Premier League. Nowa, gorsza, mentalność Manchesteru United

Gdy Manchester United po kapitalnych występach przedsezonowych zaczynał właściwe rozgrywki od potknięć, Louis van Gaal uspokajał kibiców, mówiąc, że piłkarze będą potrzebowali około 3 miesięcy, żeby zrozumieć jego filozofię i wrócić do pełni formy. Czas ucieka, a Holender już przyznaje, że na Old Trafford zastał dużo cięższe zadanie, niż mu się wydawało.

Korzystasz z Gmaila? Zobacz, co dla Ciebie przygotowaliśmy

Za czasów Alexa Fergusona Manchester United często był jak Roger Federer, który na dobrą sprawę wygrywał samym nazwiskiem. Nawet gdy jego rywale byli o krok od wygranej, wizja niespodzianki, jaką mogą sprawić, była paraliżująca, a nieustannie skoncentrowany i grający, nawet jeśli momentami słabiej, to wciąż bardzo agresywnie Federer, wykorzystywał każdy moment zawahania rywala. "Czerwone Diabły" nawet będąc na krawędzi, w końcówce potrafili wykorzystać zmęczenie rywala i zaliczyć niezliczoną ilość "come backów" często w doliczonym czasie gry.

Z tego słynął Manchester United kiedyś. Dzięki nieustępliwości i rzucaniu się na rywala do samego końca można było zatuszować braki kadrowe czy fakt, że piłkarze pokroju Johna O'Shea, Wesa Browna czy Ashleya Younga mieli momenty, w których byli stałymi elementami podstawowej jedenastki na Old Trafford. Po odejściu Alexa Fergusona wszystkie słabości wyszły z ukrycia i zaczęły odciskać takie piętno na grze klubu z Old Trafford, że dziś mało który zespół przyjeżdża do Manchesteru, modląc się o najniższy wymiar kary.

Upadek mentalności MU

Z perspektywy David Moyes był jednym z najgorszych możliwych wyborów. Zadanie poprowadzenia takich piłkarzy jak Wayne Rooney, Robin van Persie czy Rio Ferdinand zwyczajnie go przerosło. Gdy w Manchesterze rządził Alex Ferguson, w klubie panował autorytaryzm. Był on jednak poparty wynikami i trofeami w klubowej gablocie. Za Moyesa od początku nic nie funkcjonowało, a wspomniany Ferdinand wypomina mu w autobiografii indolencję taktyczną i niedorzeczne zalecenia, by "wymieniać minimum 500 podań w meczu" lub grać "wyłącznie długimi piłkami na napastników". Anglik przyznaje, że zupełnie nie rozumiał zaleceń nowego trenera, ale nie miał wyjścia, musiał je realizować.

Lubisz aplikację Sport.pl LIVE? Oddaj na nas głos!

Manchester bił więc głową w mur. Ciułał punkty ze słabszymi rywalami, dzięki czemu udało się zająć siódme miejsce, ale nie to sprawiło, że Manchester jest dziś postrzegany w taki, a nie inny sposób. "Czerwonym Diabłom" udało się wygrać tylko jeden mecz z zespołem z czołowej szóstki tabeli - z Arsenalem na własnym boisku. Wszystkie pozostałe zespoły z czołówki regularnie wywoziły punkty z Old Trafford. Grudniowe porażki z Evertonem i Newcastle u siebie i wejście w okres świąteczno-noworoczny z dziewiątym miejscem w tabeli sprawiły, że w klubie tylko najwięksi optymiści wierzyli w Ligę Mistrzów.

Zwłaszcza, że najbardziej znienawidzeni rywale mieli się nadzwyczaj dobrze. Lokalny rywal pędził po mistrzostwo Anglii, a Liverpool miał najlepszy sezon od niepamiętnych czasów. To tylko spotęgowało kryzys w MU oraz złość kibiców, którzy coraz głośniej domagali się zwolnienia trenera. Nie było ważne, czy powinno dać mu się tyle czasu co Fergusonowi, czy nie. Za Fergusona po dwóch porażkach z rzędu fan Manchesteru United był pewien, że w kolejnej kolejce jego ulubieńcy się odbiją. U byłego szkoleniowca Evertonu nic nie było pewne, a na kolejne mecze kibice MU czekali raczej ze strachem i niepokojem niż z ekscytacją.

Za Davida Moyesa zwycięska mentalność Manchesteru United legła w gruzach.

Problemy jak u Fergusona

To chyba było najgorsze dla kibiców tego klubu. Nie brak rywalizacji w Lidze Mistrzów (w ostatnich latach dwukrotnie nie wychodzili z grupy), nie drwiny kibiców rywali czy nawet tytuł lokalnego rywala, ale właśnie brak wewnętrznego przekonania, że ten klub koniec końców zawsze wraca na szczyt i za chwilę musi być lepiej. Dziś kibic Manchesteru United, który pamięta równie chude lata swojego zespołu, musi być już fanem ze sporym stażem. Spora część czasów przed Fergusonem lub jego początków zwyczajnie nie pamięta. Znalazła się w zupełnie nowej sytuacji.

Taka sytuacja sprawiła, że nawet ogłoszenie Louisa van Gaala jako nowego szkoleniowca była traktowana, oczywiście, jako zastrzyk optymizmu, ale nie jako gwarancja lepszego jutra. Świetny występ Holandii na mundialu i kolejne transfery Manchesteru sprawiały, że nadzieje na nowy sezon rosły w oczach, aż w końcu przyszła inauguracja sezonu i pięć punktów w pierwszych pięciu meczach.

Sytuacja jest bliźniaczo podobna do tej, która miała miejsce 25 lat temu, co przypomniał Mark Ogden z Daily Telegraph...

Spektakularna klęska ze stratą pięciu goli? Była. "Czerwone Diabły" na początku sezonu uległy lokalnemu rywalowi - Manchesterowi City - 1:5. Kompletny chaos w obronie i porażka z jednym z największych rywali nie broniły kontrowersyjnych decyzji Alexa Fergusona.

Rekordowy transfer? Również był. W sierpniu 1989 roku do Manchesteru sprowadzono Gary'ego Pallistera. On i Steve Bruce mieli na środku obrony rozbijać kolejne ataki rywali. Dziś Manchester rekordowe inwestycje przeprowadza w ofensywie.

Zastrzyk nadziei? Przed trwającym sezonem Manchester United pokonał na przedsezonowym tourze nawet Real Madryt, w lidze udało im się w świetnym stylu pokonać QPR 4:0. 25 lat temu na inaugurację sezonu rozbili Arsenal 4:1 i wydawało się, że plan Fergusona zaczyna działać.

Problemy z dopięciem transferu? O ile sprowadzenie Marcosa Rojo było ekspresowe, o tyle załatwienie dla niego pozwolenia na pracę trwało bardzo długo. Ferguson mierzył się z podobnym problemem, gdy w klubie pojawił się Paul Ince. Piłkarz West Hamu jeszcze przed dopięciem transferu pozował w koszulce Manchesteru United. Później Ince nie przeszedł testów medycznych i transfer stanął w miejscu, a piłkarz był już w West Hamie wrogiem numer jeden. Ostatecznie jednak transfer udało się odpiąć we wrześniu.

Kontuzje? Tak jak teraz van Gaal musi poradzić sobie z brakiem obrońców, tak 25 lat temu Alex Ferguson cierpiał przez brak Webba, Robsona i Bruce'a. Wszyscy byli dla niego kluczowi i zabrakło ich we wspomnianym meczu z Manchesterem City.

Oczekiwanie na zmianę

Mecz, który wszystko zmienił? Na ten mecz van Gaal wciąż czeka. Wydawało się, że mecz z QPR będzie impulsem, który sprawi, że "Czerwone Diabły" zaczną grać na miarę swojego potencjału, ale porażka z Leicester szybko sprowadziła ich na ziemię. Ferguson będąc na krawędzi zwolnienia, poprowadził swoich podopiecznych do zwycięstwa z Nottingham Forest w Pucharze Anglii, po którym uzyskał publiczne poparcie ze strony ówczesnego szefa zarządu Martina Edwardsa. Posada Holendra wciąż jest bezpieczna, ale wspomniane zmiany w mentalności sprawiają, że musi on działać szybko.

O ile pod wodzą Davida Moyesa Manchester dość często wygrywał mecze z ligowymi przeciętniakami, o tyle teraz van Gaal nie radzi sobie nawet z nimi. Manchester w najbliższych pięciu meczach zmierzy się z West Hamem, Evertonem, West Bromem, Chelsea i Manchesterem City. Od wygranej z West Hamem zależy więcej, niż może się wydawać. Pewne trzy punkty mogą pokazać kibicom, że Leicester było tylko wypadkiem przy pracy i to obraz gry z meczu z QPR jest bliższy temu, czym rzeczywiście jest dziś Manchester United. Jeśli ekipa z Londynu okaże się silniejsza od MU, wtedy nawet trzy punkty z Evertonem nie pomogą, a Chelsea będzie przyjeżdżać na Old Trafford w roli zdecydowanego faworyta. Wtedy, z mającym fatalne morale Manchesterem ekipie Mourinho będzie wygrać dużo łatwiej.

Jeśli jednak West Ham uda się pokonać, a i Everton okaże się słabszy (w zeszłym sezonie mecz z Evertonem był ostatnim gwoździem do trumny Moyesa), mecz z Chelsea nie będzie oczekiwaniem na wyrok, ale prawdziwym testem, który będzie miał dać nam odpowiedź na pytanie, o co rzeczywiście powalczy w tym roku Manchester United?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.