Może, jeśli reprezentacja Pawła Janasa nie wygra z Łotwą w sobotnim meczu eliminacji mistrzostw Europy w Rydze.
Nie warto już nawet wspominać o świetnym losowaniu grup eliminacyjnych Euro 2004 i nadziejach na to, że reprezentacja Polski po raz pierwszy zagra w finałach mistrzostw kontynentu. Nie warto, bo 12 ostatnich miesięcy było dla naszej kadry ustawicznym lotem na dno, choć po przegranym mundialu w Korei nasi piłkarze nie spadali przecież z najwyższego poziomu. Ta grupa piłkarzy prowadzona najpierw przez Zbigniewa Bońka, a teraz Pawła Janasa kandyduje do miana najgorszego zespołu narodowego w historii polskiej piłki! Z dużymi szansami na numer 1.
Co gorsza, z nikąd nie widać choć najmniejszych, racjonalnych przesłanek nadziei. Jak wyglądały ostatnie miesiące w polskiej piłce? Klęska kadry ze Szwecją w Sztokholmie, porażki Polonii Warszawa i Odry Wodzisław w Pucharze Intertoto z rywalami z Kazachstanu i Irlandii, przegrana Wisły Kraków w boju o Ligę Mistrzów z Anderlechtem i na deser kompromitacja Dospelu i Wisły Płock w rundzie wstępnej Pucharu UEFA z zespołami z Łotwy i Macedonii. Patrząc na powołanych przez Pawła Janasa piłkarzy, to na jego liście są niemal wszyscy ci, którzy w ostatnich miesiącach najbardziej zawiedli.
W kadrze Polski odbywa się ostatnio wyłącznie selekcja negatywna: nie grają ci, którzy są dobrzy, ale ci, którzy nie są zupełnie do niczego. Tym z ligi polskiej lideruje Mariusz Jop - stoper, który w ostatnich kilku meczach popełnił tyle błędów, ile Pawłowi Janasowi, kiedy biegał po boisku nie zdarzyło się w całej karierze. I naprawdę trudno zgadnąć, czym Jop tak zauroczył selekcjonera. Kolejną szansę otrzyma Mirosław Szymkowiak. Zawiódł w Sztokholmie, zawiódł w bojach Wisły o Ligę Mistrzów, może wreszcie zagra dobrze? Może. Dziesięć miesięcy temu "podziwialiśmy" na stadionie Legii, jak Mariusz Kukiełka i Mariusz Lewandowski kompromitowali się przeciw Łotyszom w przegranym 0:1 meczu w Warszawie. I co? I zmienił się trener, a Kukiełka z Lewandowskim dostają kolejną szansę. Tak jak Bartosz Karwan i Radosław Kałużny. Widać, że selekcjoner czekał, żeby trenerzy w ich niemieckich klubach dali im choć cień nadziei na grę. Wystarczy kilka minut szansy w Bundeslidze i powrót do kadry gwarantowany.
Niedawno Kamil Kosowski przyznał, że w reprezentacji zagrał dobrze tylko jeden raz - przed 17 miesiącami w sparingu drużyny Jerzego Engela z Wyspami Owczymi. Nie szkodzi - w kadrze Janasa miejsce ma pewne. Podobnie jak Maciej Żurawski, który w reprezentacji jest jak dotąd całkowicie niespełniony.
No, ale na usprawiedliwienie Janasa powiedzmy otwarcie, że gdyby czekał na przebłysk wysokiej formy, to do drużyny narodowej powinien wziąć wyłącznie Jerzego Dudka. A i tak nie byłoby pewności, że nie zdarzy mu się kiks, jak przy trzeciej bramce na stadionie Rasunda w Sztokholmie.
Piłkarska drużyna narodowa stała się w ostatnim czasie wdzięcznym tematem do kpin. Przykład - zdjęcie kadry naklejone na nagrywarkę z podpisem: "Tak jak nasza reprezentacja przegrywa błyskawicznie i bez kłopotów". Niedawno na forum "Gazety" czytelnicy prosili, żebyśmy nie publikowali informacji, że Tomasz Iwan zdobył dwa gole w lidze austriackiej, "bo go Janas gotów do kadry powołać". I tak bez końca.
Za cztery dni kolejny mecz eliminacji z Łotwą w Rydze. Jest okazja do tego, by odzyskać twarz i popracować nad prestiżem drużyny. Czy polscy piłkarze są tego świadomi? Czy też myślą, że to kolejny mecz, w którym, czy się uda, czy nie - bez znaczenia, bo nawet jeśli przyjdzie nowy trener - i tak weźmie tych samych, bo lepszych w Polsce nie ma?
Do nudy i słabości drużyny narodowej przyzwyczaili nas piłkarze i tylko oni odzwyczaić nas mogą. Nie możemy żądać, żeby grali jak najlepsi, bo do Zidane'a, Ronaldo, Beckhama im za daleko. Umiejętnościami nie dorastają najlepszym do pięt i w cztery dni ani Janas tego nie zmieni, ani nawet sam diabeł. Niech tylko nasi piłkarze dorównają najlepszym ambicją, a w meczu z Łotwą nie będą bez szans. Nie są w stanie pokazać wielkiej klasy, niech pokażą charakter. A wtedy żarty i kpiny ustaną. Od tego może się zacząć marsz w górę.