Liga Mistrzów. Okoński: Davida Moyesa zderzenie z rzeczywistością

Teoria o czasie, jaki trzeba dawać nowym menedżerom, jest słuszna, podobnie jak ta, że wdrożenie każdej dużej zmiany wymaga cierpliwości. Problem w tym, że historia zna mnóstwo słusznych teorii, które nie wytrzymały zderzenia z rzeczywistością - o nowych kłopotach Davida Moyesa w Manchesterze United pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

To było szczęśliwe losowanie, niewątpliwie najlepsze z tych, które stały się udziałem angielskich drużyn - zdaniem wszystkich fachowców nawet pogrążony w kryzysie Manchester United miał bez problemów poradzić sobie z Olympiakosem, zwłaszcza że fazę grupową Ligi Mistrzów przeszedł całkiem nieźle. Teraz wszyscy fachowcy pytają jednak, gdzie jest dno, bo zawsze kiedy wydaje się, że drużyna Davida Moyesa na nim się znalazła i rozpoczyna marsz w górę, przychodzi mecz, w którym spada jeszcze niżej.

Czy dobrze wybrany

Wszystko wydawało się przemawiać za zatrudnieniem Moyesa przez Manchester United. Lata doświadczeń w Premier League, gdzie prowadził Everton - drużynę nie najmocniejszą, ale zarazem jedną z najtrudniejszych do ogrania. Miejsce w tabeli prawie zawsze powyżej oczekiwań. Uznanie kolegów trenerów, wybierających go trzykrotnie na menedżera roku. Szacunek piłkarzy. Siła charakteru, pokazana choćby podczas batalii sądowej z Waynem Rooneyem o wspomnienia tego ostatniego. Zaplecze, o którym tak pięknie pisał w swojej autobiografii stojący za tą nominacją sir Alex Ferguson: - zarówno zaplecze rodzinne (ojciec był trenerem w Drumchapel, gdzie przed laty Ferguson zaczynał karierę piłkarską, słysząc o rodzinie Moyesów wiele dobrego; "nie twierdzę, że to powód, by kogokolwiek zatrudnić, ale dobrze mieć na wysokim stanowisku kogoś z solidnymi korzeniami" - pisał sir Alex), jak społeczne. "Wielu Szkotów ma w sobie upór i silną wolę - twierdzi poprzedni trener MU . - Kiedy opuszczają kraj, mają tylko jeden cel. Odnieść sukces. Oni nie wyjeżdżają, by uciec od przeszłości. Wyjeżdżają, by stać się lepsi - możecie to zobaczyć na całym świecie, przede wszystkim w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych". Dalej jest mowa o determinacji; woli postawienia na swoim i osiągnięcia celu - determinacji i woli, które, zdaniem poprzednika, Davida Moyesa cechują w równym stopniu, co jego samego.

To zapewne argument rozstrzygający, ucinający albo przynajmniej tłumiący dotychczasowe głosy krytyki obecnego szkoleniowca MU: Moyes był wybrany (Chosen One) przez klubowe legendy, nie tylko przez Fergusona, także przez Bobby'ego Charltona. Obaj wiedzieli i wiedzą doskonale, że pochopne żonglowanie menedżerami nie gwarantuje poprawy sytuacji (o cierpliwości zarządu MU pisałem już zresztą dla Sport.pl ). Żegnając się z Old Trafford, sir Alex przypominał więc rzeszom kibiców, że teraz ich zadaniem jest wspieranie nowego szkoleniowca i że on sam był wspierany przez blisko cztery lata bez sukcesów.

Cztery lata... Czym wobec tego jest dziewięć miesięcy? Rzecz w tym, że ówcześni zwierzchnicy Fergusona widzieli np. pracę wykonywaną przezeń na zapleczu pierwszej drużyny - byli świadomi, że lada moment o obliczu drużyny zacznie świadczyć tzw. Class 92, czyli Giggs, Beckham, Scholes, Butt i bracia Neville'owie. Co widzą obecni szefowie Moyesa? Zapewne niemogącego grać z Olympiakosem Matę, a także Rooneya z nowym kontraktem ), poza tym jednak długą listę zawodników do kupienia w lecie i niewiele krótszą tych, których trzeba będzie wystawić na listę transferową. Co gorsza, ludzie, którzy powinni zostać umieszczeni na tej drugiej, podczas meczu z Olympiakosem zachowywali się tak, jakby byli tego świadomi.

Grecka tragedia

To jest pewnie główny problem z oceną ostatniego występu Manchesteru United: nie tyle brak indywidualnych umiejętności (że ci piłkarze je posiadają, zdążyliśmy się przecież przekonać w poprzednich sezonach), ale brak woli walki i zaangażowania, które w dziejach tego klubu potrafiły przecież przysłaniać zdarzający się niekiedy - wczoraj także - brak organizacji. Kiedy się patrzy na piłkarzy United tracących piłkę i nieangażujących się w próbę jej odzyskania, niewracających na pozycję i nierobiących wślizgów, nie chce się już słuchać usprawiedliwień. Przestaje się liczyć błędy sędziów, kontuzje czy rykoszety, a zaczyna liczyć przegrane mecze i klęski w kolejnych rozgrywkach pucharowych - po Pucharze Anglii i Pucharze Ligi zagrożone są przecież dalsze występy MU w Champions League, i to zapewne co najmniej do sierpnia 2015. Mecz z Olympiakosem "szokujący"? A co powiedzieć o spotkaniach ze Stoke, Sunderlandem, Swansea, WBA (ach, jak fatalnie grał wówczas Rio Ferdinand...), Newcastle czy z Tottenhamem?

Prawdziwie niepokojące dla fanów MU muszą być jednak przedostające się już do mediów pomruki niezadowolenia poszczególnych piłkarzy, np. Robina van Persiego, mówiącego o tym, że niektórzy z jego kolegów operowali wczoraj w tych sektorach boiska, w których on zamierzał szukać sobie miejsca; że sprawiło mu to kłopot, że musiał się dostosować i grać nie tam, gdzie powinien. Drobna ilustracja tego, jak to wyglądało: Rooney z van Persim wymienili podania zaledwie pięciokrotnie, z czego trzy razy, rozpoczynając grę od środka.

Inny narzekający, na kibiców tym razem, robiących zeń ponoć "kozła ofiarnego", to Tom Cleverley, zmieniony po godzinie gry, w której podawał głównie do tylu i na boki, przeszkadzaniem rywalom kompletnie się nie zajmując. Miejsce, jakie komplementowany przez Fergusona jeszcze dwa lata temu Anglik zostawiał najlepszemu w Olympiakosie Alejandro Dominguezowi, wołało o pomstę do nieba; błędy Rio Ferdinanda z kolei - zwyczajnie zasmucały, pamiętając zasługi tego piłkarza. Ashley Young do fatalnej postawy zdołał nas już przyzwyczaić, ale Antonio Valencia był jeszcze gorszy (Moyes musi żałować, że dał odpocząć Januzajowi akurat w tym spotkaniu, ale z drugiej strony: miał przecież na ławce Kagawę...). Nawet najlepszy na tle tej przerażającej szarzyzny Rooney tracił piłkę.

Cienka czerwona linia

Naładowany ten tekst przymiotnikami. Problem w tym, że to, co pokazał Manchester United w Pireusie, wyrywa się klasycznej meczowej analizie i prowokuje do uogólnień. Zwłaszcza że zaledwie rok temu o tej porze Manchester United stoczył porywający bój z Realem. Na Santiago Bernabeu była walka, zaangażowanie, heroiczna postawa de Gei, a w końcu sukces, jakim był wynik 1:1. Trudno uwierzyć, że aż dziewięciu piłkarzy MU występujących wczoraj w Grecji uczestniczyło także w tamtym spotkaniu.

"Cienka czerwona drużyna" - napisałem na Twitterze we wtorkowy wieczór. W tyle głowy miałem oczywiście cienką czerwoną linię. Czy porażką w Grecji David Moyes właśnie ją przekroczył? Czy warto nadal powierzać mu dziesiątki milionów funtów na przebudowę drużyny? Jeśli odpadnie także z Ligi Mistrzów już teraz, z takim rywalem i w takim stylu, bez walki w meczu rewanżowym, nawet Alex Ferguson może go nie obronić.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.