Głowacki dla Gazety: Bardzo chcę wygrać

- Przez ostatni rok na pewno zrobiłem postęp. Teraz wierzę, że z każdym można wygrać. Wcześniej tylko mówiłem, że wierzę - mówi ?Gazecie? obrońca Wisły i reprezentacji Arkadiusz Głowacki.

Robert Błoński: Zespół Pawła Janasa rozegrał już sześć meczów. Czy ma Pan jakieś wnioski, jeśli chodzi o grę obronną?

Arkadiusz Głowacki: Trudno powiedzieć wiele, bo przecież w każdym meczu graliśmy niemal w innym ustawieniu. Aby dobrze wypaść ze Szwecją, musimy grać strefą, blisko siebie, wtedy może uda się stworzyć zaporę nie do przejścia? W Wiśle jest stabilizacja, zmiany są małe, odwrotnie niż w kadrze. Ciężko się przystosować do takiego grania, kiedy w każdym meczu jest obok mnie ktoś inny.

Czy ta rotacja ma jakieś dobre strony?

- Z punktu widzenia trenera - na pewno. Sprawdza sobie różne warianty, ustawienia. My musimy się dostosować i być jeszcze bardziej skoncentrowanymi.

W Sztokholmie zagra Pan na środku obrony z Tomaszem Hajto.

- Generalnie, to staram się mu nie przeszkadzać na boisku. To doświadczony zawodnik, wie o co w piłce chodzi. Mecz z Kazachstanem nie był żadnym wyznacznikiem naszej współpracy. W Szwecji dopiero okaże się, jakim jesteśmy duetem środkowych obrońców. Bardzo dużo jednak ze sobą rozmawiamy. W tych rozmowach uczestniczy także Maciek Skorża [współpracownik Janasa - red.]. Dyskutujemy, jak się ustawiać, przesuwać, asekurować.

Czy i czym różni się gra z Tomaszem Hajto od tej z Jackiem Bąkiem czy Jackiem Zielińskim?

- Każdy to inny typ zawodnika, ale generalnie przecież zadania każdego środkowego obrońcy, kto by nim nie był, są zawsze bardzo podobne.

Co musi się stać w Sztokholmie, żeby Polska wygrała?

- Bardzo trudne pytanie. Szwedzi będą prowadzić grę, my kontratakować. Musimy być bardzo skuteczni, umiejętnie przeszkadzać w drugiej linii, odbierać jak najwięcej piłek. Ja bardzo chcę wygrać, myślę tylko o tym spotkaniu. Trzy punkty przedłużają nasze szanse.

W meczu z Kazachstanem...

- Wiem, wiem... Zagraliśmy w pierwszej połowie słabo. Nie umieliśmy przetrzymać dłużej piłki, stąd wyniknęły problemy. W Sztokholmie musi i będzie lepiej.

Czy to dobrze, że nie zagrają Larsson i Ibrahimović?

- Pozornie tak. Ale szwedzki futbol to nie indywidualności, a opracowane niemal do perfekcji schematy. Ci, którzy zagrają przeciwko nam, na pewno nie są słabsi od nieobecnych. Może tylko ich nazwiska nie są tak znane.

Czy uważa Pan, że przez ostatni rok zrobił postęp?

- Wejść na pewien poziom, który chyba osiągnąłem, nie jest tak trudno. Na pewno łatwiej niż się na nim utrzymać. Ja uważam, że przez ten sezon nie zrobiłem kroku w tył i z tego jestem zadowolony.

Ale stanie w miejscu to cofanie się.

- Wiem, ale po meczach pucharowych Wisły, które czasem sobie oglądam, uważam, że wypadłem w nich nieźle. W lidze bywa z tym różnie. Ale najważniejsze, że chyba umiem wyciągać wnioski z popełnionych błędów. Ten rok dał mi wiele pod względem psychicznym. Naprawdę uwierzyłem, że możemy wygrywać z najlepszymi. Na spotkania z Parmą, Schalke czy Lazio już nie wychodziłem z nastawieniem: nie przegrać. Ja chciałem wygrać. Wierzyłem, że jesteśmy w stanie wyeliminować zespół z Włoch czy Niemiec. To coś nowego. Zrobiłem na pewno postęp mentalny. Tak samo jest z reprezentacją. W Sztokholmie wyjdę z przeświadczeniem, że możemy wygrać.

Kiedyś Wisła wyeliminowała już Real Sociedad...

- Ale to był jednorazowy przypadek, wygraliśmy bardziej szczęśliwie niż z premedytacją, jak z Schalke czy Parmą.

A czy piłkarsko jeszcze się Pan rozwija w polskiej lidze?

- Gram w Wiśle już kilka lat i wywiązuję się ze swoich zadań, ale trudno powiedzieć, że zrobiłem krok czy dwa do przodu. Takim krokiem byłby wyjazd za granicę. Z tym wiąże się postęp. Każdy chciałby spróbować sił za granicą.

Chce Pan wyjechać?

- Grając w Wiśle i reprezentacji, prędzej czy później taka oferta wpłynie do Wisły. Ale nie za wszelką cenę. Szanuję to, co mam w Krakowie i nie narzekam, nie myślę tylko o wyjeździe. Wiem, że trudno jest teraz znaleźć klub, który kupiłby polskiego obrońcę za więcej niż milion euro. Każdy, nawet ci najbogatsi, liczą każdy grosz.

A może krokiem wprzód nie jest tylko wyjazd na Zachód, ale i awans do Ligi Mistrzów.

- Tylko najpierw musimy przejść dwie rundy kwalifikacyjne. "Szymek" [Mirosław Szymkowiak - red.] często nam w szatni opowiada, jak to jest w Champions League i chcemy przeżyć to samo. Nadzieje - nasze i kibiców w Polsce - są rozbudzone. Do eliminacji, obojętnie na kogo trafimy, podejdziemy z większą wiarą w to, że można. Ja nie twierdzę, że teraz wyeliminowalibyśmy Barcelonę, z którą przegraliśmy dwa lata temu, ale na pewno bardziej byśmy w to wierzyli.

Po przyjściu do Wisły musiało upłynąć wiele czasu nim, w Krakowie poczuł się Pan tak swobodnie i zaczął grać tak jak w Poznaniu. Skąd te problemy z aklimatyzacją?

- W Poznaniu zostawiłem wszystko: rodzinę, kolegów, przyjaciół, ulubione miejsca... A Wisła była już poukładanym zespołem, w obronie grali Marek i Bogdan Zającowie, Kazek Węgrzyn, był już Marcin Baszczyński. Pomyślałem sobie: co ja tu robię? Miałem momenty zwątpienia, to przekładało się na grę. Szansę dał mi trener Lenczyk. Teraz, kiedy jestem podstawowym zawodnikiem, poczułem spokój. I tak też gram. Wiem, że jeden czy dwa błędy nie wpłyną znacząco na moją pozycję.

Co Pan powie o pomyśle: zróbmy reprezentację z zawodników Wisły. Oprócz, rzecz jasna, Uche i Cantoro.

- To by się chyba nie sprawdziło. Nie zawsze jesteśmy, jako zespół, w najwyższej formie. Jest sporo świetnych piłkarzy poza Wisłą Kraków, którzy zasługują na grę w kadrze.

Ale reprezentacji brak stabilizacji w składzie. Jest zamęt.

- Coś za coś. Trener Janas szuka optymalnego ustawienia i to wreszcie musi zaskoczyć. Jerzy Engel, przed eliminacjami, też miał słabe mecze. Potem mieliśmy swój Kijów. Kadra Pawła Janasa takiego pojedynku jeszcze nie miała. Jest mu trudniej, bo eksperymentuje w eliminacjach, gdzie trzeba zdobywać punkty.

W polskiej reprezentacji działo się przez ostatni rok więcej niż w innych przez pięć lat.

- Bo kadra jest na najwyższym piętrze krytykowania. Przekonałem się, co to znaczy zrobić jeden błąd w reprezentacji po meczu w Brukseli. Kibice pamiętali go bardzo długo i jeszcze będą to wypominać. My nie mamy spokoju. Jeden trener zaczyna eliminacje, kończy inny. Nie ma żadnej konsekwencji. Zmiany są za częste.

Z czego wyniknął Pana błąd w Brukseli?

- Zachowałem się tak, jak mówią podręczniki: lecącej piłki nigdy nie wybijaj do środka, tylko w bok. Byłem pewien, że ona minie Buffela, a spadła mu idealnie na klatkę piersiową. Sam siebie pytałem, jak to było możliwe? Czas zagoił rany. Nie ma co dramatyzować.

Jak Pan widzi drużynę Pawła Janasa?

- Trener ma pomysł. Gramy nowoczesnym ustawieniem 4-4-2.

A oprócz ustawienia?

- Tej drużynie brakuje tego czegoś. Nie wiem dokładnie czego? Może goli, zgrania?

Co jest największym atutem Szwedów?

- Kolektyw, daleka piłka do napastników, pojedynki główkowe i zgrywanie piłki do bocznych pomocników. Na to trzeba uważać.

Copyright © Agora SA