Dariusz Wołowski: Szlagierowy błąd

Pierwszy od 16 lat mundial z Polakami miał wypromować w Europie naszych piłkarzy.

Tak wypromował, że dziś większość z nich w swoich zagranicznych klubach rzadko wstaje z ławki rezerwowych. A jeśli już, to po zakończeniu meczu. Jerzy Dudek był jednym z ostatnich. Gra w wielkim klubie, walczy o mistrzostwo Anglii, w zeszłym sezonie był bohaterem na Anfield Road. Ten sezon zaczął dobrze. Ale teraz seria słabszych gier skończyła się fatalnym kiksem w prestiżowym meczu z Manchesterem United. Błąd polskiego bramkarza był najbardziej spektakularnym wydarzeniem weekendu w ligach europejskich. I być może Dudek straci w Liverpoolu pozycję numeru jeden. A nam nie pozostaje nic innego niż powtarzanie banału, że każdy ma prawo do błędu.

Pewnie znajdą się tacy, dla których Dudek nie jest wybitnym bramkarzem i właśnie spotkało go to, co musiało. Tyle że gdy go zabraknie, udział naszych piłkarzy w podboju najlepszych lig Europy po prostu się skończy.

Kibicowanie bramkarzowi jest specyficzne. To jakby trzymanie kciuków, by nie padł gol, czyli przeciw istocie gry. Dlatego kiks Dudka to jednak coś innego niż pudło napastnika, nawet z metra. Frustracja jest znacznie większa. Dudek nie mógł pobiec do przodu jak obrońca po samobóju i zrehabilitować się golem dla swoich. Musiał trwać w bramce, jak skazaniec czekając na kolejny strzał. Niestety, kolejny strzał nastąpił już pięć minut później. I było 0:2.

Przypadek zrządził, że po przeciwnej stronie boiska szalał mistrz Europy Fabien Barthez. I nawet gdy popełnił błąd, napastnicy Liverpoolu nie umieli go wykorzystać. Dlatego Francuz był na Anfield Road bohaterem pozytywnym. A przecież jeszcze rok temu cały piłkarski świat oglądał prawdziwy koncert kuriozalnych zagrań Bartheza. Tylko że on odpowiadał wtedy z lekceważeniem: "Odwalcie się, ja jestem najlepszy". Być może właśnie ta arogancja pozwoliła mu wrócić do równowagi i bronić tak jak w niedzielę w Liverpoolu. Dudek arogancki nie jest. Wręcz przeciwnie. Może dlatego jego błąd w tym szlagierowym meczu przeżyliśmy tak osobiście, tak ciężko, jakby zdarzył się każdemu z nas. A teraz coś innego niż arogancja musi wyzwolić go z poczucia winy i postawić na nogi. Wtedy jego sukces będziemy przeżywać jak własny.

Dariusz Wołowski

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.