Artur Wichniarek dla Gazety: Nie jesteśmy drużyną

Reprezentacja Polski nie jest na boisku drużyną. Nie rozumiemy się, za duża w niej rotacja. To nasz najpoważniejszy mankament - mówi Gazecie napastnik Herthy Berlin Artur Wichniarek.

Robert Błoński: W środę w Tallinie mecz z Estonią. Wielu zawodników, którzy wystąpili w czerwcu w Sztokholmie, mówi, że chcą tym spotkaniem zmazać szwedzką plamę.

Artur Wichniarek: Nie wiem, czy to do końca możliwe. Nie porównujmy tych dwóch spotkań. Ze Szwedami graliśmy praktycznie o wszystko, to był pojedynek o punkty w eliminacjach ME. Z Estonią to gra towarzyska. Ja do każdego spotkania podchodzę z takim samym zaangażowaniem, ale raz gra jest lepsza, raz gorsza. Wygrana w Tallinie na pewno poprawi humory i atmosferę wokół reprezentacji, nam doda pewności, ale i tak najistotniejsze są mecze o punkty. Tylko wygranymi na Łotwie i ze Szwecją możemy zmazać blamaż ze Szwecji. Zwycięstwo w Estonii tego nie załatwi, choć jest potrzebne, tak samo jak dobra gra.

Co jeszcze może zdziałać reprezentacja w tych eliminacjach? Macie cztery punkty straty do Szwecji, a za sobą już oba mecze z San Marino.

- Nie jest dobrze, jest daleko od dobrze. Ale szanse na awans, choćby do baraży, pozostały. Jeśli się uda, zapomnimy o słabszych momentach.

Wygranie grupy jest już praktycznie niemożliwe...

- Tak. Ale i tak trzeba zapieprzać z całych sił. Mamy grać, a nie tylko mówić o tym, że chcemy. Musimy pokazać, że umiemy. Bo piłkarzy nie mamy złych, grają w niezłych klubach. Kluczem do wszystkiego jest brak zgrania.

Porozmawia Pan z Olisadebe?

- (chwila ciszy) Przyjeżdżam na kadrę i będę rozmawiał z każdym zawodnikiem, nie tylko z Olisadebe.

Czyli nie ma konfliktu Wichniarek - Olisadebe?

- Ja go nie znam za dobrze, nigdy razem nie graliśmy. A czy możemy grać razem? To nie zawodnicy wybierają sobie partnerów, tylko trener.

A jest jakaś myśl w drużynie narodowej?

- Już mówiłem - zawodników nie mamy złych. Brakuje nam zgrania. Piłka to nie jest gra przypadku, o wyniku decydują wyćwiczone zagrania, dobrze rozegrane stałe fragmenty gry. A tego u nas nie ma. W sensie zrozumienia nie jesteśmy zespołem, bo rotacja w składzie jest za duża. Szwedzi pokonali nas ambicją oraz zgraniem. Grali ze sobą "w ciemno".

Trener Janas powiedział, że gorzej niż w Sztokholmie kadra już grać nie może...

- Miał rację, to było bardzo słabe spotkanie. Koniec gadania, trzeba wziąć się do roboty.

To samo chyba może Pan powiedzieć o Hercie Berlin. Początek w nowym klubie miał Pan fatalny. Tak samo zresztą, jak drużyna.

- Zaczęliśmy bardzo słabo. Mamy dwa punkty, jeszcze nie strzeliliśmy gola. W sobotnim meczu z Freiburgiem zawiodła skuteczność. Sytuacji było sporo, ale żaden gol nie padł. To jest nasz problem. Poza tym już w pierwszej kolejce kontuzji doznał Marcelinho. A od dwóch sezonów gra Herthy oparta była właśnie na nim. To moim zdaniem błąd, gra zespołu nie może w aż tak dużym stopniu zależeć od postawy jednego zawodnika. Nie mamy jednak drugiego takiego środkowego pomocnika. Z tego też wynikają nasze problemy. Z Freiburgiem doszła do tego nieskuteczność.

Pan powinien się cieszyć... Pana zmiennik, Rafael, bramki nie zdobył.

- Rzeczywiście, ten wynik ma dwie strony. Może rzeczywiście na boisku brakowało Wichniarka? Ale na pewno nie cieszy mnie ta nieskuteczność. Jestem z drużyną i strasznie zależy mi na zwycięstwach Herthy. Tymczasem po tym remisie atmosfera jest napięta. I choć to dopiero czwarta kolejka, to już za tydzień mecz z Eintrachtem o wszystko. Musimy wygrać, żeby dystans do czołówki nie był za duży. Musimy "załapać" się do gry o najwyższe cele. Jak się nie uda, rywale mogą uciec za daleko.

Z Eintrachtem Hertha znowu musi sobie radzić bez Pana...

- Ta czerwona kartka w Stuttgarcie była bez sensu. Nie można powiedzieć, że to tylko i wyłącznie moja wina. Miało miejsce wielkie nieporozumienie. Po brutalnym faulu Bordona, który uderzył mnie w klatkę piersiową, powiedziałem do jednego z zawodników "spadaj ośle, nie mogę oddychać". Sędzia myślał, że to do niego i mnie wyrzucił. Nie powinien tego zrobić, co zresztą potwierdzili w Niemczech fachowcy. DFB decyzji arbitra anulować nie mógł. A ja przecież nie gram w piłkę od wczoraj i te słowa nie mogły być skierowane do sędziego, bo wiem, jakie konsekwencje mogłyby mnie spotkać. Mówiłem do jednego z zawodników VfB. Sędzia myślał, że do niego. To dla mnie kolejna nauczka, że na boisku w ogóle lepiej trzymać język za zębami. Próbowałem później ja, próbowali i działacze jakoś wszystko załagodzić. Efekt jest taki, że zamiast czterech meczów dyskwalifikacji dostałem dwa. Muszę się z tym pogodzić. Zagrać dobrze w kadrze, poczekać tydzień i wrócić w piątej kolejce.

Czy słabe wyniki Herthy to tylko efekt urazu Marcelinho?

- Nie. Zespół z Berlina zawsze źle zaczynał. W ubiegłym sezonie pierwszy mecz wygrał w piątej kolejce. Może historia znowu musi się powtórzyć? Ale nikt nie był przygotowany na taki początek. Mecze sparingowe z FC Brugge czy Galatasaray Stambuł były w naszym wykonaniu dobre. I nagle coś się zacięło. Wszyscy jesteśmy zdziwieni, że idzie nam tak źle. Zaczęliśmy sezon od falstartu. I to dużego falstartu.

Czy porażka z Werderem w pierwszej kolejce była wstrząsem?

- Była. I to dla wszystkich. Od działaczy, przez trenerów, piłkarzy, na kibicach kończąc. Nikt się tego nie spodziewał, byliśmy zdziwieni. Wniosków nikt nie wyciągał, ale każdy czuł, że dobrze nie jest.

Czy za czerwoną kartkę otrzymaną w drugiej kolejce został Pan ukarany przez klub?

- Tak.

Ile Pan zapłacił?

- Nie powiem, ale dużo pieniędzy.

Jak się Pan czuje w nowym klubie, jak porównanie z Arminią?

- Nie ma żadnego porównania. O różnicy niech świadczy fakt, że niemal na wszystkie mecze wyjazdowe latamy samolotem, a nie tłuczemy się po siedem godzin w autokarze. Na razie wszystko w klubie nie wygląda źle. Choć może pewnym problemem jest to, że nie gram na swojej pozycji. Trener ustawia mnie bliżej prawej strony, a to nie jest moje miejsce. Cóż, trzeba się dostosować. Ale boli mnie, że praktycznie odcięty jestem od sytuacji bramkowych albo mam ich zdecydowanie mniej, niż miałem. To mnie denerwuje jako napastnika, który w trzech ostatnich sezonach strzelił 50 goli. Teraz muszę bardziej wypracowywać sytuacje niż umieć się w nich znajdować. Ale taka jest taktyka, graliśmy na jednego środkowego napastnika. Ale z Freiburgiem trener Stevens wystawił już dwójkę.

Tak będzie zawsze?

- Nie wiem. Zobaczymy, jaki wynik przywieziemy z Frankfurtu.

Rozmowa z trenerem coś by dała?

- Chyba nie miałaby sensu. Jestem od grania, wykonywania poleceń i kropka. Poza tym trener doskonale zna moje walory.

Z aklimatyzacją nie miał Pan problemów?

- Żadnych. Jestem w Niemczech od 3,5 roku. To już nie było tak jak wtedy, gdy Arminia kupowała mnie z Widzewa. Znam język, wiem, co robić, jak zachować się poza boiskiem. Z tym nie miałem żadnych kłopotów.

Nie boi się Pan, że po tej kartce może stracić miejsce w składzie?

- Oczywiście, że jest taka możliwość. Hertha to wielki klub. Świadczy o tym choćby fakt, że reprezentant Niemiec, Hartmann, w dwóch ostatnich meczach nie zagrał ani minuty. W pierwszej jedenastce jest ośmiu reprezentantów różnych krajów. Na pewno ta czerwona kartka pokrzyżowała moje plany i nadzieje. Bo po pierwszych meczach chwalili mnie i menedżer Hoeness i trener Stevens. Mam nadzieję, że przerwa potrwa tylko dwa mecze. Na treningach robię wszystko, co mogę, by za dwa tygodnie w pojedynku z Hannoverem w Berlinie znowu wyjść w podstawowej jedenastce.

Coraz więcej szans grania dostaje Bartosz Karwan.

- Z Freiburgiem wszedł na pół godziny. Miał okazję do zdobycia gola, mógł zostać bohaterem Herthy. Nie udało się, ale mam nadzieję, że kibice wkrótce doczekają się Herthy z dwoma polskimi piłkarzami w składzie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.