Legia Warszawa - Górnik Łęczna 0:0

Skazywany na pożarcie beniaminek z Łęcznej wywiózł cenny punkt z Łazienkowskiej i jako jedyny z debiutujących w ekstraklasie zespołów nie znajduje się w dolnej strefie tabeli. Wprost przeciwnie - umocnił swą pozycję w czołówce. Za to piłkarzy Legii osiem tysięcy kibiców pożegnało gwizdami.

- W klubie nie ma nastrojów mocarstwowych ani euforii, ale jest radość i wielka satysfakcja. Wyniki cieszą, bo nie są przypadkowe, uzyskaliśmy je zasłużenie po dobrej grze - podkreśla menedżer zespołu z Łęcznej Waldemar Kwiatkowski. Zapewnia, że za dobry wynik w Warszawie zawodnikom nie obiecywano ekstranagród. Otrzymają gratyfikację zgodną z planem wynagrodzeń, który przewiduje oczywiście premie za remisy. Kwiatkowski nie zdradził, ile to będzie. - W realiach polskiej ligi to bardzo przyzwoite pieniądze - powiedział tylko.

- Nie pokazaliśmy tu nic wielkiego, ale od beniaminka trudno wymagać fajerwerków. Wiem, że nie jest to mile widziane, gdy tylko przeszkadza się rywalowi, utrudnia grę, ale gdybyśmy zagrali otwarty futbol, zostalibyśmy ukarani. Moi piłkarze grali bardzo ambitnie, wręcz darli murawę. To dało efekt - cieszył się po meczu szkoleniowiec Górnika Łęczna Jacek Zieliński.

Goście bardzo uważnie grali w środku pola i w obronie, szybko przemieszczając się na boisku. Przez to legionistom trudno było przeprowadzić składną akcję, a z bezmyślnymi dośrodkowaniami skrzydłowych łatwo radzili sobie defensorzy Górnika. Zresztą jakie szanse miał Radosław Wróblewski (173 cm wzrostu) czy Garcia (177) w walce z wyższymi o dwie głowy rywalami? Próba zmiany sposobu gry przez zespół Dariusza Kubickiego nie dała efektów, bo środkowi pomocnicy - Łukasz Surma i Aleksandar Vuković - zawiedli. - Tak słabego meczu w Legii jeszcze nie zagrałem. Biegaliśmy i to jedyna dobra rzecz, jaką można o nas powiedzieć. Bo jakość gry była fatalna. Nie pociągnąłem zespołu, zagrałem tak, że jest mi po prostu wstyd - stwierdził Surma.

W zespole Górnika debiutował Sylwester Czereszewski, kolejny - po bramkarzu Robercie Mioduszewskim, obrońcy Arturze Kościuku czy pomocniku Krzysztofie Budce - udany transfer beniaminka. To napastnik, który kiedyś dziewięć lat grał w Stomilu Olsztyn, a potem pięć w Legii, dla której w lidze zdobył 45 bramek. Odkąd jednak po powrocie z Cypru wybrał atrakcyjniejszą finansowo ofertę Lecha Poznań, kibice z Łazienkowskiej "wyzywają" go od Judaszy. - Byłem przygotowany na tak fatalne przyjęcie. To kolejny dowód, że nie ma co przywiązywać się do kibiców czy jakiegoś klubu - powiedział Czereszewski. W sobotę groźnie strzelił z wolnego, a pod koniec pierwszej połowy spudłował w sytuacji sam na sam z Arturem Borucem. To i tak więcej niż trzej napastnicy Legii razem wzięci.

- Nie mieliśmy, czym straszyć z przodu - przyznał obrońca warszawskiej drużyny Marek Jóźwiak. Sytuacja w ataku Legii jest dramatyczna. Marek Saganowski pauzuje za czerwoną kartkę w Wodzisławiu (wraca za tydzień na derby z Polonią). Stanko Svitlica jeździ od jednego zagranicznego klubu do drugiego. Działacze chcą go sprzedać za wszelką cenę, a serbski napastnik nie wie, o czym myśleć - o transferze, Legii czy małym dziecku, które niedawno urodziło mu się w Warszawie. - Do wtorku wszystko się musi wyjaśnić - czy odchodzę, czy zostaję. Prezesi mówią, że wszystko układa się bardzo dobrze, czyli że prawdopodobnie mnie sprzedadzą. Gdzie? Nie wiem... Mecz z Łęczną mógł być moim ostatnim występem w Legii, ale niczego przesądzić nie można - powiedział Serb.

Wydarzeniem meczu miał więc być debiut Argentyńczyka Manuela Pablo Garcii w ataku gospodarzy. Niebiesko-biało-niebieska flaga z żółtym słoneczkiem wisiała na płocie przed trybuną krytą. Przed spotkaniem wiadomo o nim było niewiele. Po - jeszcze mniej albo tyle samo. Nie wiadomo, czy jest szybki, bo mało biegał; nie wiadomo, jak jest wyszkolony technicznie, bo nie kiwał; nie wiadomo, jak mocny ma strzał, bo spróbował raz i wyszło to tragicznie; nie wiadomo, jak gra głową, bo mało walczył w powietrzu; nie wiadomo, czy piłka szuka go, jak Svitlicy, w polu karnym, bo Argentyńczyk dostał bardzo mało podań... Garcia na razie niczym wielkim nie zadziwił. Znamienne jest, że jako ostatni w tym meczu dotknął piłki (strata przy linii końcowej w 90. min). - Nie pamiętam meczu, w którym nie mieliśmy ani jednej stuprocentowej sytuacji - mówił po spotkaniu Vuković.

Najlepsze okazje do zdobycia bramki Legia miała w 56. i 71. minucie. Jednak wtedy kapitalne strzały Tomasza Kiełbowicza bronił Mioduszewski. Łęczna tak efektownych okazji nie stworzyła, a wszystkich strzałów pewnie bronił Boruc. I jako jedyny dostał od kibiców oklaski po zakończeniu spotkania.

Widzów: 8 tys.

SKŁADY

LEGIA: Boruc - Szala (77. Dudek), Jóźwiak, Zieliński Ż, Jarzębowski - Sokołowski !, Surma (64. Magiera), Vuković, Kiełbowicz - Garcia, Wróblewski (53. Svitlica).

GÓRNIK: Mioduszewski - Kościelniak Ż, Kościuk, Bożyk - Pastuszka, Soczewka Ż, Bugała, Budka (78. Copik), G. Bronowicki Ż - Skwara (88. Kłosiński), Czereszewski (64. Griszczenko).

Gracz meczu

Nikt nie zasłużył na to miano.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.