Droga na mundial. Czekanie na cud Anglików, czyli jak stać się Hiszpanią?

Anglicy na wielki sukces czekają od 1966 roku - pierwszego i jedynego tytułu mistrzów świata. Przez kolejnych kilkadziesiąt lat mimo niezłych piłkarzy (i ponadprzeciętnego mniemania o własnych umiejętnościach) nie zdołali dostać się choćby do półfinału. Czy jest jakakolwiek szansa, by Anglicy w końcu się odblokowali i zaczęli grać tak, jak życzyliby sobie tego kibice w ojczyźnie futbolu?

Materiał powstał w ramach Tygodnia Angielskiego projektu "Continental - Droga na Mundial"

Raul Gonzalez, Fernando Hierro, Ivan Helguera, to tylko niektórzy z piłkarzy reprezentacji Hiszpanii, którzy nie doczekali jej dominacji, która rozpoczęła się w 2008 roku. Anglicy jeszcze niedawno byli przekonani, że generacja Franka Lamparda, Stevena Gerrarda, Davida Beckhama i innych musi wreszcie przywrócić ich reprezentacje na zwycięską ścieżkę. Tymczasem postępu nie widać. Beckhama w kadrze już nie ma, a dla Lamparda i Gerrarda mundial w Brazylii będzie prawdopodobnie ostatnim wielkim turniejem, na który jadą wreszcie bez poczucia, że jeśli wrócą do domu z niczym, to ktokolwiek w kraju będzie zaskoczony.

Ostatnie, może nie słabe, ale na pewno niespełniające oczekiwań występy Anglików na największych piłkarskich turniejach sprawiły, że tamtejsi kibice, choć niechętnie, obniżyli oczekiwania względem swoich reprezentantów. Już na Euro 2012 mało kto się spodziewał dobrego wyniku (skończyło się na ćwierćfinale). Dziś, po losowaniu grup, nikt nie ukrywa, że już awans do 1/8 finału po wyjściu z grupy z Kostaryką, Włochami i Urugwajem będzie niezłym wynikiem.

Anglicy nie pogodzili się z tym, że mają słabych piłkarzy czy nawet zespół. Wciąż uważają swoją ligę za najlepszą na świecie, a piłkarzy w niej grających (także Anglików, choć Premier League jest już przeładowana obcokrajowcami) za ścisłą czołówkę. Problem w tym, że Anglikom daleko do miana drużyny turniejowej, która potrafi przygotować formę, poradzić sobie z presją, wygrać konkurs rzutów karnych czy po prostu mieć odrobinę szczęścia. Mimo zupełnie przyzwoitej kadry, tylko najwięksi optymiści spodziewają się, że podopieczni Roya Hodgsona przywiozą z Brazylii medal.

Jak stać się drugą Hiszpanią?

Gdy w 1964 roku Hiszpanie zdobywali swój pierwszy ważny tytuł na arenie międzynarodowej, wygrywając Mistrzostwa Europy, nikt nie spodziewał się, że na kolejny porównywalny sukces będą musieli czekać blisko pół wieku. Anglicy wygrali swój pierwszy i jedyny dotąd mundial dwa lata później. Na powtórkę czekają do dziś.

Gdyby wymazać z pamięci trzy ostatnie turnieje, w których Hiszpanie byli absolutnymi dominatorami historie obu reprezentacji wydawały się być nieco pokrewne. Przecież jeszcze nie tak dawno Hiszpanie, którzy teraz wygrywają absolutnie wszystko odpadali w grupie na Euro 2004 kosztem... Greków. Cztery lata później uśmiechnęło się do nich szczęście, w ćwierćfinale wygrali z Włochami po serii rzutów karnych, w półfinale wpadli na wycieńczoną turniejem Rosję, a w finale na również niemogących od dawna niczego wygrać Niemców. Zostali mistrzami Europy.

Anglikom tej odrobiny szczęścia brakuje, oni swoje karne w ćwierćfinale mistrzostw Europy - choć prowadzili - przegrali dwa lata temu na Euro 2012. Cztery lata wcześniej na Euro wygranym przez Hiszpanów nawet ich nie było. Czy jeden turniej może sprawić, że piłkarze z ojczyzny futbolu zaczną grać tak, jak życzyliby sobie tego kibice na wyspach?

Ostatni raz Anglicy nie wyszli z grupy na mundialu w 1958 roku. Mimo to do najlepszej czwórki wchodzili tylko dwukrotnie. We wspomnianym 1966 r., gdy wygrywali tytuł i w 1990 r. (skończyli na czwartym miejscu) Dziś niewielu myśli o Brazylii, jako o turnieju przełomowym, który może odwrócić o 180 stopni myślenie o podopiecznych Hodgsona. Wszyscy skupiają się raczej na Urugwaju, z którym najprawdopodobniej Anglicy stoczą bój o drugie miejsce i wyjście z grupy. Odpadnięcie w Brazylii już w pierwszej fazie turnieju tylko potwierdziłyby słowa wszystkich krytyków kadry i jeszcze bardziej utwierdził tamtejszych kibiców w przekonaniu, że o awans na Euro 2016 mogą być względnie spokojni tylko dlatego, że jadą tam 24, a nie jak zwykle 16 drużyn.

Czekając na swój cud

Dużym ryzykiem, jeśli nie szaleństwem, jest podsuwanie tezy, że gdyby Anglicy wspomniane karne z Włochami wygrali, to później pokonaliby Niemców i awansowali do finału. Nie ma jednak wątpliwości, że trzeba by sięgnąć daleko pamięcią, by przypomnieć sobie mecz reprezentacyjny na wielkim turnieju, do którego kibice tej kadry mogliby wracać z dumą i traktować go jako światełko w tunelu.

Hiszpanie taki swój mecz już mieli. Wykorzystali szansę i wygrali cały turniej, choć sześć lat wcześniej ich kibice również byli święcie przekonani, że po turnieju będą mówić: "grali jak nigdy, a odpadli jak zawsze". Kto wie, być może w Brazylii Roy Hodgson znajdzie sposób, by Gerrard z Lampardem w końcu się dogadali, by Rooney podtrzymał formę z trwającego sezonu klubowego, a Joe Hart unikał wpadek, jakie zdarzały mu się jeszcze kilka miesięcy temu.

Anglicy to kadra kilku piłkarzy rewelacyjnych i wielu bardzo dobrych. Być może na wygranie turnieju to za mało, ale być może potrzebują właśnie czegoś, co odblokowałoby także w ich głowach myśl, że faktycznie do Brazylii nie jadą na ścięcie. W końcu o Hiszpanach jeszcze sześć lat temu myśleliśmy bardzo podobnie, a rok po ich sukcesie na Euro 2008 rozpoczęła się przecież dominacja Barcelony w Europie. Hiszpanie przejęli futbol reprezentacyjny i klubowy nagle, a tiki-taka zawładnęła umysłami i wyobraźnią ekspertów oraz kibiców na całym świecie. Mało kto się wówczas tego spodziewał - tak samo jak tego, że futbol może "wrócić do domu" na czerwcowym turnieju w Brazylii, na który zespół Hodgsona bynajmniej nie jedzie w roli faworyta.

Więcej o:
Copyright © Agora SA