Szymkowiak dla Gazety: Czy to dobre dla Polski?

- Chciałbym, żebyśmy poszli ze Szwedami na wymianę ciosów, akcja za akcję, gol za gola, zagrali jak Wisła w Rzymie. Ale pewnie skończy się na obronie i kontratakach - mówi pomocnik Wisły i reprezentacji.

Mirosław Szymkowiak, według planów trenera Pawła Janasa, ma zagrać w środę ze Szwecją nie w środku pomocy, gdzie ustawia go Henryk Kasperczak w Wiśle, lecz na prawej pomocy.

Robert Błoński: W czterech meczach w kadrze trenera Janasa zagrał Pan na trzech pozycjach.

Mirosław Szymkowiak: Z treningów wynika, że w Sztokholmie wystąpię na prawej pomocy tak jak w spotkaniu z Kazachstanem. Nie ukrywam, że wolę środek boiska, ale trener ma taką koncepcję.

Kiedy ostatnio grał Pan na prawej pomocy oprócz oczywiście meczu z Kazachstanem?

- Nie pamiętam, niestety.

Lekarstwem na Ljungberga ma być... Szymkowiak.

- Oglądam Premier League, mecze Arsenalu i wiem, że łatwo nie będzie. Większość Szwedów występuje w Anglii, kości będą w środę trzeszczały. O Ljungbergu mogę powiedzieć, że umie wszystko. W klubie gra jako cofnięty napastnik, ma wiele swobody. Biega w każdą stronę, nie tylko wzdłuż linii, umie podać i wykończyć akcję. Piłkarz kompletny.

Już kiedyś to nam udowodnił...

- Niestety. Strzelił Polsce gola po indywidualnej akcji w Chorzowie w poprzednich eliminacjach do ME. A wtedy nie był tak znany. Teraz jest już gwiazdą.

Powstrzyma go Pan?

- Mam nadzieję, że tak. A w razie czego pomogą mi koledzy. Po to gramy czwórką obrońców z tyłu, żeby jeden ze środkowych asekurował skrzydła, przejmował czasem pilnowanie Szweda.

Starczy Panu zdrowia?

- Na pewno nie mam go takiego jak Szwed. Zobaczymy, czy będę musiał biegać za nim cały czas, czy czasami będę mógł zejść do środka, odpuścić, a Ljungbergiem zajmie się ktoś inny.

To będzie pojedynek dwóch irokezów.

- (śmiech) Rzeczywiście. Oglądam telewizję i jak czyjaś fryzura mi się spodoba, idę do fryzjera. Nie boję się śmieszności czy docinek z tego powodu. Dzieci nie mam, więc nikogo nie wystraszę (śmiech).

Humor Panu dopisuje...

- Nie jestem smutasem. Poza tym jakoś nadrabiam miną po słabym występie przeciwko Kazachstanowi. Nie jestem z siebie zadowolony. Więcej od siebie oczekiwałem, potrafię zagrać lepiej. Cieszy mnie tylko wynik.

Na pierwszej konferencji prasowej trener Paweł Janas pytany o piłkarzy, na których najbardziej liczy, wymienił tylko jedno nazwisko: Szymkowiak.

- Wiem. A ja akurat wtedy miałem problemy ze ścięgnem Achillesa. Ucieszyłem się, później zagrałem z Węgrami i San Marino. Szkoda, że nie wygraliśmy tego pierwszego meczu. Trener liczył, że będę liderem, środkowym pomocnikiem. Ale na razie ma inną koncepcję.

Denerwuje Pana to "żonglowanie Szymkowiakiem"?

- Hmmm. Nie. Ale czuję się trochę jak kiedyś w młodzieżówce Edwarda Lorensa. Grałem niemal na wszystkich pozycjach, z ostatnim stoperem włącznie. Stabilizacji doczekałem się w Wiśle, od półtora roku gram w środku, bardzo rzadko trener przesuwa mnie na prawą stronę. Ale nie jestem zawiedziony tym, jak jestem ustawiany w kadrze. Cieszę się, że w niej gram, nawet na prawej stronie. Tylko czy to dobre dla Polski? Od oceny jest trener i dziennikarze. Ja wykonuję polecenia, ale jeszcze bardziej bym się cieszył, gdybym występował w środku.

Grając w jednym miejscu, czułbym się pewniej. Tak jak pewnie Jacek Bąk, gdyby grał w obronie. Jeśli chodzi o mnie, to pocieszam się tym, że we współczesnym futbolu nie ma klasycznych rozgrywających. My w klubie też sporo pracujemy na skrzydłowych - Kamila Kosowskiego i Kalu Uche. Teraz mało kto gra środkiem boiska, najwięcej goli pada po akcji bokami i dośrodkowaniach. Bo tam jest sporo miejsca. Chciałbym, żebyśmy w Sztokholmie zagrali ofensywnie, zaryzykowali.

Stać nas na to?

- A czemu nie? Co mamy do stracenia? To będzie twardy mecz, ale zagrajmy otwarty futbol jak Wisła. Chciałbym, żebyśmy poszli ze Szwedami na wymianę ciosów, akcja za akcję, gol za gola, zagrali jak Wisła w Rzymie. Remis 3:3 był sukcesem Lazio. Ale w Szwecji pewnie skończy się na obronie i kontratakach. Mimo że Skandynawowie prezentują podobne walory co my. Nie są wirtuozami techniki jak Hiszpanie czy Portugalczycy, a atak pozycyjny to nie jest ich najmocniejsza broń.

Czy mentalnie jesteście gotowi do tego meczu?

- Piłka nożna polega na tym, by wygrywać, a nie remisować. I ja z takim nastawieniem pojechałem do Szwecji. Porażka oznacza koniec marzeń o pierwszym miejscu. Gramy o życie. Teoretycznie to najtrudniejszy z meczów wyjazdowych. Wygrana dałaby nam wiele, wtedy na Łotwie i Węgrzech mogłoby być trochę łatwiej.

Czy macie umiejętności, by pójść ze Szwedami na wymianę ciosów?

- Mamy. Klucz będzie leżał w przygotowaniu fizycznym. Jak wytrzymamy, jak zagramy z taką samą ambicją, zaangażowaniem, włożymy w to spotkanie przynajmniej tyle samo wysiłku, tyle samo będziemy biegać, to nie powinniśmy przegrać.

Jak z Pana zdrowiem?

- Ostatnio bolał mnie trochę mięsień dwugłowy. Nie trenowałem i nie grałem kilka tygodni. Ale ja jestem maruda. Lubię ponarzekać, koledzy z Wisły mówią, że jeśli nie mówię, że coś mi nie dolega, to znaczy, że coś jest ze mną nie w porządku.

Nie ma Pan wrażenia, że mecz w Sztokholmie i gra w nim reprezentacji to jedna wielka zagadka?

- Mam. Ale każdy mecz to zagadka. Trener dużo zmienia...

Niech w kadrze gra Wisła. Co Pan na to?

- Jest nas siedmiu na zgrupowaniu - to 33 proc. zespołu. Ale raczej na pewno wszyscy nie zagrają. Oparcie reprezentacji na jednym klubie to nie byłby dobry pomysł. Powiem Panu szczerze, że w czasie zgrupowania więcej niż z chłopakami z Wisły rozmawiam z tymi, co grają na Zachodzie.

W ostatnim roku w reprezentacji Polski działo się więcej niż w niejednym zespole przez pięć. Zmieniono dwóch trenerów, zagrało 37 piłkarzy...

- Bo najtrudniej jest poukładać wszystko po sukcesie, jakim niewątpliwie był awans do mistrzostw świata. Ja już to przerabiałem w Widzewie. Po grze w Lidze Mistrzów doszło do nieporozumień, zespół popadł w tarapaty, odeszło wielu zawodników. W kadrze też zmieniały się koncepcje. Zbigniew Boniek przegrał z Łotwą, Paweł Janas nie pokonał Węgrów i mistrzostwa Europy uciekają.

Myśli Pan czasem: "Teraz jest mój czas w reprezentacji"?

- Tak! Jeszcze nie skończyłem 27 lat. Jestem w najlepszym chyba wieku dla piłkarza, choć niektórzy mówią, że szczyt osiąga się później. Żartuję z nich, a co potem? Koniec kariery. Cieszę się, że trener Janas na mnie stawia, chcę to wykorzystać. Oby tylko zdrowie dopisywało.

Tyle że moim miejscem na boisku jest środek. Ale w pewnym momencie nawet to, że mam grać z prawej strony, przestaje mieć aż takie znaczenie. Kiedy słucham hymnu, przechodzą mnie dreszcze, przychodzi świadomość, że gram dla 40 milionów Polaków, z czego przynajmniej dziesięć patrzy na mnie w telewizji. Kiedy zaczyna się mecz, myślę tylko o jednym: zwycięstwie dla Polski.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.