Ukaranie sześciu piłkarzy Świtu w aferze barażowej przez Wydział Dyscypliny PZPN być może wcale nie było wyrwaniem "chwastów", ale odkryciem zaledwie wierzchołka góry lodowej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w tej sytuacji członkowie NKO zamknęli oczy i... wydali orzeczenie.
Werdykt - a ściślej złagodzenie kar dla byłych zawodników Świtu z dożywotniej dyskwalifikacji na dwuletnie zawieszenie - budzi wiele wątpliwości, choć przecież powinien całą sprawę zamykać.
Nic z tego. Szczakowianka już zapowiedziała odwołanie. Najpierw wniesie wniosek o kasację wyroku do NKO, a gdy zajdzie potrzeba, zwróci się także do PKOl, UEFA i FIFA. Wygląda na to, że ta afera jeszcze długo będzie się odbijała piłkarskiej centrali męczącą czkawką.
Orzeczenie Wydziału Dyscypliny - sprzed dwóch miesięcy - skazujące zawodników Świtu dożywotnio na piłkarską banicję było wyrokiem surowym, ale klarownym. Miało czytelne przesłanie: "Ten kto sprzedaje mecze i zostanie mu to udowodnione, jest karany z całą surowością.". To był czytelny sygnał dla całego środowiska piłkarskiego w Polsce. A jaki przekaz płynie z orzeczenia NKO?
Czy czasem nie podważa wiary w staranność i rzetelność całego śledztwa przeprowadzonego przez Wydział Dyscypliny?
Po ogłoszeniu werdyktu NKO ktoś przytomnie zapytał: "Czy wina piłkarzy z 30 września jest mniejsza niż dwa miesiące wcześniej?". W odpowiedzi padło twarde: "nie", ale NKO wskazywała, że między rocznym zawieszeniem dla Peskovica a dożywotnią dyskwalifikacją dla graczy Świtu jest rażąca dysproporcja.
Tak jakby jej nie było między dożywociem a karą dwóch lat zawieszenia. Peskovic może i nie był mniej winny niż pozostali, ale przecież to dzięki jego zeznaniom afera została w dużej mierze wyjaśniona. Był kimś w rodzaju świadka incognito, któremu za "wsypanie" kompanów w przestępstwie łagodzi się karę. Sześciu ukaranych zawodników nie przyznało się do winy, choć rozpoznawali swoje głosy na nagraniu z narady, na której omawiano szczegóły sprzedania meczu barażowego. Do końca szli w zaparte.
PZPN okrutnie męczył się z tą sprawą, co pokazuje, że związek piłkarski nie jest w stanie tak skomplikowanego przewodu dowodowego sprawnie przeprowadzić, bo po prostu nie jest na to przygotowany. Gdyby chciał wyjaśnić wszystkie ciekawe wątki pojawiające się w sprawie - a jest ich trochę - zajęłoby mu to kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt miesięcy.
I jeszcze jedno. PZPN nie jest sądem, przed którym trzeba mówić prawdę, bo za fałszywe zeznania grożą konkretne sankcje. Mam wrażenie, że niektórzy z zeznających dobrze zdawali sobie sprawę, ze za opowiadanie bajek przed działaczami PZPN nic im nie grozi.
Afera barażowa jest jednak do bajki nie podobna, bo - po złagodzeniu kar dla piłkarzy - nie płynie z niej żaden morał. Chyba, że to jeszcze nie koniec opowieści.