Arkadiusz Głowacki: Trudno powiedzieć wiele, bo przecież w każdym meczu graliśmy niemal w innym ustawieniu. Aby dobrze wypaść ze Szwecją, musimy grać strefą, blisko siebie, wtedy może uda się stworzyć zaporę nie do przejścia? W Wiśle jest stabilizacja, zmiany są małe, odwrotnie niż w kadrze. Ciężko się przystosować do takiego grania, kiedy w każdym meczu jest obok mnie ktoś inny.
- Z punktu widzenia trenera - na pewno. Sprawdza sobie różne warianty, ustawienia. My musimy się dostosować i być jeszcze bardziej skoncentrowanymi.
- Generalnie, to staram się mu nie przeszkadzać na boisku. To doświadczony zawodnik, wie o co w piłce chodzi. Mecz z Kazachstanem nie był żadnym wyznacznikiem naszej współpracy. W Szwecji dopiero okaże się, jakim jesteśmy duetem środkowych obrońców. Bardzo dużo jednak ze sobą rozmawiamy. W tych rozmowach uczestniczy także Maciek Skorża [współpracownik Janasa - red.]. Dyskutujemy, jak się ustawiać, przesuwać, asekurować.
- Każdy to inny typ zawodnika, ale generalnie przecież zadania każdego środkowego obrońcy, kto by nim nie był, są zawsze bardzo podobne.
- Bardzo trudne pytanie. Szwedzi będą prowadzić grę, my kontratakować. Musimy być bardzo skuteczni, umiejętnie przeszkadzać w drugiej linii, odbierać jak najwięcej piłek. Ja bardzo chcę wygrać, myślę tylko o tym spotkaniu. Trzy punkty przedłużają nasze szanse.
- Wiem, wiem... Zagraliśmy w pierwszej połowie słabo. Nie umieliśmy przetrzymać dłużej piłki, stąd wyniknęły problemy. W Sztokholmie musi i będzie lepiej.
- Pozornie tak. Ale szwedzki futbol to nie indywidualności, a opracowane niemal do perfekcji schematy. Ci, którzy zagrają przeciwko nam, na pewno nie są słabsi od nieobecnych. Może tylko ich nazwiska nie są tak znane.
- Wejść na pewien poziom, który chyba osiągnąłem, nie jest tak trudno. Na pewno łatwiej niż się na nim utrzymać. Ja uważam, że przez ten sezon nie zrobiłem kroku w tył i z tego jestem zadowolony.
- Wiem, ale po meczach pucharowych Wisły, które czasem sobie oglądam, uważam, że wypadłem w nich nieźle. W lidze bywa z tym różnie. Ale najważniejsze, że chyba umiem wyciągać wnioski z popełnionych błędów. Ten rok dał mi wiele pod względem psychicznym. Naprawdę uwierzyłem, że możemy wygrywać z najlepszymi. Na spotkania z Parmą, Schalke czy Lazio już nie wychodziłem z nastawieniem: nie przegrać. Ja chciałem wygrać. Wierzyłem, że jesteśmy w stanie wyeliminować zespół z Włoch czy Niemiec. To coś nowego. Zrobiłem na pewno postęp mentalny. Tak samo jest z reprezentacją. W Sztokholmie wyjdę z przeświadczeniem, że możemy wygrać.
- Ale to był jednorazowy przypadek, wygraliśmy bardziej szczęśliwie niż z premedytacją, jak z Schalke czy Parmą.
- Gram w Wiśle już kilka lat i wywiązuję się ze swoich zadań, ale trudno powiedzieć, że zrobiłem krok czy dwa do przodu. Takim krokiem byłby wyjazd za granicę. Z tym wiąże się postęp. Każdy chciałby spróbować sił za granicą.
- Grając w Wiśle i reprezentacji, prędzej czy później taka oferta wpłynie do Wisły. Ale nie za wszelką cenę. Szanuję to, co mam w Krakowie i nie narzekam, nie myślę tylko o wyjeździe. Wiem, że trudno jest teraz znaleźć klub, który kupiłby polskiego obrońcę za więcej niż milion euro. Każdy, nawet ci najbogatsi, liczą każdy grosz.
- Tylko najpierw musimy przejść dwie rundy kwalifikacyjne. "Szymek" [Mirosław Szymkowiak - red.] często nam w szatni opowiada, jak to jest w Champions League i chcemy przeżyć to samo. Nadzieje - nasze i kibiców w Polsce - są rozbudzone. Do eliminacji, obojętnie na kogo trafimy, podejdziemy z większą wiarą w to, że można. Ja nie twierdzę, że teraz wyeliminowalibyśmy Barcelonę, z którą przegraliśmy dwa lata temu, ale na pewno bardziej byśmy w to wierzyli.
- W Poznaniu zostawiłem wszystko: rodzinę, kolegów, przyjaciół, ulubione miejsca... A Wisła była już poukładanym zespołem, w obronie grali Marek i Bogdan Zającowie, Kazek Węgrzyn, był już Marcin Baszczyński. Pomyślałem sobie: co ja tu robię? Miałem momenty zwątpienia, to przekładało się na grę. Szansę dał mi trener Lenczyk. Teraz, kiedy jestem podstawowym zawodnikiem, poczułem spokój. I tak też gram. Wiem, że jeden czy dwa błędy nie wpłyną znacząco na moją pozycję.
- To by się chyba nie sprawdziło. Nie zawsze jesteśmy, jako zespół, w najwyższej formie. Jest sporo świetnych piłkarzy poza Wisłą Kraków, którzy zasługują na grę w kadrze.
- Coś za coś. Trener Janas szuka optymalnego ustawienia i to wreszcie musi zaskoczyć. Jerzy Engel, przed eliminacjami, też miał słabe mecze. Potem mieliśmy swój Kijów. Kadra Pawła Janasa takiego pojedynku jeszcze nie miała. Jest mu trudniej, bo eksperymentuje w eliminacjach, gdzie trzeba zdobywać punkty.
- Bo kadra jest na najwyższym piętrze krytykowania. Przekonałem się, co to znaczy zrobić jeden błąd w reprezentacji po meczu w Brukseli. Kibice pamiętali go bardzo długo i jeszcze będą to wypominać. My nie mamy spokoju. Jeden trener zaczyna eliminacje, kończy inny. Nie ma żadnej konsekwencji. Zmiany są za częste.
- Zachowałem się tak, jak mówią podręczniki: lecącej piłki nigdy nie wybijaj do środka, tylko w bok. Byłem pewien, że ona minie Buffela, a spadła mu idealnie na klatkę piersiową. Sam siebie pytałem, jak to było możliwe? Czas zagoił rany. Nie ma co dramatyzować.
- Trener ma pomysł. Gramy nowoczesnym ustawieniem 4-4-2.
- Tej drużynie brakuje tego czegoś. Nie wiem dokładnie czego? Może goli, zgrania?
- Kolektyw, daleka piłka do napastników, pojedynki główkowe i zgrywanie piłki do bocznych pomocników. Na to trzeba uważać.