Barcelona bez Guardioli. Non habemus Pepem

Przekazanie władzy trenerowi Tito Vilanovie na pierwszy rzut oka wygląda rozsądnie i logicznie, na Camp Nou powstało zjawisko w futbolu tak osobne, że oddanie go w ręce zupełnie obce, nawet przemieniające w innych klubach wodę w wino, byłoby ogromnym ryzykiem. Barcelona chce nie tyle uniknąć wstrząsu, ile go złagodzić. Bo odejście mistrza klasy Pepa Guardioli musi spowodować wstrząs, zresztą wystarczy posłuchać piłkarzy - reagują, jakby rozpadał im się świat.

Ole, ole, ole, ole! Trybuna Kibica zawsze pełna

Zobacz wideo

Guardiola zawsze dbał o kwestię smaku, otoczenie ceni go - czy raczej: wielbi - nie tylko dlatego, że karierę trenerską rozpoczął spektakularniej niż ktokolwiek w całej historii piłki nożnej.

Nie, zasług ma znacznie więcej. Po triumfy parł jako niestrudzony innowator - nigdy nie uznał, że wprawił w ruch futbolowe perpetuum mobile, nieustannie udoskonalał doskonałe, nie pozwalał, by piłkarzom jego perfekcyjnej drużyny strzeliło do głów, że tworzą drużynę perfekcyjną. Gdyby nie szalejąca między nim a Vilanovą burza mózgów, też podziwialibyśmy styl gry odmienny od wszystkich innych, ale nie aż tak odmienny. Też uprawiałaby Barcelona sztukę nie z tej ziemi, ale ziemskim standardom jednak bliższą. I nawet jeśli ostatnie idee Pepa - okrajanie linii defensywnej, żeby jeszcze więcej ludzi zaangażować w atak - nie wypaliły, to szanujemy go za to, że w ogóle próbował. Tak jak szanujemy decyzję o rezygnacji, podjętą w momencie, w którym uznał, że wygasła w nim pasja, dzięki której podwładni nie słuchali jego słów, lecz je chłonęli. A uznał już w grudniu, zanim poprzegrywał w Lidze Mistrzów i lidze krajowej. Jeśli się nie przyznał, to z troski o morale w szatni.

Był rzadkim dziś wśród poddanych potwornej presji trenerów dżentelmenem. Za radą swego mistrza Marcelo Bielsy nie udzielał wywiadów - wypowiadał się tylko na konferencjach prasowych, by żadnego dziennikarza ani tytułu nie faworyzować. Chętnie przystawał (to też różni go od Mourinho) na zadawanie pytań w różnych językach, po czym odpowiadał, w zależności od potrzeb, po hiszpańsku, katalońsku, włosku lub angielsku. Trzymał się zasady, by nie komentować pracy sędziów, nie wygłaszał tyrad potęgujących międzyklubową wrogość, uchodził za najlepiej ubranego wśród trenerów, bardzo podobał się kobietom. Chodząca elegancja. Nawet Brazylijczycy, nacja w futbolu najdumniejsza z dumnych, zorganizowali na Twitterze kampanię na rzecz oddania mu reprezentacji "Canarinhos".

Pep Guardiola: Odchodzę z Barcelony

Właśnie się zorientowałem, że wstukuję zdania w czasie przeszłym, choć Guardiola odchodzi tylko na chwilę i na pewno wróci. Chyba ulegam gromadnemu poczuciu straty, którym tchną spisywane i wypowiadane pożegnania. Od piątku odnoszę bowiem wrażenie, że Hiszpan nie opuścił Barcelony, ale całą piłkę nożną. Że bez Hiszpana wszyscy jej entuzjaści będą ubożsi.

A właściwie powinienem był napisać - "bez Katalończyka". Jestem przekonany, że tożsamość Pepa to kwestia w próbach zrozumienia jego decyzji absolutnie fundamentalna.

"Cztery lata na ławce Barcelony są wiecznością". Kiedy czytam te słowa Guardioli, myślę o urokliwym "Habemus Papam" Nanniego Morettiego. Wiem, że to skojarzenie ryzykowne, ale cóż, skojarzeń się nie wybiera, a ja zupełnie serio wierzę, że wszelkie porównania piłki nożnej do religii - choć, przyznaję, strywializowały się - mają sens. W tamtym filmie właśnie wybrany przez konklawe na papieża kardynał - w jego rolę wciela się jeden z moich ulubieńców, przykuwająco powściągliwy w środkach wyrazu Michel Piccoli - odmawia objęcia funkcji. Odwleka wyjście do wiernych, walczy ze sobą, wreszcie ucieka. Nie ma siły, by podołać.

Moje skojarzenie bierze się stąd, że Guardiola pełnił funkcję dalece bardziej zużywającą psychicznie niż kierowanie drużyną piłki nożnej. Nie będę powtarzał banałów o więcej niż klubie, wszyscy wiemy, ile dla Katalończyków znaczy Camp Nou, a ustępujący trener jest jednym z nich. Widzę, jakie emocje rywalizacja Barcelony z Realem wzbudza nawet w oddalonych o tysiące kilometrów polskich fanach, więc nie umiem sobie nawet wyobrazić, co w trakcie gry gra w duszach katalońskich. Tymczasem Guardiola wytrzymał na stanowisku, na co mało kto zwraca uwagę, najdłużej spośród wszystkich tubylców, którzy je obejmowali. Fachowiec z zewnątrz być może wypalałby się wolniej - ponad cztery sezony przetrwali w Barcy wyłącznie Holendrzy - ale nie on, człowiek totalnie zaangażowany, silnie identyfikujący się z regionem, zapraszany do lokalnego parlamentu, gdzie składano mu hołd.

I nawet jeśli nie wróci, to stał się naturalnym kandydatem na nieformalnego duchowego przywódcę, wspierającego klub choćby z oddali. To on, a nie inny guru Johan Cruyff, zbudował w Barcelonie prawdziwy dream team.?

Jaka będzie Barcelona bez Guardioli? Wypowiedz się na forum

Gdzie trafi Guardiola: Inter, Chelsea, Katar, a może... reprezentacja Anglii?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.