast inny gracz kupiony przed rokiem przez Smudę - legendarny ze względu na swoje urazy Tomasz Łapiński. On zagrał w barwach Legii tylko trzy mecze (jeden w lidze, jeden w Pucharze Polski i jeden w Pucharze Ligi), a następnie kontuzja goniła kontuzję. Warszawski klub miał zapłacić Widzewowi za niego milion marek, ale po uiszczeniu pierwszej raty chciał zwrócić go do Łodzi. Następna propozycja to zapłata 700 tys. marek, lecz Widzew na to też się nie zgodził i o wszystkim ma rozstrzygnąć Piłkarski Sąd Polubowny. A Smuda wciąż ma kłopoty ze swoimi, jak to mówią złośliwi "synami" - podczas zgrupowania w Hiszpanii kolejnej, szczęśliwie tym razem niegroźnej kontuzji doznał Paweł Wojtala.

W przerwie zimowej do Groclinu wypożyczono bramkarza Wojciecha Kowalewskiego. Na testach w GKS Katowice przebywał obrońca Sebastian Nowak, ostatecznie wypożyczony do drugoligowej Odry Opole. Bilans sparingowych meczów Legia ma znakomity - 10 zwycięstw i 3 remisy. Podczas nich błysnął Cezary Kucharski, zdobywca 10 goli w 12 spotkaniach. Przyćmił w nich zdecydowanie Marcina Mięciela, po którego w styczniu przyjechali przedstawiciele Panathinaikosu Ateny. 2 miliony dolarów to jednak nie była cena, jaką chcieli zapłacić Grecy (zamierzali dać dwa razy mniej) i ostatecznie do "Koniczynek" trafił Emmanuel Olisadebe. W ostatniej chwili nieoczekiwanie szukać szczęścia do Chin wyjechał Sylwester Czereszewski (wspólnie z graczem Pogoni, ale warszawianinem z urodzenia - Dariuszem Dźwigałą).

Copyright © Agora SA