Oczekiwanie na decyzję
PZPN trwało kilka godzin, a losy Widzewa ważyły się do ostatniej chwili. Wszystko dlatego, że działacze zapomnieli biznesplanu. Na potknięcie łodzian czekali prezesi klubów z drugiej ligi, którzy chcieli zająć miejsce Widzewa w
ekstraklasie.
PZPN pozwolił jednak, by łódzcy działacze później dołączyli potrzebne zaświadczenie. Późnym wieczorem licencję odebrali w końcu prezes Witold Skrzydlewski i Andrzej Grajewski, współwłaściciel klubu. - Zobaczymy, czy kibice docenią to, że kolejny raz nie zostawiłem Widzewa w potrzebie - zastanawia się Grajewski. - Czy może znów będą skandować nazwiska poprzednich działaczy, którzy obiecywali wiele, a teraz pochowali się w norach.
Wcześniej na przeszkodzie stały długi wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Działacze Widzewa musieli zapłacić aż 300 tys. zł. Zbiórka pieniędzy trwała od kilku tygodni. Wpłacali nie tylko kibice i sponsorzy, ale również premier Leszek Miller, który przekazał 6 tys. zł. Do akcji włączyli się także łódzcy złomiarze, przekazując dzienny dochód - 98 zł.
W sumie zebrano 60 tys. zł. Resztę działacze musieli pożyczyć.
- Zawiodły mnie osoby, które oglądają mecze Widzewa z loży VIP-ów - żali się prezes klubu Witold Skrzydlewski. - Gdyby każdy z nich dał 10 tys. zł, nie mielibyśmy problemów.
PZPN wprowadził licencję na
grę w ekstraklasie już w poprzednim sezonie. Teraz zaostrzył kryteria. Klub musi m.in. zapewnić kibicom miejsca siedzące, a widzom z loży honorowej dach nad głową, mieć drużyny młodzieżowe oraz przedstawić budżet i jego zabezpieczenie. Widzew spełniał te warunki, ale związek dwukrotnie nie dawał mu zgody na grę w pierwszej lidze z powodu długów wobec ZUS. Wczoraj mijał ostateczny termin wydawania licencji. - Robiliśmy wszystko, aby klub mógł otrzymać od nas odpowiednie zaświadczenie i przedstawić je w PZPN - mówi Jerzy Pietrasik z łódzkiego oddziału ZUS. - Jesteśmy przychylni Widzewowi od kilku lat.