Primera Division. Camp Nou okiem niegroundhoppera [ZDJĘCIA]

Przyznam się od razu: stadiony same w sobie mnie nie ekscytują. Interesują mnie o tyle, o ile przeciętnego kinomana interesują sale kinowe - ważne, żeby było widać, żeby było w miarę wygodnie i żeby nie padało na głowę. Jeśli można przy okazji wypić herbatę, kupić plakat czy DVD - fajnie, ale nie po to przyszedłem. Jak więc wygląda jeden z najsłynniejszych stadionów świata okiem kogoś, kto na stadionach rzadko zawiesza oko?

Jako niegroundhopper* wcale nie jestem przekonany, że mecz to potrawa, która zawsze najlepiej smakuje na stadionie. Jasne, bliskość piłkarzy, którzy nagle nabierają realnych kształtów, robi wrażenie - gdybym kiedyś nie zobaczył, w życiu nie uwierzyłbym, że ktoś może być tak wielki jak John Carew - atmosfera tworzona przez kibiców niekiedy również, a do tego człowiek siedzący na trybunach widzi to, co chce widzieć, a nie to, co raczy pokazać mu operator. Z drugiej strony - sporne sytuacje pozostają sporne, a przegapione - przegapione. Niepewność człowieka, który nie wie, czy powinien czuć się skrzywdzony przez sędziego, czy nie, nie sprzyja kontemplacji wydarzenia. Krótko mówiąc, człowiek, który przyszedł na stadion po to, żeby obejrzeć mecz, wcale nie musi wyjść zadowolony.

Bliskość boiska utrudnia śledzenie wydarzeń, szczególnie kiedy siedzi się tuż za bramką Barcelony w derbowym meczu z Espanyolem. Przez pierwsze 45 minut na większość pytań o mecz mogłem odpowiedzieć "Nie wiem". Czy był faul? Czy był spalony? Czy piłka jest jeszcze na połowie Barcelony, czy już Espanyolu?

Sytuacja zmienia się wraz ze zmianą stron i tak jak w pierwszej połowie nie wszystko było widać, ponieważ akcja toczyła się po drugiej stronie boiska, tak w drugiej nie wszystko było widać, ponieważ zasłaniali fotoreporterzy. Co miało też swoje dobre strony, bo dało okazję do stworzenia gry towarzyskiej ''znajdź Neymara'':

Niedogodności stają się dogodnościami, kiedy siedzi się tuż za bramką, do której Barcelona właśnie wpakowała piłkę i piłkarze postanawiają się z tego ucieszyć tuż przed twoim nosem.

Obecność na stadionie daje także okazję do zobaczenia rzeczy, które dzieją się, kiedy w telewizyjnym studiu rozmawiają eksperci.

Że na Camp Nou polewanie murawy to świętość - wiedziałem. Ale jak święta - już nie. Wychodzących na rozgrzewkę zawodników Espanyolu powitały oczywiście gwizdy, ale prawdziwą burzę rozpętał dopiero jeden z trenerów, który zatkał na chwilę jeden ze zraszaczy. Na murawie natychmiast pojawili się pracownicy techniczni, którzy błyskawicznie przywrócili obfity strumień tryskający ze zraszacza.

Żeby na pewno piłka odpowiednio się ślizgała, tuż przed rozpoczęciem meczu Victor Valdes dokładnie otarł o wilgotną trawę nawet przygotowaną do wznowienia piłkę leżącą za jego bramką.

Wizyta na Camp Nou to też okazja do zobaczenia innego rozumienia frazy "wspierać drużynę". Z jednej strony, publiczność na derbach zadowoliła się kilkoma skromnymi flagami, na mecz wpadła tuż przed rozpoczęciem i zaraz po końcowym gwizdku zniknęła, a przez większość czasu obserwowała spotkanie w milczeniu, co najwyżej delikatnie pomrukując. Z drugiej strony, przez cały mecz kibice próbowali wywierać presję na sędziego i robili to z żelazną konsekwencją. Kiedy piłka mijała bramkę Kiko Casilli, cały stadion natychmiast zaczynał gwizdać, sugerując, że bramkarz gości gra na czas. Po niespełna kwadransie sędzia zaczął Casillę popędzać i grozić mu kartką. Podobna wrzawa podnosiła się w absolutnie każdej spornej i wątpliwej sytuacji i w porównaniu z ciszą, jaka spowijała stadion przez większość meczu, robiła tym większe wrażenie.

Mówienie, że stadion to nie teatr, to banał. Okazuje się jednak, że współczesny stadion to nawet nie multipleks. Camp Nou, podobnie jak większość nowoczesnych stadionów największych klubów, staje się bliższe parku rozrywki, w którym możesz się dobrze bawić, nawet jeśli akurat nie ma żadnego futbolu do obejrzenia. Zwiedzanie stadionu, klubowego muzeum i wizyta w klubowym sklepie to sposób na spędzenie długich godzin. Barcelona wpuszcza kibiców nie tylko do strefy mieszanej i sali prasowej, ale także do szatni. Pozwala zerknąć piłkarzom do jacuzzi, na stoły do masażu, a także na (dokładnie startą) tablicę, na której trener rysuje zawodnikom taktykę. Jakoś po drodze na trybuny można sobie zrobić zdjęcie z pucharem za wygranie Ligi Mistrzów, niestety, zdjęć nie będzie, bo pracownicy klubu nie zezwalają na fotografowanie fotografowania:

Na trybuny kibice są przeprowadzani tunelem, którym na mecze wychodzą zawodnicy, a żeby wzmóc wrażenia - z głośników lecą dźwięki stadionu nagrane tuż przed meczem. Inna sprawa, że w hałasie generowanym przez korowód turystów i tak tego nie słychać.

Jeszcze wizyta na trybunach, na stanowiskach komentatorskich, z których Dariusz Szpakowski nieraz ''witał państwa ze słonecznej Barcelony'' i już można przejść do klubowego muzeum. A w nim przepaść można na godziny.

Samo oglądanie trofeów zgromadzonych przez klub na przestrzeni przeszło stu lat to zajęcie absorbujące na długo, szczególnie że w muzeum zgromadzono nie tylko pamiątki związane z klubem piłkarskim, ale także z innymi sekcjami Barcelony. Historię klubu poznać można na specjalnych multimedialnych tablicach:

Muzeum ucieszy zarówno miłośnika pamiątek z początków klubu, jak i zwolennika z czasów najnowszych, zainteresowanego hurtowo wygrywanymi trofeami drużynowymi i indywidualnymi.

 

Znajdź osiem szczegółów, którymi różnią się dwie Złote Piłki.

Ba, wizytą w muzeum Barcelony usatysfakcjonowany będzie nawet miłośnik brył geometrycznych z wypisanymi na nich szczytnymi hasłami.

Na koniec wyprawy po Camp Nou zostaje wizyta w klubowym sklepie. W tej chwili jest on akurat przebudowywany i na ograniczonej przestrzeni znaleźć można głównie pamiątki oczywiste: klubowe koszulki za jedyne 99 euro, sprzęt sportowy czy dość oczywiste gadżety w rodzaju kubków i maskotek. Moje koty, które liczyły na specjalny pokarm z logo Barcelony, musiały obejść się smakiem.

 

Z braku pokarmu do sfotografowania - zdjęcie kotów.

Mojego wewnętrznego miłośnika dziwactw nieco zaspokoiły na szczęście automaty z pamiątkowymi monetami, w których można sobie kupić bilon z wizerunkiem stadionu albo też największych gwiazd drużyny: karykatury Xaviego, wampira, jakiegoś gościa z wąsem czy Rona Perlmana .

Tu powinienem zapytać retorycznie, czy warto więc jechać na Camp Nou, ale oczywiste, że jeśli jest się fanem futbolu, to warto, tak samo jak warto pojechać na Old Trafford, Santiago Bernabeu czy San Siro. Choćby po to, żeby - wychodząc - móc powiedzieć: phi, Narodowy ładniejszy.

 

groundhopper - człowiek, jeżdżący po stadionach.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.