Niemcy - Argentyna. Czas futbonautów

Wymyślili, zainwestowali, wypracowali, mają. Proste? Nie. Bo najpierw zapytali, co to dziś właściwie znaczy w futbolu, być Niemcem?

Rewolucja trwa już od ponad 10 lat i nie pożarła własnych dzieci. Przeciwnie, z dzieci jest najbardziej dumna. Ale głównych rewolucjonistów pożera. Najpierw Jürgena Klinsmanna. Bo filozof, bo zamienił Szwabię na Kalifornię i lubił się kłócić. Potem Olivera Bierhoffa, menedżera kadry. Nie dość że rewolucjonista, zarządca własnej kariery, to jeszcze dobrze wygląda i jest z bardzo bogatego domu. Ale w końcu dosięgło i Joachima Löwa. Najspokojniejszego z nich, najmniej kłótliwego, ale nieustępliwego w swoich piłkarskich zasadach do granic wytrzymałości.

Miły pan Löw się Niemcom po prostu opatrzył jako symbol ich nowego futbolu: ze swoimi akademickimi dialogami, strojami jak z żurnali, nienagannymi manierami, południowym akcentem, filiżanką espresso i cienkim papierosem. Kiedyś go uwielbiali, choć nie było tytułów. Dziś, gdy tytuł bardzo blisko, do finału z Argentyną kilkadziesiąt godzin, wolą chwalić piłkarzy, a jego tylko przy okazji. Niektórym nawet przejdzie przez usta, że drużyna wygrywa mimo Löwa, a nie dzięki niemu. To też miara nowego niemieckiego szczęścia w futbolu: znudzić się Löwem. I zapomnieć, że gdy Klinsmann, Bierhoff i Löw 10 lat temu przejmowali kadrę, nikt inny jej już nie chciał.

Noc z twarzą Jensa Jeremiesa

To nie jest tylko ich rewolucja i nie zaczęła się razem z ich nadejściem w 2004. To nie oni wywalczyli przepis, by w klubowych akademiach młodzież szkolili trenerzy zawodowcy. Został wprowadzony trzy lata przed nimi, jako symboliczny początek zmieniania zacofanej Bundesligi w dzisiejsze laboratorium dobrego futbolu. Nie oni zaczęli budować kadrę z imigranckich dzieci. To u ich poprzednika Rudiego Völlera debiutowali i Miroslav Klose i Lukas Podolski i urodzony w Afryce Gerald Asamoah. Ale oni porwali za sobą kibiców, Völler nie potrafił. Oni rewolucji dali swoje twarze, styl bycia i pracy. Taki styl, że to kanclerz Angela Merkel zabiegała, by być z nimi na zdjęciach, a nie odwrotnie, mimo że przecież tytułu żadnego nie zdobyli.

Przed ich przyjściem było już niemal wszystko czego trzeba: pieniądze, plan działania, pierwsze reformy, Było oczekiwanie na zmianę. Tylko nie było jasne, jaka to ma być zmiana. Było zmęczenie tym co jest: reprezentacją, która w dwóch z rzędu mistrzostwach Europy, w 2000 i 2004, nie wygrała meczu i nie wyszła z grupy. A gdy została w 2002 wicemistrzem świata, kpiono z niej że kadra to Oliver Kahn i dziesięciu pozostałych (niesprawiedliwie, ale kpiono). W dobrym tonie było się kadry wstydzić. Za przegrane mistrzostwa Europy, za to jak mało ma talentu. Czarna noc, z twarzą Jensa Jeremiesa.

I gdy trener Rudi Völler odszedł po Euro 2004, oczywistych kandydatów na następców nie było. Więc Niemcy wybrali sobie nieoczywistych. I powiedzieli Klismannowi, Löwowi, dwóm młodym trenerom bez wielkich sukcesów: zmieniajcie to jak wam się podoba. To się działo na dwa lata przed mundialem, który organizowali. Brazylia też była w takiej sytuacji przed obecnym turniejem. I na te dwa lata wybrała sobie Luiza Felipe Scolariego, licząc się z tym, że jego futbol nikogo nie porwie, ale może chociaż zagwarantuje wyniki, uchroni od kompromitacji. Przykryje to wszystko, co z brazylijskim futbolem było nie tak. Utrzyma status quo. Wyszedł z tego jeden z najgorszych zakładów z losem w dziejach futbolu. I wyszło symbolicznie, że karę wymierzyli właśnie Niemcy.

Oni też na swoim mundialu zagrali tylko w meczu o trzecie miejsce. Ale kibice jechali tam wtedy, do Stuttgartu, jak na piłkarski Woodstock. Dziękować za miesiąc dobrej zabawy, za futbol ponad oczekiwania, za niemiecką kadrę pomysłową jak Holandia, waleczną, młodą, wesołą, z dwoma błaznami Lukasem Podolskim i Bastianem Schweinsteigerem. Kibice Brazylii do Brasilii pojadą w sobotę za karę, autobus kadry wyruszający w drogę żegnały gwizdy.

Loew z turbodoładowaniem

Oczywiście, że w Niemczech była też panika. Klinsmann w pewnym momencie wszystko zburzył, a niczego jeszcze nie zbudował. Wydawało się, że to jest sztuka dla sztuki: przyjechał z kalifornijskiego domu przy plaży, żeby pokazać Niemcom, jakim się stali grajdołem. - Przygotowanie fizyczne to nasz atut? Bzdura - mówił Klinsmann i ściągał specjalistów z amerykańskich sportów, tych którzy potem pracowali m.in. w Borussii Dortmund. - Niemieckie cechy, słynne Deutsche Tugenden, pozwalające wygrywać przegrane mecze? Nie chcę ich, chcę dobrej gry - mówił Klismann i za przykład dawał bocznego obrońcę Philippa Lahma: kruchego, cichego, ale pędzącego z piłką jak Cafu czy Roberto Carlos. - Wszyscy mówią, że w Oliverze Kahnie nadzieja? To ja wezmę Jensa Lehmanna, bo gra nowocześniej. I tak dalej.

Klinsmann odszedł z kadry po mundialu 2006, ale sztab pozostał, do dziś są w nim oprócz Löwa i Bierhoffa asystent Hans-Dieter Flick, trener bramkarzy Andy Köpke. A Loew, gdy się usamodzielnił, włączył turbodoładowanie. Jeszcze więcej ofensywnego futbolu, jeszcze więcej imigranckich dzieci, nawet jeśli nie śpiewają hymnu, jak Mesut Oezil i wielu innych. Jesteśmy Buntesrepublik Deutschland (kolorową republiką) na ulicach, to bądźmy i na boisku. Löw skończył również z tradycją wodzów w kadrze. Kto będzie Der Chefem - to była przez lata jedna z obsesji niemieckich drużyn. Klinsmann jako piłkarz też chciał być kiedyś Der Chefem i darł koty z Lotharem Matthaüsem. A Löw zdecydował, że szefem nie będzie nikt z piłkarzy, będzie płaska hierarchia. To on pozbył się z drużyny najpierw Torstena Fringsa, a potem wykorzystał kontuzję Ballacka i też już nigdy nie wezwał go z powrotem. Młodzi przestali się oglądać na kogokolwiek, zaczęli zachwycać.

Bundesliga zanurzona w życie

Za niemieckim futbolem z półfinału z Brazylią: brazylijskim, zbiorowym, z drużyną, która tego wieczoru składała się z samych gwiazd, stoi dziesięć lat wysyłania maili do piłkarzy z ćwiczeniami po godzinach i odbierania wiadomości o wykonaniu zadania. Dziesięć lat nowym ćwiczeń wziętych od amerykańskich specjalistów. Dziesięć lat Löwa ze stoperem, odmierzającym ile sekund minie między tym jak jego piłkarz piłkę przyjmie i odda. To była jedna z jego obsesji, mądrze łączonych z tym, co się w tym czasie działo w Bundeslidze. Dziś to ziemia obiecana futbolu. Nawet Anglicy zazdroszczą jej tego, czego sami w swojej Premier League nie potrafili dopilnować, że pozostała tak wrośnięta w zwyczajne życie, z cenami biletów nie odstraszającymi klasy robotniczej. Z rekordami frekwencji, ze zdrowymi finansami, z Jürgenem Kloppem i innymi trenerami, z którymi się łatwo identyfikować. Za ich sukcesami też, jak w przypadku Löwa, stoi pracoholizm, planowanie, nawet specjalistyczne maszyny jak dortmundzki Footbonaut. A modę na młodych trenerów, czasem ze znikomym doświadczeniem, ale dobrymi pomysłami i modę na futbol odważny, pomagała też tworzyć kadra.

Po mundialu 2006 zostały Niemcom fantastyczne stadiony i moda na piłkę. Bundesliga i federacja dołożyły do tego mądry plan szkolenia. Wyszły z tym planem poza futbol, zrobiły z niego kwestię społeczną. Pomagały szkolić również tysiące szkolnych wuefistów, zmieniać zajęcia dla dzieci. Powstało w kraju sto centrów dla najmłodszych piłkarzy, a jednocześnie wprowadzano coraz ostrzejsze wymogi dla klubowych akademii. Tak by zrobić z nich elitarne ośrodki, oceniane regularnie w specjalnym rankingu, i nagradzane premiami finansowymi. Z tych akademii brała się siła niemieckich reprezentacji juniorskich i młodzieżowych. Niemal cała niemiecka obrona, poza Philippem Lahmem, grała razem od dawna w młodszych reprezentacjach. Bo ostatnie lata to był czas sukcesów tych młodych drużyn. Ich najlepszych piłkarzy niemiecki futbol nie gubił. Pozwalał odejść tylko tym słabszym. Niektórym do reprezentacji Polski, innym teraz - do amerykańskiej, gdzie pracuje Klinsmann. Niemiec i pod tym względem stał się nowym Brazylijczykiem futbolu, że wielu go chętnie przyjmie z drugim paszportem.

Footbonaut na co dzień, żeby potem od święta z drużyną futbonautów, świetnie wyszkolonych, szybkich, wszechstronnych, podbijać mundial. To jest futbol z podpisem Joachima Löwa. Nawet jeśli Niemcy przestali już ten podpis rozpoznawać.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.