Zdzisław Ambroziak: Dobro narodowe

Nieładnie jest wytykać śmiesznostki środowisku, do którego się nie należy, ale pokusa jest zbyt silna.

Piłka nożna, po wypełnieniu misji przez Adama Małysza, to przecież nasze dobro narodowe, kiedy orły ruszają do boju, żarty są nie na miejscu. Szkoda więc, że w trakcie przygotowań do naprawdę ważnego meczu z Węgrami tyle w nich było elementów komicznych, wręcz groteskowych.

Wraz z milionami rodaków zanosiłem się ze śmiechu, śledząc, jak piłkarz Hajto sam ponownie powołał się do reprezentacji po tym, jak zdegustowany polskim brakiem powagi i totalnym bałaganem z hałasem odwrócił się od naszego wspólnego dobra za czasów późnego Bońka. Swoje usługi Gianni (Hajto znany jest ze słabości do kosztownej konfekcji włoskiej) przekazał nowemu selekcjonerowi za pośrednictwem prasy, zaś Paweł Janas, choć przekonywał, że piłkarz Schalke 04 pragnie odpocząć od kadry jeszcze co najmniej pół roku, inicjatywę tę natychmiast podjął.

Trochę mniej zabawne były sprawozdania z Pałacu Kawalera - dawnej posiadłości magnatów niemieckich, dziś luksusowego hotelu w Świerklańcu - w którym nasi kadrowicze szlifowali formę przed konfrontacją z Madziarami. Mam wyjątkową niechęć do ciężkiego stylu barokowo-koturnowego, toteż z przygnębieniem oglądałem monumentalne wnętrza Pałacu i czytałem drobiazgowe doniesienia o stosownych inwestycjach (remonty, nowe meble) podjętych punktualnie, by naszemu wspólnemu dobru nie zabrakło ptasiego mleka. Nazwiska selekcjonerów się zmieniają, przyzwyczajenia, niczym ta druga natura, pozostają.

Dziennikarze wysłani do Świerklańca mieli zresztą trudne zadanie, chcąc nie chcąc musieli się zajmować tego rodzaju tematyką, bo na najważniejsze treningi i sparing ich nie wpuszczono, zajęcia kadry były zamknięte. Taktyczne tajemnice, stałe fragmenty gry ekipy Janasa, strzeżone były tak pilnie, jakby chodziło o działania komandosów w rejonie Zatoki Perskiej. Toż to nonsens. Konspiracja, ukrywanie atutów nawet przed własnymi kibicami i dziennikarzami - czy my się kiedykolwiek oduczymy tej gry pozorów, z której przecież kompletnie nic nie wynika...

Jako przejaw walki z bezrobociem natomiast przyjąłem wiadomość o badaniach krwi naszych reprezentantów na kilka dni przed meczem. Owszem, poziom hemoglobiny i czerwonych ciałek krwi jest pewnym pomocniczym elementem przy ocenie stopnia wytrenowania sportowca, ale jakie to miało praktyczne znaczenie w przededniu meczu w Chorzowie, nie potrafię uchwycić. Wiadomo, że ci, co grali częściej w klubach, powinni trochę odpocząć, inni natomiast, niestety bardzo liczni, którzy za granicą są rezerwowymi i głównie siedzą na ławce - muszą mocniej potrenować. Wystarczy zresztą popatrzeć, jak zawodnicy poruszają się po boisku. Nie ma w tym specjalnej filozofii i byłbym zdumiony, gdyby jakieś ważne decyzje personalne przed i podczas meczu trener Paweł Janas podejmował na podstawie wyników badań laboratoryjnych. Dopełniają one obraz tego, co wyżej nazwałem grą pozorów, dorabianiem filozofii i zawikłanych teorii do opisania dyscypliny, którą w poważnej mierze rządzi przypadek.

Oby futbolowa fortuna nie zawiodła nas w Chorzowie, bo z dobrem narodowym, powtarzam, żartów nie ma, a Małysz zacznie znów skakać dopiero jesienią.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.