Droga na mundial. Sindelar, Garrincha i Maradona - kim będzie Cristiano Ronaldo dla Portugalii?

Nie przyzna tego Paulo Bento, nie będzie chciał potwierdzić tego żaden portugalski kibic, ale reprezentacja tego kraju to... głównie Cristiano Ronaldo. Zawodnik Realu Madryt w ostatnich 10 meczach strzelił dla Portugalii 11 goli, podbił Szwecję i wypchnął za burtę mundialu Zlatana Ibrahimovicia. Tylko czy na samej imprezie to się sprawdzi?

Materiał powstał w ramach projektu "Continental - droga na mundial", w którym prezentujemy finalistów mistrzostw świata 2014. Trwa Tydzień Portugalski.

Przecież wszyscy pamiętają też, że na Euro 2012 był w świetnej formie, ale gdy przyszło do decydujących chwil w półfinale przeciwko Hiszpanii, Ronaldo mógł tylko oglądać, jak inni wykonują "jedenastki", samemu czekając na ostatnią - i to czekając na marne. Na poprzednich mistrzostwach świata to również reprezentacja ich sąsiadów skończyła sen Portugalii, a przecież sam skrzydłowy strzelił ledwie jednego gola, i to Korei Północnej. Z kolei rok 2006 wszyscy zapamiętają nie dzięki jego pięknym akcjom, ale tym mrugnięciem oka, które miało oznaczać symulowanie kontuzji po faulu Rooneya, który następnie został wyrzucony z boiska.

Tamto czwarte miejsce to świetna gra środkowych pomocników, nieśmiertelny Figo, wspaniale rozgrywający Deco i skuteczny Pauleta, a dopiero następny w kolejności był Cristiano Ronaldo ze swoimi indywidualnymi akcjami. Na scenie mistrzostw świata pozostaje on więc niespełniony. Może także dlatego, że mundiale nie sprzyjają indywidualistom ciągnącym drużynę?

Garrincha mógłby tej teorii przeczyć albo być wyjątkiem potwierdzającym regułę. Brazylijski prawoskrzydłowy, prawdopodobnie najlepszy drybler w historii mistrzostw świata, błysnął wtedy, gdy jego kraj potrzebował go najbardziej - w obliczu kontuzji legendarnego kolegi. W 1962 roku Pele rozegrał tylko dwa pierwsze mecze, ale do akcji wkroczył właśnie Garrincha - z Hiszpanią zaliczył piękną asystę przy decydującym goli, w ćwierćfinale zachwycił przeciwko Anglii, a po dwóch bramkach z Chile w tamtejszych gazetach pytano, z jakiej jest planety. Nawet gra z wysoką gorączką w decydującym meczu z Czechosłowacją nie przeszkodziła mu odebrać nagrody dla najlepszego piłkarza turnieju.

W 1958 roku oczywiście też walnie przyczynił się do mistrzostwa Brazylii, ale ówczesny selekcjoner "Canarinhos" nie był do niego przekonany. Dopiero namowy innych kadrowiczów i dziennikarzy zmusiły Vicente Feolę do wstawienia Garrinchy do pierwszego składu. W meczu z ZSRR na nim oparł taktykę na pierwszych kilka minut, by już na samym starcie podłamać imponująco grających rywali. - Pierwsze podanie idzie do Garrinchy - powiedział Feola do napastników, i tak się stało. Dzięki jego dryblingom i dośrodkowaniom Brazylijczycy w pierwszych trzech minutach dwa razy obijali poprzeczkę bramki rywali i wyszli na prowadzenie.

 

Jednak Garrincha nie był pierwszym, który zasłużył sobie na opinię lidera reprezentacji na mistrzostwach świata. Jeszcze przed drugą wojną światową należy wspomnieć legendarnego Matthiasa Sindelara, któremu z wielu powodów... wizerunkowych jest blisko w porównaniu z Cristiano Ronaldo. Już w latach 20. i 30. to właśnie jego twarz i nazwisko wykorzystywano do reklamowania choćby papierosów, ale to też jego skłonność do imprezowania może przypominać pierwsze lata kariery Portugalczyka.

Na mistrzostwach świata w 1934 roku we Włoszech austriacki "Wunderteam" nie był już tak wspaniały, a 31-letniego Sindelara gnębiły kontuzje. Nic dziwnego - napastnik (26 goli w 43 meczach dla kraju) słynął z wątłej budowy ciała (stąd przezwisko "The Paper Man", "Papierowy człowiek"), a często jedynym sposobem na zatrzymanie tego świetnego dryblera i inteligentnego rozgrywającego było brutalne kopanie go po nogach. Zresztą, Sindelar kompletnie nie przypominał typowego napastnika z tamtych lat - był piłkarzem bardziej kreującym grę niż wykańczającym akcje zespołu.

 

Stąd w tamtych mistrzostwach tylko jeden gol strzelony w pierwszej rundzie turnieju - przeciwko Egiptowi. W ćwierćfinałach jednak walnie przyczynił się do pokonania Węgrów, by dopiero indywidualne krycie i brutalna gra Włocha Montiego wyłączyły go z gry w półfinale. - Sindelar grał w piłkę niczym arcymistrz szachowy, z własną koncepcją, planem, kalkulowaniem ruchów i kontr z wyprzedzeniem, zawsze wybierając najlepsze rozwiązanie - pisał Alfred Polgar po śmierci austriackiego piłkarza. Nic dziwnego, że Sindelar był centralnym punktem tamtej reprezentacji Austrii pod wodzą Hugo Meisla.

Oczywiście szukając możliwych porównań dla Cristiano Ronaldo, nie można zapomnieć o wyczynach Diego Maradony z 1986 roku. Argentyńczyk, kapitan reprezentacji, w turnieju w Meksyku strzelił pięć goli i zaliczył pięć asyst, na stałe wpisując się w historię futbolu dzięki meczowi z Anglią, gdy najpierw przedryblował pół drużyny rywali, by następnie strzelić bramkę "ręką boga". W półfinale z Belgią zaliczył kolejne dwa trafienia, a jednym z najpiękniejszych zdjęć z tamtych mistrzostw było to przedstawiające sześciu rywali patrzących i przerażonych tym, co robi Maradona.

 

Statystyki dobitnie pokazują, jak Argentyna polegała na geniuszu swojego zawodnika - ponad połowa strzałów była jego autorstwa, w całym turnieju zaliczył 90 dryblingów (trzy razy więcej niż następny w klasyfikacji), a przed stadionem Azteków wciąż stoi posąg przedstawiający właśnie Diego Maradonę. Jeśli więc Cristiano Ronaldo miałby do kogo aspirować, to przejrzenie archiwalnych filmów z popisami Garrinchy czy Argentyńczyka może pomóc, a lektura opowieści o legendzie Sindelara też nie zaszkodzi. Zwłaszcza że Portugalczyk w swoim geniuszu piłkarskim łączy umiejętności wymienionej trójki - szybkość, drybling, wykończenie, zimną kalkulację wydarzeń na boisku. Drużynie Paulo Bento przyda się w każdej z tych wersji...

Kibicujesz Portugalii? Pokaż jak i wygraj piłkarskie nagrody

Więcej o:
Copyright © Agora SA