Liga Mistrzów. Wielki wieczór Barcelony

Najlepsza drużyna XXI w. przeżywała zapaść, ale we wtorek zademonstrowała moc. Po porażce 0:2 w Mediolanie w oszałamiającym stylu rozbiła Milan 4:0 i awansowała do ćwierćfinału Ligi Mistrzów.

To miał być wieczór, który zostanie zapamiętany w Barcelonie jako jeden z najprzyjemniejszych w historii, i taki był. W pamięci kibiców z Camp Nou stanie obok wielkich dzieł drużyn Johana Cruyffa i Pepa Guardioli, choć oni podnosili Puchar Europy, a wczoraj stawką był tylko ćwierćfinał. Przynajmniej teoretycznie.

W praktyce Katalończycy grali o przetrwanie. Gdyby wczoraj odpadli, usłyszelibyśmy o końcu ery. Końcu najwspanialszej drużyny w historii.

Xavi już po meczu na San Siro ostrzegał rywali, że obecna generacja piłkarzy nigdy w spektakularny sposób nie odrobiła strat w meczu pucharowym, a teraz ma świetną okazję i chce ją wykorzystać.

Nie udało się trzy lata (po porażce z Interem w Mediolanie 1:3) i rok temu (po porażce w Londynie z Chelsea 0:1). We wtorek się udało, bo na Camp Nou zmartwychwstała wielka Barca.

W niczym nie przypominała wolnego, przewidywalnego zespołu, niezdolnego do zbudowania akcji, jaki oglądaliśmy w dwóch przegranych El Clásico i pierwszym meczu z Milanem.

Katalończycy zasuwali we wtorek jak w swoich najlepszych chwilach. Leo Messi, który na San Siro nie oddał ani jednego strzału, znów wydawał się stworem z innej planety.

Milan tym razem nie sprostał zadaniu. Żeby przetrwać na Camp Nou, musiał zagrać bezbłędnie jak trzy tygodnie temu. Wtedy szczelny mur postawił kilkadziesiąt metrów przed bramką Christiana Abbiatiego, wczoraj potrafił tylko zatrzasnąć pole karne. W efekcie już przed przerwą Messi strzelił z jego linii dwa gole, a uderzenie Andrésa Iniesty wylądowało na poprzeczce.

Mediolańczycy długo wydawali się przestraszeni, zupełnie jakby nie wierzyli, że mogą wyeliminować jednego z faworytów LM. Gdy dopadali do piłki, zazwyczaj już po pierwszym podaniu ją tracili. Ba, próba rozegrania akcji była równoznaczna z rozpoczęciem groźnego ataku rywali. Zdecydowanie lepiej sprawdzały się wybicia przed siebie, bo wtedy Katalończycy musieli budować akcje od zera. Kibice Milanu znów przeżyli wieczór traumatyczny. Zupełnie jak dziewięć lat temu, gdy zespół Carlo Ancelottiego wygrał u siebie 4:1 z Deportivo La Coruna w ćwierćfinale LM, by w rewanżu przegrać 0:4 i odpaść.

Włosi mieli jednak szansę.

Przy stanie 1:0 samotnie na bramkę gospodarzy sunął M'Baye Niang. Gdyby trafił, gospodarze musieliby strzelić trzy gole, by awansować. 18-letni francuski napastnik w tym sezonie zdobył tylko jedną bramkę (w krajowym pucharze), w europejskich pucharach debiutował trzy tygodnie temu - wbiegł na kwadrans, jesienią nie był nawet zgłoszony do LM. W najważniejszej akcji w karierze trafił w słupek. Później mecz rozstrzygnęła Barca, gole strzelali słabiutki ostatnio David Villa i Jordi Alba.

Być może nie byłoby jednak ćwierćfinału, gdyby Katalończycy stracili gola. Kiedy udało im się to w sobotnim spotkaniu z Deportivo, trudno było uznać to za wielki wyczyn, bo rywale to najsłabszy zespół La Liga. Wciąż pamiętano, że we wcześniejszych 13 meczach bramkarz Barcy puszczał gola.

Barca przetrwała najtrudniejszy moment w sezonie. Ostatnio piłkarze byli przygnębieni brakiem trenera Tito Vilanovy, który w Nowym Jorku leczy nowotwór. Brakowało im go na boisku i poza nim. Zastępujący go Jordi Roura nie ma ani charyzmy, ani umiejętności.

Na ćwierćfinały Vilanova już wróci. Barca, którą przed rewanżem z Milanem bukmacherzy skazywali na porażkę, z miejsca stanie się jednym z faworytów Champions League. Jej najgroźniejszymi rywalami będą Real Madryt i Bayern Monachium (jeśli wyeliminuje w środę Arsenal).

Historia wielkiej Barcelony jeszcze się nie skończyła. Ona wciąż ściga się z najlepszymi zespołami w dziejach: Realem Madryt, który wygrał pięć pierwszych edycji Pucharu Europy, Ajaksem Amsterdam i Bayernem, triumfującymi w tych rozgrywkach po trzy razy z rzędu w latach 70., oraz Milanem, który w 1990 r. jako ostatni trofeum obronił. Po wczorajszym zwycięstwie wciąż może mieć nadzieję, że wiele tamtych potęg przebije.

Więcej o:
Copyright © Agora SA