- Tomek Zdebel jest w zasadzie gotowy do gry, ale gdyby na przykład na rozgrzewce przed meczem odnowiła mu się kontuzja, Marcin Burkhardt może go zastąpić - tłumaczył Paweł Janas. Trener był zadowolony ze zwycięstwa Węgrów z Łotwą. - Nasza grupa się przez to spłaszczyła, wszyscy mają szansę, my też - komentował. - W Szwecji chcemy wygrać, ale nie na siłę.
Polscy piłkarze przylecieli do Szwecji w poniedziałek koło południa. Wieczorem odbyli trening.
- Przyjechałem tu wspierać zespół. Bo to mecz ostatniej nadziei - mówił ze śmiechem przedstawiciel Polskiego Kolegium Sędziów Wit Żelazko.
- To nie jest najważniejszy mecz roku, ale na pewno bardzo istotny dla tej drużyny. Po nim okaże się, czy ta drużyna zostanie czy... zostanie zmieniona - dodawał Zdebel. - W niedzielę trenowałem na 60 procent, w poniedziałek już na sto. Ta kontuzja to efekt przeciążenia. W Turcji strasznie dużo biegamy, gramy presingiem. Przez cały rok nie strzelałem i nie podawałem na 50 m tyle razy, co podczas tych kilkunastu treningów w kraju. I organizm nie wytrzymał. Zdajemy sobie sprawę ze znaczenia tego spotkania, ale nas to nie paraliżuje.
- Żadnych sensacji, jeśli chodzi o kontuzje nie ma. Oby tak na każdym zgrupowaniu. Ja nie mogę mówić wszystkiego o stanie zdrowia, ale tym razem aż mnie korciło, żeby palnąć jakąś bombę, że kogoś coś strasznie boli... - powiedział uśmiechnięty doktor kadry Jerzy Grzywocz. Nie wspomniał o tym, że m.in. Maciej Nalepa i Mirosław Szymkowiak narzekają na lekkie przeziębienie. Są zakatarzeni.
- Ja zawsze narzekam, marudny jestem - stwierdził pomocnik Wisły. - Jak nie mówię, że mnie coś boli, to koledzy się niepokoją...
Janas ma już w głowie gotowy skład na Szwedów. - Jeśli nikt nie odniesie urazu, nie zmienię koncepcji, ale proszę nie pytać mnie o taktykę, bo będę zmuszony głupio odpowiadać - powiedział selekcjoner.
Najbliżej utraty miejsca w podstawowej jedenastce wydaje się chyba Paweł Kryszałowicz. - Nie mam co powiedzieć - rzucił były napastnik Eintrachtu Frankfurt, który w Sztokholmie prawdopodobnie wejdzie na ostatnie 20-30 minut.
O Szwedach w polskim zespole mówi się dużo i niemal na okrągło. - Grają schematycznie, ale płynnie - uważa Marcin Baszczyński. - Rozciągają grę i ze skrzydeł wrzucają piłki w pole karne albo wycofują przed pole karne do środkowych pomocników. Ich wygrana 6:0 w San Marino nie zrobiła na nas wielkiego wrażenia.
- To prawda, że nie ma co tej wygranej brać pod uwagę, ale mimo wszystko strzelić im sześć bramek to sztuka - dodawał Artur Wichniarek. - Nie ma jednak co oglądać się na Szwedów, tylko trzeba się koncentrować na swoich atutach. Ich obrońcy grają po angielsku. Są bardzo wysocy i raczej nie ma co grać z nimi wysokimi piłkami, bo - nie mówię, że pojedynki główkowe są skazane na niepowodzenie - na pewno ciężko będzie ich przechytrzyć. Trzeba grać szybko i dołem.
Im bliżej meczu, tym piłkarze i trener mniej mówią o bronieniu się. - Nie można dać się zepchnąć do głębokiej defensywy, bo to będzie już obrona Częstochowy. A wtedy łatwo o proste błędy - mówił Janas. - Najważniejsze, żeby zawodnicy podjęli walkę, ale nie taką, jak w pierwszej połowie meczu z Kazachstanem. Widziałem na kasecie mecz Szwedów w San Marino. Chciałbym, aby moi napastnicy strzelili pięć z sześciu bramek w jakimś meczu. Do tego Ljungberg dorzucił jedną.
- Bacznie przyglądam się zawodnikowi Arsenalu - dodał Baszczyński, który walczy o miejsce na prawej obronie z Tomaszem Kłosem. - Na każdego jest sposób, na Ljungberga też. Trzeba grać blisko niego, nie dać mu wolnej przestrzeni, nie pozwolić się rozpędzić. Bo on lubi wchodzić z lewej strony do środka. Widziałem, że ostatnio zmienił fryzurę, ale myślę, że jeśli zagram, łatwo go rozpoznam.
Dziś rano, po śniadaniu, piłkarze mają czas wolny. - Niech sobie leżą, śpią, spacerują. Byle tylko od siebie odpoczęli - mówi Janas.