Misja Brazylia - finał. Taki karnawał szybko się już nie powtórzy - alfabet mundialu

Nie będziemy nikogo przekonywać, że mundial trafia do oazy bezpieczeństwa i społecznej równości. Ale nie trafia też do tego kraju, który się teraz wyłania z panicznych doniesień. To będą piękne mistrzostwa, podczas których jednej rzeczy robić nie wolno - spieszyć się.

Człowiek, który się spieszy, nie będzie w Brazylii szczęśliwy - słyszeliśmy od naszych przewodników. Człowiek, który się spieszy z ocenami - też nie. Podróżowaliśmy przez Brazylię przez kilkanaście dni, głównie po śladach futbolu i nadchodzącego mundialu, ale nie tylko. I nie odważymy się powiedzieć, że Brazylię poznaliśmy. Mimo tysięcy kilometrów w podróży i setek rozmów. To jak w opowieści o niewidomych i słoniu: możesz go raz wziąć za węża, a innym razem za drzewo. Widzieliśmy i bogactwo, i biedę, a najczęściej - bogactwo pomieszane z biedą.

Dziwiliśmy się, że świat i sami Brazylijczycy widzą głównie opóźnienia w przygotowaniach, bo poza budową stadionu Itaquerao nie zobaczyliśmy wielu, które mogą w jakikolwiek sposób zagrozić mundialowi. Nie czuliśmy się też zagrożeni, choć gdyby polegać tylko na tym, co się dziś o Brazylii mówi i pisze na świecie, można by uwierzyć, że jechaliśmy na front. Bywa niebezpiecznie, ale jak zawsze - najbardziej dla tych, którzy kuszą los. Problemów nie brakuje, ale coś nam mówi, że to będzie jeden z najlepszych mundiali. Mundial tak dobrej zabawy, jaka się w ostatnich kilkunastu latach udała tylko Niemcom w 2006 r. I patrząc na to, jacy gospodarze mundiali nadciągają - Rosja i Katar, nieprędko się po Brazylii powtórzy. Korzystajcie.

A jak angielski język. Przytłaczająca większość Brazylijczyków to w tym względzie wierzący niepraktykujący. Każdy ci powie, że wypadałoby się tego angielskiego nauczyć. Nawet w najbardziej zapadłych mieścinach wiszą reklamy szkół angielskiego. Szkoły angielskiego kuszą z band reklamowych na stadionach, w klubowych ośrodkach. Po boiskach biega pełno Wallace'ów, Douglasów, Washingtonów. I gdy próbujesz się porozumieć po angielsku, nic z tego nie wynika. W wyliczance przedmundialowych problemów, z których wiele jest dętych, ten akurat prawie się nie pojawia, a może być dotkliwy.

B jak Belo Horizonte. Obruszą się na to w Rio i Sao Paulo, ale to Belo Horizonte, najmłodsze z wielkich miast Brazylii, jest dziś piłkarską stolicą. Ma mistrza kraju, Cruzeiro, i zdobywcę Copa Libertadores, Atletico Mineiro. A podczas mundialu też będzie tu pięknie, bo w promieniu kilkudziesięciu kilometrów zamieszkają Argentyna, Urugwaj i Chile.

C jak caipirinha i cachaca. Socrates, Garrincha i zapewne tysiące innych utopiło się w kaszasie - wódce z soku trzciny cukrowej. Są gatunki sprzedawane w kapslowanych butelkach w przydrożnych sklepach jak za naszych dawnych czasów. Caipirinha ma zniewalający smak, ale i pułapkę: nie mieszać z piwem, nawet w najmniejszych ilościach! Następnego dnia ból głowy jak po trepanacji.

E jak etanol. Wlej, jedź i bądź szczęśliwy. Na stacji masz wybór: tańszy etanol czy droższa benzyna. Wprawdzie samochód na etanolu będzie zrywny jak żółw, ale co tam. Przeniesiesz się w czasie do tej zamierzchłej epoki, gdy tankowałeś po 2,60 zł/l. I jeszcze będziesz miał gratis poczucie, że coś robisz dla matki Ziemi. Nasze chevy classic i tak z trudem rozpędzało się do setki, więc co za różnica. Tanie paliwo, tani wynajem samochodu - to jest sposób na mundial, przynajmniej na mundial w najbliższych sobie miastach, które dzieli około 500 km, jak Sao Paulo i Rio, Rio i Belo Horizonte, Sao Paulo i Kurytyba itd.

Drogi nie są rewelacyjne, ale da się wytrzymać. Trzeba tylko pamiętać, że na płatnych autostradach liczy się tylko gotówka i że progi zwalniające w terenie zabudowanym są bardzo kiepsko oznakowane. A do tego tak wielkie, że mogą się zamienić w próg życia i śmierci. Śmierci zawieszenia - w najlepszym przypadku.

G jak geladinho. Zimne piwo oczywiście nie jest brazylijskim wynalazkiem. Ale obsesja na punkcie piwa zimnego jak lód jest już chyba wyjątkowo brazylijska. Kelnerzy w knajpie wsadzają butelkę do plastikowego termosu i z niego leją piwo do małych szklanek. Jak piwo chwilę w szklance postoi i, nie daj Boże, przestanie być lodowate, Brazylijczyk chluśnie takim na chodnik i naleje nową porcję zimnego.

I, czyli imagina na copa. Oto brazylijski refren ostatnich siedmiu lat, od zdobycia praw do organizacji mundialu. "Imagina na Copa", czyli - wyobraź sobie, że to się stanie podczas mundialu. Przywoływane i wtedy, kiedy wybucha wojna w faweli, i kiedy pęknie rura. Jakby tak podczas mundialu, to... Nie jesteśmy gotowi, skompromitujemy się, świat nas wytknie palcami, i po co to wszystko?

Przerabialiśmy to sami przed Euro. I mimo wszystko nas zdziwiło, że Brazylia jest tak niepopularna w Brazylii. Tu wystarczy chwila rozmowy z przypadkowym przechodniem i zaczyna się litania narzekań: - Podatki za wysokie, oszustów pełno, szpitale zacofane, politycy kradną.

Nie dziwimy się, że gdy uspokajamy, że wszystko podczas mundialu będzie dobrze - nie chwyta. Bo przecież u nas też aż do turnieju nie chwytało.

J jak Jeitinho. Nie, to nie jest nazwisko kolejnego znakomitego piłkarza, ale słowo oznaczające skłonności Brazylijczyków do obchodzenia prawa i przeszkód. "Jeitinho", czyli dróżka. Najlepiej na skróty i tak, żeby było najwygodniej. Przykłady? Mówi się, że z budową stadionów czekali nieprzypadkowo. Po pierwsze - nadgodziny są lepiej płatne. Po drugie - gdy terminy naglą, wiele rzeczy załatwia się na budowach z wolnej ręki, bo to już nie czas na normalne przetargi. Nie chcieliśmy Brazylijczykom mówić, że w mistrzostwach świata w jeitinho mogliby dostać od paru europejskich krajów łupnia, również od pewnego kraju znanego nam najlepiej. I że "Imagina na Copa" też mieliśmy. Niech mają poczucie, że są wyjątkowi.

K jak korki. Podobno w Sao Paulo w godzinach szczytu korki mają 300 km długości. Dla autobusów i taksówek wydzielono buspasy i, o dziwo, Brazylijczycy na ogół przestrzegają zasady, aby prywatnymi samochodami tamtędy nie jeździć. Są mistrzami wciskania się w korek albo wciskania się do ruchu i rzeczywiście można się przerazić, gdy wjeżdżają za tylny zderzak tak blisko, że w lusterku widać kolor oczu kierowcy. Między rzędami samochodów przemykają motocykliści, ostrzegając klaksonem, że nadjeżdżają. I uderzając z liścia w lusterko, jeśli zostawiłeś im za mało miejsca. A gdy już korek się kończy, zaczynają się wyścigi. Motocykliści to też wówczas temat na osobną opowieść, widzieliśmy nawet delikwenta, który nie dość, że pędził po autostradzie z Santosu z powiewającymi siatkami zakupów, to jeszcze ewidentnie próbował te torby jedną ręką przepakować. Jak powiedział ktoś spostrzegawczy i cyniczny, Brazylijczycy jeżdżą, jakby każdemu wydawało się, że jest Senną. I jakby każdemu udało się zapomnieć, jak Senna zginął.

L jak lotniska. Ciasne, przestarzałe, ale trzeba się z nimi zaprzyjaźnić, bo ten mundial bez samolotu się nie uda. Nawet takie odległości, które na mapach wyglądają zupełnie niewinnie, jak między Salvadorem a Porto Seguro, gdzie będą mieli bazę Niemcy i Szwajcarzy, zamieniają się w wielogodzinną podróż samochodem. A z Rio do Salvadoru trzeba by jechać nieprzerwanie przez 20 godzin. Na szczęście lotnisk jest w Brazylii zatrzęsienie, skrojone na różną miarę: i przyjemne maleństwa na Północy, i molochy w Rio czy Sao Paulo. Na wielu z nich przedmundialowe prace wciąż trwają, wiszą tabliczki: żebyś się, drogi pasażerze, nie denerwował, zmieniamy się właśnie dla Ciebie. Jeśli dobrze się zorientowaliśmy w lotniskowych zwyczajach, ogłasza się tu odloty niezbyt nachalnie, zmiany bramek - również. Więc lepiej pilnować tablicy i być gotowym.

M jak Manaus. Czyli futbol w amazońskiej dżungli. Groźba podobieństwa losów stadionu na mundial i opery, która przez kilkadziesiąt lat była zamknięta na głucho, nasuwa się sama. W poprzednim sezonie wszyscy kibice wszystkich meczów ligi amazońskiej zmieściliby się na Arena do Amazonia i jeszcze by zostało miejsce. Ale czy można było zostawić bez mistrzostw krainę, która zajmuje 60 proc. powierzchni Brazylii? W każdym razie na meczu Anglia - Włochy będzie komplet, podobnie na USA - Portugalia. Piłkarze wycierpią się niemiłosiernie - panuje tu tropikalny, przygniatający upał, który ustępuje dopiero bardzo późnym wieczorem, długo po ostatnim gwizdku. Na szczęście akurat w czerwcu wilgoć powinna teoretycznie doskwierać najmniej.

M jak metro. I w Rio, i w Sao Paulo ratuje miasto przed śmiercią z uduszenia w korkach. Nie, żeby i tutaj nie było tłoczno. Patrzyliśmy w godzinach szczytu w Sao Paulo na sceny jak z futurystycznego filmu z demograficzną klęską w tle. Komunikacyjny maltuzjanizm: na stacjach po kilka pięter ruchomych schodów, przez które przelewają się kaskady ludzi. Ale nie ma co narzekać, metro jest bardzo nowoczesne, wygodne i dojeżdża do stadionów. Nie tylko do tych mundialowych. W Sao Paulo uciec przed korkami pod ziemię i wyjechać przy Itaquerao to zdecydowanie najlepsze wyjście.

N jak Nossa. Nossa jak Nossa Senhora da Conceicao Aparecida. Czyli brazylijska Czarna Madonna, patronka kraju, objawiona dwóm rybakom w XVIII w. Brazylijska Częstochowa to Aparecida, sanktuarium między Rio de Janeiro a Sao Paulo. Figurki Czarnej Madonny w ciemnoniebieskiej szacie są wszędzie, również w klubowych szatniach czy nawet klubowych sklepach z pamiątkami. A krótkie "nossa!" to po prostu okrzyk zachwytu albo zadziwienia.

R jak Rio de Janeiro. Może kiedy w nim lądujesz, oszałamia od razu. Jeśli wjeżdżasz samochodem - nie. Możesz nawet dojechać do Maracany i dalej pytać: o co tyle szumu? Przecież miało być zupełnie inaczej niż w Sao Paulo. I będzie, tylko trzeba cierpliwości. Potem z każdą chwilą coraz bardziej cię wciągnie i nie będziesz chciał odjeżdżać. Atrakcji turystycznych wyliczać nie będziemy, zachwalać widoków też nie, każdy zna. Polecamy raczej szlak piłkarski: Botafogo, Flamengo, Vasco, Fluminense, ośrodki, stadiony, muzea. Zresztą nawet jeśli futbolu w Rio nie wybierzesz, to futbol sam cię dopadnie. Na plaży, w knajpie i gdziekolwiek cię jeszcze poniesie.

S jak Salvador. Czyli: tańcz, kibicuj, módl się i rób zakupy. Salvador to, jeśli chodzi o kolor skóry mieszkańców, najciemniejsze na świecie nieafrykańskie miasto. Aż 80 proc. z nich ma afrykańskie korzenie, tutaj był najsłynniejszy na kontynencie targ niewolników, afrykańskie wpływy widać wszędzie, również w miejscowych wierzeniach. Wystarczy w niedzielne popołudnie przejść się po nadmorskich wydmach, gdzie trwają modlitwy. Salvador był pierwszą stolicą Brazylii, dziś to stolica zabawy: karnawał właśnie tutaj jest najbardziej żywiołowy, również najbardziej niebezpieczny (centrum miasta nie jest zbyt przyjemnym miejscem po zmroku, nie ma co ukrywać, lepiej się trzymać linii plaż). I jest tu chyba największe w Brazylii zagęszczenie galerii handlowych. Ale przede wszystkim jest futbol. Będą tu podczas mundialu świetne mecze: Hiszpania - Holandia, Niemcy - Portugalia.

Miasto ma aż trzy drużyny w I lidze Brazylii i jest absolutnie zwariowane na ich punkcie, co nie jest regułą na północy Brazylii, tam się raczej kibicuje wielkim klubom z Rio czy Sao Paulo. Salvador to pierwszy przyczółek mundialu w Nordeste, tej części Brazylii, która przez lata była najbardziej lekceważona, ale która też najwięcej skorzystała na społecznej polityce prezydenta Luli i jego następczyni Dilmy Roussef. I to Brazylia chce pokazać podczas mundialu.

Na północ od Salvadoru mecze będą jeszcze w Recife, czyli brazylijskiej Wenecji, w Fortalezie, czyli na ziemi futsalu - jest tam popularniejszy od futbolu, oraz w Natal, które się reklamuje plażami, wydmami - nawet stadion ma w nazwie wydmy, i tym, że jest najbliższym Europie miastem Brazylii, o siedem i pół godziny lotu od Lizbony. Jak mówił Lula, to mógł być dla Brazylii łatwy do zorganizowania mundial, w pięciu południowych miastach, najbardziej piłkarskich i najbardziej rozwiniętych: Rio, Sao Paulo, Belo Horizonte, Kurytybie i Porto Alegre. Ale łatwy to nie znaczy dobry. Stąd mundial na Północy, w Manaus, ale też w Cuiabie, która wprawdzie futbolu nie ma, ale ma Pantanal, czyli królestwo przyrody, do którego trzeba mundialem przyciągnąć turystów.

S jak Sao Paulo. Brazylijski raper Criolo śpiewa, że nie ma miłości w Sao Paulo, ale bez przesady. W niemal 20-milionowym molochu każdy znajdzie coś dla siebie. Mówią o nim, że to brazylijski Londyn, tylko bez Big Benów, czyli oczywistych turystycznych atrakcji. Albo że to cieplejszy Nowy Jork. Jest daleko od plaż, płasko, czyli odwrotnie niż w Rio, ale można w tej betonowej dżungli znaleźć fantastyczne miejsca. I jeszcze lepszą kuchnię. Zresztą podczas mundialu ucieczki od Sao Paulo nie będzie. Tu jest mecz otwarcia, na rekordowo opóźnionym w przygotowaniach stadionie Itaquearao, a połowa mundialowych reprezentacji wybrała ośrodki w stanie Sao Paulo. Trzeba tylko cierpliwości do korków, małpiej zręczności za kierownicą i powinno się udać.

S jak Silva. Thiago. Może i w reklamach króluje Neymar, ale to obrońca PSG jest najbardziej podziwiany. Mniej szumu, więcej klasy. W przeciwieństwie do Neymara Thiago Silva podbił już europejską piłkę, a do tego jest bliższy kibicom niż piłkarz Barcelony, chowany w kokonie przygotowanym przez ojca i sponsorów. Gdyby Brazylii udało się zdobyć tytuł, Thiago Silva byłby jak Bellini w 1958 r.: środkowy obrońca i kapitan, który podniesie puchar. Thiago to też ulubieniec kobiet, a na brazylijskiej ulicy, jeśli już się w morzu koszulek miejscowych klubów trafiały jakieś obce, to najczęściej właśnie PSG. Ze dwie czy trzy Barcelony też nam mignęły, a nawet Messi na koszulce reprezentacji Argentyny. I uwaga: żadnego Cristiano Ronaldo.

S jak sport. Brazylia jest sportem. Nie tylko futbolem. O każdej porze dnia i nocy - choć najczęściej niedługo po zmroku - Brazylijczycy grają, biegają, jeżdżą, pływają, męczą się w siłowniach, przeszklonych tak, żeby te męki było widać z ulicy. Ćwiczą biali i czarni, kobiety i mężczyźni, w każdym wieku. Najbardziej frapująca odmiana tej troski o zdrowe ciało - jogging na awaryjnych pasach autostrad.

T jak torcedor. Czyli kibic. Skąd się wzięło to słowo? Z emocji, to na pewno. I od czasownika torcer, czyli zwijać, skręcać (pracownik zwijający cygara to też torcedor). Co do dalszych szczegółów, zdania są podzielone. - W dawnych czasach damy kibicki przeżywały takie uderzenia gorąca od patrzenia na nogi piłkarzy, że aż musiały potem wyżymać swoje apaszki - pokazuje nam gest wykręcania apaszki Marta Tulio z zarządu Vasco da Gama. Najpopularniejsza wersja jest bardziej przyziemna: że torcedor pochodzi raczej od skrętu szyi przy wodzeniu wzrokiem za piłką. Ale wersję pani Marty też przyjmujemy. Dziś torcedor nie zawsze brzmi dumie. W wielu klubach kibicowskie mafie mają ogromne wpływy, w ostatnich latach to w Brazylii zdarzyło się najwięcej śmiertelnych ofiar w walkach między piłkarskimi chuliganami. Kluby próbują jakoś wybrnąć z dobrze znanego nam problemu: jak przyciągnąć na stadiony klasę średnią, zamożnego widza, a jednocześnie jak nie stracić tych, którzy zadbają o atmosferę podczas meczów.

W jak wioślarstwo. Pierwszy wielki sport Brazylii. Sport elity. - Potem przybył futbol, zszedł do mas i pokonał wszystko - mówi Gustavo, nasz przewodnik po królestwie Corinthians Sao Paulo, pokazując na wioślarskie pamiątki w klubowym muzeum. Futbol wygrał, ale o starszym bracie nie zapomniał. Niemal każdy znany klub brazylijski zaczynał od wioślarstwa, ma w nazwie regaty (Clube de Regatas Flamengo, Botafogo Futebol e Regatas, Clube de Regatas Vasco da Gama, ale małe Sao Cristovao, gdzie grał Ronaldo, też) albo logo związane z tym sportem (Corithians) i zatrzęsienie wioślarskich pucharów w gablotach. W zatoce Rio de Janeiro każdego popołudnia można wciąż podziwiać dziesiątki skifów lub dwójek pływających w całkiem niezłym tempie.

Z jak zbierajcie się. Jeśli chcieliście pojechać, ale się wahacie - nie wahajcie się. Jeśli macie być w życiu na jednym mundialu, to to jest właśnie ten mundial.

Więcej o:
Copyright © Agora SA