Barcelona w poszukiwaniu siebie

Gerardo Martino podjął się zadania karkołomnego. Majstrując przy sposobie gry Barcelony, musi czuć się jak kornik zabierający się za ?rozbiórkę? stuletniego dębu. Potrzebuje czasu, którego nie ma.

Śledź autora na blogu >>

Pep Guardiola to ma klawe życie, choć zdarza się, że tak jak we wtorek w starciu z City jego gracze nie potrafią zwalczyć chęci zrelaksowania się na boisku. Na niedawnym spotkaniu z Juppem Heynckesem Katalończyk mógł poskarżyć się nawet, że dostał po nim zespół perfekcyjny. Mimo wszystko po zdobyciu pierwszej w historii Bayernu potrójnej korony, szefowie klubu przystali na fundamentalne zmiany, jakie wprowadza nowy trener. Są świadomi, że - aby utrzymać się na szczycie - nie mogą stać w miejscu.

Skomplikowanie sposobu gry zespołu z Bawarii, wprowadzanie niemieckiej wersji tiki-taki wydaje się przynosić dobre efekty. Nie tylko estetyczne. W każdym klubie na ziemi styl, który drużyna prezentuje na boisku, jest tylko środkiem do osiągnięcia celu. W każdym poza Barceloną, gdzie jest celem samym w sobie.

Właśnie przekonuje się o tym Gerardo Martino. Zatrudniono go na Camp Nou, by poradził coś na wyraźny spadek poziomu gry zespołu. Barca jest wolniejsza, bardziej przewidywalna, nie szokuje, nie zaskakuje, mniej kreuje, ale zbyt często po prostu wymienia podania bez jasno określonego celu. Fani chcą lepszych wyników, trudno, by zaakceptowali coś takiego jak 0-7 z Bayernem w półfinale ostatniej edycji Champions League. Tyle że żądają, by trener działał ze związanymi rękami. "Styl nie podlega kwestii" - mówi Xavi czujący się duchowym spadkobiercą Johanna Cruyffa i uczniem Guardioli.

Martino zdaje sobie sprawę, że trafił do klubu nieprawdopodobnie medialnego. Kiedy zaprosi piłkarzy na grilla, za chwilę dyskusja o tym rozgrzewa fanów w Indiach. Zespół integrował się po dwóch kolejnych porażkach, światowe media kipiały potem od plotek. Mówiono, że trener ugiął się pod presją liderów, którym nie podobało się to, co robi. Nie sposób dalej brnąć w informacje tak niepewne. Gdyby uwierzyć prasie madryckiej, latem na Camp Nou szykuje się rewolucyjne wietrzenie szatni. Odejść może obok Victora Valdesa nawet siedmiu innych istotnych graczy.

Styl Barcelony brzmi jak masło maślane. Klub go nie szuka, on go ma - w przeszłości został jasno zdefiniowany. Martino pracuje nad niuansami. Na przykład grą w defensywie, która bardzo zawodziła w schyłkowym etapie pracy Guardioli, a potem jeszcze się pogorszyła za kadencji Tito Vilanovy. Piłkarze Barcy robią wszystko o ułamek sekundy wolniej niż kiedyś, ich gra przestaje więc przypominać domino lub puzzle. Unikalny styl kryje w sobie coraz mniej tajemnic - jak mówił Sergio Ramos, Real był w uprzywilejowanej sytuacji w pogoni za Katalończykami, bo grał z nimi najczęściej, a więc miał najwięcej okazji do nauki.

Bayern uczył się mniej doświadczalnie. Trudno odmówić mu jednak wiedzy historycznej. Klęska 0-4 w 2009 roku na Camp Nou pozostaje jedyną, jakiej doznali Bawarczycy z Katalończykami w oficjalnym meczu o punkty. W ośmiu spotkaniach obu klubów w europejskich pucharach monachijczycy wygrywali pięć razy, dwukrotnie był remis. Wiadomo już, skąd Guardiola ma tyle szacunku dla Bayernu.

"Przeprowadzka do Monachium była najlepszą decyzją w moim życiu" - mówi Thiago Alcantara. Młokos z "La Masii" nie musi być specjalnie taktowny. Na Camp Nou grał mało, wciąż w cieniu Xaviego, Iniesty, a nawet Cesca Fabregasa. W Bayernie jest w podstawowym składzie, w dodatku w zespole, który wygląda obecnie na silniejszy. Rozumie to Jerome Boateng, kiedyś wycierający ławkę w Manchesterze City, dziś podstawowy gracz najlepszej drużyny w Europie. Pep też wybrał odpowiednią chwilę na przeprowadzkę. Zamienił drużynę w stanie dekadencji na zespół w fazie rozkwitu.

Misja Martino wydaje się dziś znacznie trudniejsza niż Guardioli. Choć byli i tacy, którzy współczuli Katalończykowi, bo faktycznie trudno poprawić coś działającego tak dobrze. A jednak jest na to większa zgoda otoczenia niż na zmianę niuansów w grze Barcy. Nowy trener próbuje, ale sam przyznaje, że mimo ostatnich porażek znacznie bardziej zadowolony jest z wyników niż ze sposobu, w jakim gra drużyna.

Porównania bywają złudne, ale coraz części ejobecna Barca kojarzona jest z tą prowadzoną przez Franka Rijkaarda, która po wygraniu Champions League w 2006 roku zaczęła się staczać po równi pochyłej. Wtedy przyszedł Guardiola, usuwając graczy tak emblematycznych jak Ronaldinho i Deco, a potem także Eto'o. Martino próbuje grać tym samym składem wzmocnionym Neymarem. I wygląda na to, że szybko spokoju nie zazna.

"Różnię się od Was tym, że kiedy to, co się dzieje w klubie i wokół niego, obrzydnie mi doszczętnie, mogę się poddać, spakować i wyjechać. Wy zostaniecie" - powiedział Martino do dziennikarzy opisujących postępy w jego pracy z klubem z Camp Nou. Deklaracja brawurowa, ale prawdziwa. To nie Martino jest zakładnikiem klubu z Camp Nou, ale odwrotnie. Przynajmniej do chwili zwolnienia. Ta jednak byłaby jednakowo bolesna dla obu stron. Tak czy owak, fascynujące jest podglądanie, co przyniesie to, uzasadnione w jakimś stopniu, barcelońskie przeświadczenie o nietykalności pryncypiów.

Więcej o:
Copyright © Agora SA