Zupełnie nikomu niepotrzebny FIFA Master

Prestiżowa szkoła dla zarządców w sporcie, prowadzona przez uniwersytety w Leicester, Neuchatel i Mediolanie, wypuściła tylko trzech absolwentów z Polski. Dlaczego żaden nie pracuje w naszym futbolu?

Profil Sport.pl na Facebooku - 50 tysięcy fanów. Plus jeden? 

Kiedy Tomasz Pasieczny (rocznik 1985) rozpoczynał studia prawnicze na Uniwersytecie Śląskim, wysłał do Legii - przejętej właśnie przez ITI - list z zapytaniem, czy warszawski klub nie potrzebuje skauta. - Z Jackiem Bednarzem spotkałem się trzy razy, ale nie ustaliłem nic. Byłem uparty, zgłosiłem się jeszcze raz i z Markiem Jóźwiakiem poszło mi lepiej, podpisałem umowę. Oglądałem głównie juniorskie rozgrywki na Śląsku. Siadałem z białą kartką A-4 i pisałem, co myślę, dopiero potem wszystko się sprofesjonalizowało, pojawiły się specjalne, zestandaryzowane arkusze. Najpierw obserwowałem Tomasza Cywkę z Gwarka Zabrze, którego z czasem udało się wyeksportować do Anglii. Gra tam do dziś.

- Jak mi się przestało układać z Legią, zacząłem rozsyłać ofertę po Europie. Większości klubów z mocniejszych lig zaproponowałem, że będę dla nich szukał piłkarzy w Polsce, uzbierało się tego chyba z 60 listów. Dostałem cztery odpowiedzi. Ajax Amsterdam podziękował, poinformował, że ma już kogoś; turecki klub, którego nazwy nie pamiętam, odpisał, że w tej chwili nie jest zainteresowany tą częścią Europy; drugoligowiec włoski - że dopiero rozwijają siatkę skautów, ale będą mieli mnie w pamięci. Pozytywnie zareagowali tylko w West Bromwich Albion. Zadzwonili z informacją, że właśnie szukają współpracownika, że interesują ich kadrowicze i czołowi ligowcy. To jeździłem na wszystkie mecze reprezentacji Polski. A przy okazji poznawałem realia. Kiedy na mecz Lecha z Ruchem w Chorzowie przyjechał mój szef, bo interesował się Robertem Lewandowskim, to nie został wpuszczony przez ochroniarza do klubowej toalety i musiał pójść do toy-toya. I stwierdził, że za piłkarza grającego w takim miejscu nigdy nie wyda 4,5 mln.

Hotel z widokiem na boisko

Pasieczny to trzeci polski absolwent FIFA Master. Przed nim ukończyli ją Emilia Szymańska, była kolarka górska, która mieszka dziś w Szwajcarii i nie zajmuje się sportem, oraz Piotr Sadowski (rocznik 1978), który skończył zarządzanie na Uniwersytecie Warszawskim, ale też chciał zostać przy futbolu. Na boisku kariery nie zrobił, bo jako nastolatek z powodu zbyt szybkiego, nierównomiernego wzrostu zerwał więzadła w kolanach. Obaj przyznają się do podobnych marzeń - pracy w polskim klubie i budowania w nim pionu sportowego z prawdziwego zdarzenia.

Założona z inicjatywy Seppa Blattera szkoła FIFA Master, czyli International Master in Humanities, Law and Sports Management, istnieje od 2000 roku. Przyjmuje 20-30 starannie wyselekcjonowanych osób rocznie, maksymalnie trzy z jednego kraju. Prowadzą ją uniwersytety w Leicester, Neuchatel i Mediolanie. Każdy zajmuje się odrębnym zagadnieniem i można powiedzieć, że się w nim specjalizuje - szeroko pojętą historią sportu, prawem sportowym, zarządzaniem sportem. Podzielony na trymestry program trwa rok, jest potwornie intensywny - osiem godzin dziennie, pięć dni w tygodniu.

Oferuje nie tylko wykłady, ale i szkolenia w największych futbolowych firmach oraz instytucjach. Szkolenia znacząco odmienne od osławionych staży naszych trenerów, którzy wyjeżdżają do zagranicznych klubów, by popatrzeć zza płotu na treningi.

W Juventusie Turyn spotykają się z zarządcą stadionu - pierwszego w Serie A nowoczesnego, na wzór angielski, rozbuchanego marketingowo - by dowiedzieć się, jak po otwarciu nowego obiektu wzrosną przychody klubu z dnia meczowego i jak zmieni się ich struktura.

W Interze słuchają o społecznej odpowiedzialności biznesu (tzw. corporate social responsibilities), bo mediolańczycy stworzyli jeden z lepszych programów na świecie. Ich fundacja zakłada szkółki tymczasowe albo stałe, które mają nie tyle uczyć młodych gry w piłkę, ile wychować. Programy dostosowuje do lokalnych problemów - w Rumunii zajmowali się sierotami, w Polsce wpajali szkodliwość nadużywania alkoholu, bo taki zdiagnozowali problem.

U sąsiadów odwiedzają MilanLab i dowiadują się, jak sztab medyczny klubu współpracuje z lekarzami reprezentacji narodowych.

W Boltonie oglądają stadion z wbudowanym hotelem (z pokojami z widokiem na boisko), by przekonać się jak pomysłowo zwiększać dochody klubu o wpływy pozafutbolowe.

W Szwajcarii oglądają wbudowany w stadion dom emeryta i śledzą organizacyjne kulisy finału krajowego pucharu - rozmieszczanie kamer, reklamy, marketing, sprzedaż biletów, a także planowane wcześniej wpuszczenie po ostatnim gwizdku zwycięskich kibiców na murawę. (Radość wspólna, ale piłkarzy od tłumu oddzielają barierki).

W Manchesterze City spotykają się z radcą prawnym, który opowiada, jak przebiegało przejmowanie klubu przez szejków ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. I jak walczył o pozwolenie na pracę w Wielkiej Brytanii dla Aleksandra Kolarowa, który przed transferem z Lazio nie rozegrał wskazanej w przepisach liczby meczów w reprezentacji. I jak zaplanowana została kampania marketingowa po wyciągnięciu z United Carlosa Teveza, którego kibice witali złośliwym wobec sąsiada "Welcome to Manchester". Ten prosty zabieg wystarczył, by w trzy dni o klubie napisało 700 gazet z całego świata.

Czesne: 25 tys. franków

Listę można ciągnąć, szkoła chce studentów inspirować, wieloaspektowo zapoznawać ze światem nowoczesnego futbolu, poszerzać horyzonty i pobudzać wyobraźnię. Organizuje im spotkanie z szefem FIFA Seppem Blatterem oraz prezesem Włoskiej Federacji Piłkarskiej Giancarlo Abate, wysyła do Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, UEFA, Sportowego Trybunału Arbitrażowego i rozmaitych organów dyscyplinarnych.

To nie zawsze oznacza zetknięcie się z postaciami o reputacji bez skazy. Zarządzania kryzysami uczy wychowanków FIFA Master Peter Hargitay - pół Szwajcar, pół Węgier o bardzo bogatej biografii, który w latach 80. pomógł chemicznej firmie Union Carbide uniknąć wypłacenia odszkodowania za eksplozję fabryki w indyjskim Bhopalu, wylądował w amerykańskim areszcie po znalezieniu w jego łodzi kokainy, stał za kandydaturą w wyborach FIFA oskarżonego o korupcję Bin Hammana (zarabiał tam milion dolarów rocznie, miał odrzutowiec do dyspozycji), ostatnio posługuje się dyplomatycznym paszportem jako doradca rządu Trynidadu i Tobago. Ot, klasyczny międzynarodowy działacz sportowy, który radzi sobie wszędzie.

By dostać się do FIFA Master, trzeba mieć wyższe wykształcenie, perfekcyjnie znać angielski, zdać egzamin polegający w sporej mierze na napisaniu krótkich esejów na pięć zadanych tematów. I zapłacić. Czesne to 25 tys. franków szwajcarskich, a koszt się podwaja, jeśli wziąć pod uwagę, że przez rok trzeba mieszkać i utrzymać się we Włoszech, Szwajcarii i Wlk. Brytanii.

- Zainwestowałem, bo sądziłem, że nadchodzą czasy profesjonalizacji w polskim futbolu, a bardzo mi zależało, żeby pracować w tym środowisku - mówi Sadowski, który skupiał się na trymestrze mediolańskim, czyli marketingu, kształtowaniu budżetu, administracji. - Zainwestowałem, bo dowiedziałem się, że skończenie szkoły otwiera drzwi do niemal każdej posady w sporcie, a ja pracy poza nim sobie nie wyobrażam - wtóruje mu Pasieczny.

I rzeczywiście, według FIFA 90 proc. absolwentów szkoły zostaje w futbolu. Wśród jej wychowanków znajdziemy szefa działu prawnego Bayernu Monachium, szefa marketingu w Juventusie, dyrektorów w Liverpoolu i Fiorentinie, przedstawicieli FIFA oddelegowanych do nadzoru organizacji mundialu w Brazylii, sekretarza generalnego Afrykańskiej Konfederacji Piłkarskiej, menedżerów w związkach niemieckim i włoskim, Azjatyckiej Konfederacji Piłkarskiej, UEFA, MKOl, amerykańskiej MLS, nawet w Formule 1.

Dlatego obaj polscy absolwenci FIFA Master podkreślają, że bezcenny atut widzą w nabywanych w trakcie studiów kontaktach. Pasieczny przekonuje, że trudno byłoby mu znaleźć kraj, w którym nie ma nikogo - i jeśli potrzebuje informacji o piłkarzu z ligi argentyńskiej, po dwóch godzinach wie wszystko. Sadowski twierdzi, że jeśli znajomy piłkarz ze śląskiego klubu skarży się na zaległości w wypłacaniu mu wynagrodzenia, to jest mu w stanie pomóc jednym telefonem do prawników z FIFA.

Na sekretarza generalnego PZPN się nie nadają

Ale w polskiej piłce zakotwiczyć nie mogą. Pasieczny spędził właśnie cztery miesiące w Kuala Lumpur, na kontrakcie w dziale prawnym Azjatyckiej Konfederacji Piłkarskiej. Sadowski mieszka w Anglii, pracuje poza sportem. - Wysyłałem aplikacje do wielu polskich klubów, od Wisły, Legii i Lecha, po Śląsk, Lechię i Zagłębie Lubin - opowiada. - Zazwyczaj nie otrzymywałem nawet odpowiedzi. Konkretną propozycję przedstawił tylko Górnik Zabrze, który planował otwarcie akademii i zbudowanie ośrodka treningowego. Miałem zostać dyrektorem, zapraszać juniorskie drużyny zagraniczne. Sprawa upadła, gdy posadę stracił prezes Łukasz Mazur. Klub chyba nie dostał w dzierżawę terenu od miasta. Dlaczego nam się z Tomkiem nie udaje? Mam dwie prywatne teorie. Pierwsza: środowisko boi się, że naruszymy stare porządki i nie wszyscy będą mogli zarabiać jak dotąd. Druga: w Polsce nikt nie ma pojęcia, czym jest FIFA Master.

Jej obaj absolwenci zgłosili się w tym roku do zorganizowanego przez PZPN konkursu na sekretarza generalnego. - Sądziłem, że mam szansę, bo członek zarządu Jacek Masiota opowiadał o potrzebie zatrudnienia kandydata bezstronnego, nieuwikłanego w układy, a ja do żadnej frakcji w polskiej piłce nie należałem ani nie należę - mówi Sadowski. - W aplikacji napisałem, co chciałbym wnieść - od lobbowania za preferencyjną polityką fiskalną dla klubów po zbudowanie centralnego systemu szkolenia. Odpowiedzi nie dostałem żadnej.

Odpowiedzi nie dostał też Pasieczny. PZPN sucho poinformował, że spośród około 60 kandydatów do rozmów zakwalifikował 11, ale nie podał nazwisk. Ogłosił tylko, że nikt się na stanowisko nie nadawał.

Popis Polaków w meczu Borussii Dortmund ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.