Premier League. Okoński: Impet Van Gaala przyhamował

Impet, z jakim Louis van Gaal rozpoczął rządy w Manchesterze United, nieco przyhamował. Po porażce ze Swansea eksperci kwestionują zarówno politykę transferową, jak i nowe ustawienie drużyny. Jedno zostaje poza dyskusją: decyzja o powierzeniu funkcji kapitana Wayne'owi Rooneyowi - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Wayne Rooney nie ma daru opowiadania. "Jest to nagły i wielki przypływ olbrzymiej siły" - opisuje w wydanej właśnie po polsku książce "Moja dekada w Premier League" uczucia, jakie owładnęły nim po strzeleniu prawdopodobnie najpiękniejszego gola w karierze. I dalej: "Cała fala emocji - porywa mnie jak nic innego w świecie". Do tego konieczny wykrzyknik: "Bum!" oraz porównanie z satysfakcją, jaką odczuwa się ponoć obserwując, jak piłka golfowa toczy się po trawie prosto do dołka.

Był 12 lutego 2011 r., 77. minuta meczu derbowego z Manchesterem City. "Nogi miałem już nieziemsko zmęczone, ale użyłem wszystkich sił, żeby zmusić ścięgna do wybicia się w powietrze, wznieść w kopniaku prawą nogę ponad lewe ramię i uderzyć piłkę akrobatycznymi nożycami" - brzmi opowieść napastnika MU w przekładzie Michała Pola. Wspomnienie z lepszych czasów: choć "hałaśliwi sąsiedzi" zdobędą potem mistrzostwo, to MU weźmie srogi rewanż w kolejnym sezonie, a nade wszystko: trenerem drużyny pozostanie sir Alex Ferguson, z którego łask Rooney nie zdążył wówczas jeszcze wypaść.

Upomnienia i uściski

Oczywiście z punktu widzenia Wayne'a Rooneya to, co wydarzyło się potem, nie było znów takie najgorsze. Pod koniec rządów Fergusona często łapał kontuzje, w kluczowych meczach bywał sadzany na ławce, aż wreszcie odchodzący na emeryturę menedżer poinformował, że jego wieloletni pupil poprosił o wystawienie na listę transferową, co ten z wściekłością dementował. To, że David Moyes potrafił naprawić stosunki z Rooneyem, było jednym z niewielu sukcesów krótkiej kariery Szkota w Manchesterze. Za radą nowego menedżera klub oparł się pokusie oddania napastnika do Chelsea, a następnie zaoferował mu najwyższy kontrakt w historii. Niezależnie od tego, jak bardzo nieudany piłkarsko był poprzedni sezon Czerwonych Diabłów, Rooney okazał się jego największym wygranym: piłkarz, który nie należy przecież do najlepszych na świecie odbiera dziś jedną z najwyższych pensji we współczesnej piłce (dzięki nowej, pięcioipółletniej umowie zarabia 300 tysięcy funtów tygodniowo), a po zakończeniu kariery piłkarskiej ma zostać w klubie jako ambasador.

Ale był to dla Rooneya sezon nie najgorszy również pod względem sportowym: dla United strzelił 19 bramek, pozostając jednym z nielicznych, którzy nie zawiedli, w końcu zdobył także gola na mistrzostwach świata. Teraz, po przyjściu Louisa van Gaala, miało być jeszcze lepiej: przez cały okres przygotowawczy i on, i pozostali piłkarze MU nie mogli się nachwalić pracy z nowym szkoleniowcem. Kamery jednej z telewizji wychwyciły moment podczas treningu na zgrupowaniu w USA, gdy ćwiczono stałe fragmenty gry: w narożniku boiska stał Rooney, a obok niego van Gaal - wyraźnie udzielający mu jakichś napomnień. W końcu Anglik dośrodkował po raz kolejny, w polu karnym wybuchło zamieszanie, ale Holendra to już nie interesowało: podszedł do piłkarza i wreszcie zadowolony wziął go w ramiona, jakby ten co najmniej zdobył bramkę na wagę mistrzostwa kraju. "Musimy więcej od siebie wymagać - mówił potem Rooney. - Nauczymy się, musimy się uczyć przy nowym menedżerze. To silny facet i chcę, byśmy zawsze angażowali się na sto procent".

Przewrotka i wywrotka

Nieoczekiwana porażka u siebie ze Swansea na inaugurację sezonu Premier League przebiła jednak balon oczekiwań, nadmuchany nie tylko dzięki samemu przyjściu do klubu holenderskiego supertrenera, ale także dzięki świetnym wynikom sparingów (Czerwone Diabły zwyciężały m.in. Romę, Real, Liverpool i Valencię, a Rooney w tych spotkaniach strzelił pięć goli). Manchester United, pod charyzmatycznym szkoleniowcem, w nowym ustawieniu z trójką środkowych obrońców, które przyniosło Holandii tak udany mundial, i w końcu także z nowymi piłkarzami (już przyszli pomocnik Ander Herrera i lewy obrońca Luke Shaw, kolejny obrońca, Marcos Rojo, podpisuje właśnie umowę w ramach wymiany za Naniego, a to z pewnością nie koniec), miał wracać do pierwszej czwórki, może nawet włączyć się do walki o mistrzostwo kraju, a tymczasem wywrócił się na pierwszej przeszkodzie. Louis van Gaal narzekał po meczu, że jego podopiecznych zjadła trema i dlatego w pierwszej połowie podejmowali mnóstwo złych decyzji. Lepszym tłumaczeniem byłaby już liczba kontuzjowanych piłkarzy (dziewięciu, w tym organizujący przed sezonem grę trójki obrońców Evans, a także van Persie czy Carrick) i tych, których zarządzający klubem Ed Woodward nie zdołał kupić na czas. Z drugiej strony: na boisku dalej występowali kupowani za grube miliony: Mata, Fellaini, Jones, Herrera, de Gea i Hernandez. No i Rooney.

Przewrotka, którą zdobył wyrównującą bramkę, nie była rzecz jasna na miarę tamtej z derbów z MC, a po meczu sam napastnik mówił, że grało mu się kiepsko. Trochę przesadzał, bo i tym razem był, obok Phila Jonesa, jednym z najlepszych zawodników United - a jeśli ktoś rozczarował, to raczej Herrera i Mata, niezdolni do przeciwstawienia się biegającym w środku pola Swansea Shelveyowi, Ki i Sigurdssonowi. To pracowita trójka pomocników rywala miała coś, czego spodziewalibyśmy się raczej po gospodarzach: dynamizm i dużą paletę pomysłów na rozegranie akcji, od kontrataków do ataku pozycyjnego (przed pierwszą bramką goście wymienili rekordowe 29 podań). Zawodziło wyprowadzanie piłki przez obrońców, zawodziło rozgrywanie przez Matę: Manchester, owszem, był przy piłce, ale niewiele z tego wynikało.

Neville ma wątpliwości

Gary Neville, jeden z najbardziej znanych zawodników w historii MU, a dziś nie tylko asystent Roya Hodgsona, ale również najwyżej ceniony w Anglii ekspert telewizyjny, w poniedziałkowym programie "Monday Night Football" otwarcie postawił kwestię sensowności gry przez United trójką obrońców i wdrożenia całej drużyny w nowy system. Za utratę przez MU pierwszego gola - udowadniał, analizując akcję klatka po klatce - odpowiedzialny jest Mata, który nie nadążył za zmianą tempa jej rozgrywania przez piłkarzy Swansea. Granie na pozycji cofniętego skrzydłowego oraz środkowego obrońcy grającego z boku trzyosobowego bloku wymaga, zdaniem Neville'a, specjalistycznych umiejętności, nieporównywalnych z umiejętnościami klasycznego bocznego obrońcy czy klasycznego stopera. W podtekście: van Gaal, który "jest na tyle pewny siebie, żeby mówić 'zrobię to po swojemu;", będzie musiał pójść na kolejne zakupy, sprowadzając zawodników, którzy będą pasować do wprowadzanego przezeń ustawienia.

Problem w tym, że w ciągu ostatnich pięciu okienek transferowych MU wydał na transfery więcej od Barcelony, Chelsea, Realu i MC - 165 milionów funtów, bardziej rozrzutne (235 milionów) było jedynie PSG. Fortuny kosztowali m.in. tacy piłkarze, jak Zaha czy Fellaini - a dziś w klubie myślą o tym, jak ich się pozbyć. Niezbilansowanie składu (van Gaal narzekał, że ma pięć "dziewiątek" i cztery "dziesiątki", a nie ma porządnego skrzydłowego) jest oczywistością, dokładnie tak samo jak ryzyko "panicznych zakupów". Kończy się trzecie okienko, w którym za wydawanie pieniędzy odpowiedzialny jest dyrektor Ed Woodward; ewidentnie nie idzie mu dobrze, skoro - zauważa Neville - za kwoty porównywalne z tymi, które wydano na Zahę, Herrerę, Fellainiego, Matę i Shawa, można byłoby mieć Bale'a, Kroosa, Fabregasa i Filipe Luisa. Przy okazji: zarówno na Herrerę, jak i na Shawa zasadzano się jeszcze przed przyjściem holenderskiego trenera, zwłaszcza transfer tego drugiego w kontekście informacji, że van Gaal chciałby kupić Daleya Blinda, wygląda niepokojąco.

Znaczy kapitan

Na razie oczywiście nikt w Manchesterze nie panikuje: wszyscy pamiętają, że na przeprowadzenie rewolucji van Gaal potrzebował czasu także w poprzednich klubach. Tym bardziej że - jak sam napisał w przedmeczowym programie na inaugurację sezonu Premier League - zamierza pracować nie tylko z nogami, ale także z mózgami piłkarzy.

Pracę tę zaczął właśnie od Rooneya, mianując go kapitanem drużyny (mimo iż niektórzy spodziewali się, że podobnie jak w reprezentacji Holandii powierzy tę posadę Robinowi van Persiemu), a potem studząc rozpaloną głowę piłkarza, który w ostatnim przedsezonowym sparingu z Valencią starał się aż za bardzo pokazać publiczności, że drużyna ma oto nowego przywódcę. "Powiedziałem mu po meczu: 'Może to dla ciebie zbyt wiele, odpuść sobie trochę'. Ważniejsze jest to, jak grasz, a nie to, że jesteś kapitanem".

Umeblowanie głowy 29-letniego Anglika będzie jednym z kluczy do sukcesu Manchesteru van Gaala: zanim powierzył mu opaskę, Holender przypominał zresztą Rooneyowi o tym, jak ważne jest jego zachowanie nie tylko w trakcie treningów i meczów, ale także poza boiskiem. Co do dwóch pierwszych jednak nie miał najmniejszych zastrzeżeń: Rooney haruje jak wół, świecąc przykładem dla reszty drużyny. W tym przypadku akurat Gary Neville, który sam bywał kapitanem MU i który zna Rooneya ze wspólnego pobytu w klubie, nie ma najmniejszych wątpliwości: jakkolwiek we współczesnej piłce coraz trudniej o prawdziwych liderów, to napastnik Czerwonych Diabłów ma wszystkie atrybuty. Pracuje najciężej, nigdy nie odpuszcza, nie roztkliwia się nad sobą i nad innymi: jak trzeba, potrafi nimi potrząsnąć, ale też nie obrazi się, jeśli ktoś nim potrząśnie. Van Gaal dał opaskę największemu twardzielowi w klubie, wiedząc, że będzie walczył od pierwszej do ostatniej minuty, na całym boisku, nawet jeśli trener wystawi go w ataku - i że, jak ze Swansea, będzie strzelał gole. Żeby pobić rekord Bobby'ego Charltona i zostać najskuteczniejszym strzelcem w historii MU, potrzebuje jeszcze tylko trzydziestu trzech.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.