Rafał Stec: Jak ratować Złotą Piłkę? Uhonorujmy Tytana Futbolu

Współczesność odbiera futbolowi jego wymiar zespołowy. Gdyby Messi nie chciał ścigać się z Ronaldo, to naprostowalibyśmy go medialnymi elektrowstrząsami; w barażach na mundial prywatny mecz rozgrywają Ronaldo z Ibrahimoviciem; Ibrahimović przedstawia się w wywiadzie jako bóg; inni bogowie po strzeleniu gola zerkają na telebimy, by sprawdzić, czy wystudiowana ekstaza wygląda sexy na ekranach; wszędzie pełno narcyzów, którzy z wiedzą o punkciku więcej dla kolegi w plebiscycie spaliby gorzej niż księżniczka na ziarnku grochu - o niszczeniu wiarygodności plebiscytu na ?Piłkarza Roku? pisze Rafał Stec.

Dyskutuj z autorem na jego blogu A jednak się kręci ?

Joachim Löw nie wziął udziału w plebiscycie na najlepszego piłkarza świata" , bowiem musiałby nie tylko zhierarchizować członków swojej reprezentacji, ale niektórych wręcz odrzucić - nominacje uzyskało aż pięciu Niemców, punkty można rozdać tylko trzem. A ponieważ FIFA ujawnia, kto jak głosował, selekcjoner naszych zachodnich sąsiadów obawiał się, że zburzy harmonię w szatni. Paranoja.

Czyżby piłkarze aż tak fetyszyzowali konkurs, który wielu kibiców usiłuje bagatelizować jako zabawę przez nikogo już nie traktowaną poważnie, odkąd napędza ją - i przez to niszczy jej wiarygodność - potężna machina medialno-sponsorskiej propagandy? Są aż tak przeczuleni, aż tak niedopieszczone dźwigają w sobie ego, po triumfie w Lidze Mistrzów nadal odmierzają kolejne przynależne im drobinki prestiżu? Trener Löw każdego dnia się pilnuje, by nikogo nie głaskać o jedno muśnięcie włosków dłużej? Czy np. Mesut Özil, który nie wygrał w tym roku nic, rzeczywiście poczułby się urażony, gdyby trener umieścił go za plecami zdobywców Pucharu Europy? Przecież to nie konkurs piękności w ogóle, tu się tylko ustala, kto najpiękniej się wdzięczył w wyznaczonym okresie.

Pytania można mnożyć, każde potwierdza nienową obserwację, iż Złota Piłka nie służy już wyłanianiu najlepszego z najlepszych. To zawiła gra interesów, której uczestnicy ani myślą analizować, kto powinien wygrać, i szukać możliwie sprawiedliwego werdyktu. Wiadomo, że selekcjoner oraz kapitan reprezentacji Argentyny nie postawią na Cristiano Ronaldo, wiadomo, że ich portugalscy odpowiednicy nie wyróżnią Leo Messiego, wiadomo, że Niemiec Philip Lahm wskaże kolegę z klubu, najpewniej promowanego przez Bayern Ribery'ego. Z wyjaśnień Löwa też musimy wnioskować, że z założenia w ogóle nie rozważał kandydatur pozaniemieckich - dopiero by mu dali popalić w szatni, gdyby ich zdradził dla jakiegoś Francuzika. No i selekcjonerowi nie wypada głosować niepatriotycznie... Słowem, brać udział w zabawie to ulegać szantażowi - uważaj przy wypełnianiu kuponu, błąd może cię drogo kosztować.

To wszystko musi drastycznie wykoślawiać wyniki, a FIFA czyni okoliczności jeszcze bardziej mętnymi, kiedy znienacka przesuwa termin zakończenia głosowania - masakrując świętą nie tylko w sporcie zasadę, by nie zmieniać reguł w trakcie trwania rywalizacji, i wywołując oczywiste podejrzenia, że usiłuje sterować głosowaniem dla wyłonienia "właściwego" laureata. Jak zatem ratować plebiscyt? Utajnić typy trenerów, piłkarzy i dziennikarzy? Nie widzę tego - reputacja FIFA marna, dopiero by się internety rozgdakały o spiskach i oszustwach, zresztą przecieki jeszcze zabagniłyby sytuację. Niech głosują jedynie dziennikarze? Też mi się nie widzi. Nie dlatego, że piłkarze znają się na piłce lepiej niż niepiłkarze - dziennikarze w ramach obowiązków służbowych przynajmniej nałogowo oglądają mecze, a ja zbyt dobrze pamiętam Ronaldo, który nie wie, kim jest Mario Götze, czy Boruca, który nie zna Victora Valdesa, żeby ufać opiniom zawodników. Dziennikarzy jako wyłącznych jurorów dyskwalifikuję, bowiem ich również oskarżam o mentalność plemienną i inne uwikłania uniemożliwiające bezstronny osąd. To może zakazać głosowania na rodaków? Hm, zostaje jeszcze głosowanie na kolegów z klubu albo świadome niegłosowanie na głównego konkurenta naszego rodaka, już oni by coś wymyślili...

Problem jest złożony, ale mnie rejterada Löwa przede wszystkim znów przypomniała, jak współczesność odbiera futbolowi jego wymiar zespołowy. Gdyby Messi nie chciał ścigać się z Ronaldo, to naprostowalibyśmy go medialnymi elektrowstrząsami; w barażach na mundial prywatny mecz rozgrywają Ronaldo z Ibrahimoviciem; Ibrahimović przedstawia się w wywiadzie jako bóg; inni bogowie po strzeleniu gola zerkają na telebimy, by sprawdzić, czy wystudiowana ekstaza wygląda sexy na ekranach; wszędzie pełno narcyzów, którzy z wiedzą o punkciku więcej dla kolegi w plebiscycie spaliby gorzej niż księżniczka na ziarnku grochu. Jedno wielkie gromadne zaburzenie osobowości. Aż miałbym ochotę wraz ze Złotą Piłką rozdawać także tytuł Tytana Futbolu - jeśli uhonorowujemy najwybitniejszego solistę, to uhonorowujmy również najwybitniejszego członka grupy. Wybranego spośród rzeszy jubilerów, którzy Złotą Piłkę wykuwają. Niekoniecznie typowego specjalistę od czarnej roboty, byle odstawał od gwiazdorskiej normy i grał bez egoizmu, pracował dla innych, ucieleśniał ducha drużyny na boisku i poza nim, nie epatował nas sobą jako pępkiem świata, przywracał zrozumienie piłki nożnej jako wspólnego dążenia do celu, które wcale nie wymaga obliczania, kto dla osiągnięcia celu zasłużył się bardziej.

Podoba mi się ta wizja i się jej boję. Jak zaczniemy multimedialnie lansować najlepszą kandydaturę na Tytana Futbolu, to zabijemy człowieka w człowieku.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.