Iwona Lewandowska: Biegacz nie składa broni

Przebiega 190 km tygodniowo, a wojskowa zaprawa przygotowała ją do jednego z najlepszych wyników na świecie w maratonie. 27-letnia Iwona Lewandowska chce pokazać, jak wielką krzywdę wyrządzono jej, nie dając szansy na igrzyska w Londynie. 28 października we Frankfurcie dobiegła do mety w czasie 2:28:32.

Przemysław Iwańczyk: 38 sekund zabrakło ci do występu na igrzyskach w Londynie. Spełniłaś minimum Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, ale polskie wskaźniki były bardziej rygorystyczne. Załamałaś się? Iwona Lewandowska: Nie. Chciałam udowodnić sobie i innym, że warto było dać mi szansę. Stojąc przed tygodniem we Frankfurcie na starcie jednego z najbardziej prestiżowych maratonów na świecie, miałam świadomość, że ze spuchniętym kolanem mogę nie ukończyć biegu. I nie był to koniec problemów, bo moje przygotowania nie przebiegały zbyt profesjonalnie, odkąd wstąpiłam do wojska. Pogoda też nie była idealna. Najskuteczniejszą strategią w tej sytuacji wydało mi się zacząć spokojnie. Pamiętam ten strach i niepewność na starcie, i ulgę na mecie. Męka zakończyła się poprawionym o dwie minuty rekordem życiowym. Byłam pierwszą z Europejek właśnie dlatego, że zaryzykowałam, pokonując wielkie chwile zwątpienia, zwłaszcza po 30 km. Przebiegłam ten dystans w dwie godziny, 28 minut i 32 sekundy. To jeden z najlepszych wyników w Europie w tym roku. Jak wielu sportowców wstąpiłaś do wojska, by ułatwić sobie życie? Udało się?

- Starałam się o tę pracę dłuższy czas i 3 września rozpoczęłam szkolenie w Narodowych Siłach Rezerwowych w Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych w Poznaniu. Zawczasu ustaliliśmy w jednostce, że w połowie października będę reprezentować Polskę w Paryżu na Wojskowych Mistrzostwach Europy w biegu na 20 km. Tam pobiłam 24-letni rekord kraju Wandy Panfil. Chcesz wiedzieć, jak słodkie życie ma sportowiec w wojsku? Mijały dni, a ja traciłam resztki nadziei na chwilę normalności, na wykonanie jakiegokolwiek treningu czy odpoczynek. Nie tak to sobie wyobrażałam. Nocleg w dziesięcioosobowej sali. Od rana do wieczora na nogach: godz. 5 - pobudka; 5.40 - zaprawa w trzykilometrowym biegu na terenie jednostki, 6.30 - śniadanie, po powrocie czyszczenie sal, łazienek, korytarzy, 8 - apel, później zajęcia, obiad o 14.30, a potem musztra aż do samej kolacji. Dopiero po kilku dniach udało mi się uzyskać zgodę, żeby zamiast kolacji wyjść na trening. Rezygnowałam z posiłków, szybko szłam się przebrać w getry, bluzę i buty sportowe, później trening, szybka kąpiel, koło 21.30 gasło światło. Zmęczenie narastało, martwiłam się, że długo nie przetrwam, bo nie było czasu na kanapkę czy wizytę w toalecie. W dzień zakaz leżenia na łóżkach, zakaz rozmów przez telefon, a na nogach ciężkie, toporne żołnierskie buty. Po musztrach puchły mi nogi, ciągłe zbiórki, stanie na baczność, brak odpoczynku. Na treningach szurałam nogami, zresztą nie było sensu robić nic innego niż rozbiegania. Była nikła szansa na dochodzenie do formy startami, a na dodatek w pierwszy weekend nie dostałam przepustki. Załamałam się. Na duchu podtrzymywała mnie jedynie świadomość, że jak przetrwam, to wstąpienie do armii zaprocentuje lepszymi warunkami treningowymi w przyszłości. Tak jest w wojsku naprawdę, przynajmniej na początku.

W takich warunkach można przygotować się do bicia rekordu życiowego?

- Przyzwyczajałam się do wojskowego trybu dnia i ciągłego zmieniania planów treningowych. W nocny kontaktowałam się telefonicznie z trenerem i ustalaliśmy kilka wariantów ćwiczeń na następny dzień. Pozwolono mi też kilka razy wyjść na trening poza teren jednostki. To było wielkie ułatwienie. Po dwóch tygodniach udało się wywalczyć pierwszą przepustkę na zawody. Byłam tak bardzo zmęczona, że najchętniej zamiast startować, przespałabym weekend. Pojechałam jednak do Świebodzina i przebiegłam 10 km w czasie 33.06. Mimo zmęczenia i naprawdę ciężkiej trasy udało mi się uzyskać najlepszy wynik w tym sezonie. Tydzień później pobiłam rekord życiowy w półmaratonie - 1:12.39. Wygrałam też po raz trzeci z rzędu "Biegnij, Warszawo". Pomyślałam o starcie w jednym z jesiennych maratonów. Padło na Frankfurt.

Czy ty żyjesz w ciągłym biegu?

- Wszystko zależy od etapu przygotowań: w okresie startowym biegam najmniej, niecałe 100 km w tygodniu, w okresie przygotowawczym między 140-170 km w tygodniu, w trakcie bezpośrednich przygotowań do maratonu pokonuję do 190 km. Wiem, że niektórzy kierowcy pokonują mniej kilometrów samochodem niż ja na nogach, ale też mam chwile zwątpienia. Kiedy nie chce mi się wyjść, myślę wtedy o ludziach, którzy pracują zawodowo, mają liczne obowiązki, a mimo to potrafią zmobilizować się w życiu.

A jakby tego było mało, otworzyłaś przewód doktorski na Akademii Wychowania Fizycznego.

- Temat mojej pracy to "Intensywność wysiłków startowych i treningowych w biegach przeszkodowych i w biegu maratońskim". Wychodzę z założenia, że bieganie nie jest wszystkim. W każdej chwili może przytrafić się kontuzja, jednego dnia wszystko może się zmienić: To, co robię, chcę robić dobrze. Ze studiów chcę wynieść jak najwięcej i być w tym dobra. Jeśli biegam, też chcę być dobra. Nie zadowala mnie przeciętność. Ważne są cele, nawet pośrednie, i konsekwentne do nich dążenie. Nie można pozostawać bez zadania, bo wszystko straci sens.

Dlaczego biegasz?

- Zaczęło się w pierwszej klasie szkoły średniej. Wystartowałam w zawodach lekkoatletycznych na 400 m. Trenerka zachęciła mnie do treningów. Bez problemu, bo zawsze byłam energiczna, nie potrafiłam usiedzieć w miejscu - biegałam, jeździłam na rowerze, ciągle byłam poza domem. Treningi były nowością, a kiedy zobaczyłam, że z miesiąca na miesiąc jestem coraz lepsza, zdobywam medale na mistrzostwach Polski, zmobilizowałam się jeszcze mocniej do dalszej pracy. Po pół roku trenowania byłam druga w kraju na 1500 m. Powodów, dla których coraz więcej ludzi biega, jest mnóstwo. Jedni chcą zrzucić kilogramy, inni dla lepszego samopoczucia, niektórzy - by pobyć w grupie i dobrze się bawić, a inni dla relaksu, żeby pozbyć się złych emocji. Niektórzy robią to po to, żeby zarabiać i utrzymywać się z biegania. A ja biegam, bo lubię, ale też dlatego, że uwielbiam smak zwycięstwa. W sporcie najpiękniejsze jest to, że widząc postępy, dostajesz jeszcze więcej sił, mobilizacji i chęci. Chcesz w to brnąć głębiej i głębiej.

Bieganie jest kobiece?

- Coraz więcej kobiet biega, bo to sport dla każdego. Czy ja wyglądam jak chłopczyca? To, że kobieta potrafi walczyć, może być seksowne. Teraz jest inaczej niż kiedyś, na trening można założyć fajną bluzkę, dopasowane spodenki, czuć się na treningu atrakcyjnie.

A nie myślisz, że bieganie długich dystansów, w dodatku tak często jak ty, destrukcyjnie wpływa na organizm?

- Zapewniam cię, że moja waga - 43 kg - nie jest wynikiem świadomej autodestrukcji. Jestem niska, więc i te 43 kg to żadne odchylenie od normy. Moje wymiary to 90-65-90, zresztą musiałabym to sprawdzić, więc zapewniam cię, że ubieram się nie tylko na sportowo. Gdybym miała okazję chodzić na imprezy, z pewnością wyjściową sukienkę i wysokie buty zakładałabym częściej. Oczywiście bieganie na zawodowym poziomie wiąże się z ryzykiem, na przykład kontuzji. Ale ja wciąż mam w głowie rozmowę z pewnym 70-latkiem, który stwierdził, że nie wie, czy nie byłoby z nim gorzej, gdyby nie biegał. I mimo problemów z kolanami czuje się świetnie, cieszył się, że może wyjść na trening, aktywnie spędzić czas i czuć się młodziej.

Nie obawiasz się, że tak forsowny trening przeszkodzi ci np. w zdrowym macierzyństwie?

- Myślę, że mój organizm sprostałby ciąży. Sądzę nawet, że solidnie wytrenowany jest lepiej przygotowany na taką sytuację. Paula Radcliffe, rekordzistka świata w maratonie, urodziła dwoje dzieci, wróciła do wyczynowego biegania i radzi sobie świetnie. Ciąża to spory wysiłek dla organizmu. A kobiety uprawiające sport są bardziej odporne i fizycznie, i psychicznie. Ja jak pewnie każda kobieta też chcę zostać matką.

Masz czas na życie towarzyskie?

- Lampka wina czy piwo nie są zabronione. W miarę możliwości spotykam się ze znajomymi, zdarza mi się pójść na imprezę. Ale w okresie startowym koncentruję się tylko na bieganiu, bo nie chciałabym przez głupotę stracić formy. Zdaję sobie sprawę, że przygotowania dużo mnie kosztują, jest to dla mnie ogromny wysiłek i chciałabym zrobić z tego jak największy użytek. Nie chcę niweczyć tego jakąś jedną balangą.

Da się wyżyć z biegania?

- U nas nawet mistrz świata czy olimpijski nie ma łatwo i musi walczyć o byt. W maratonie źródłem zarobków są biegi uliczne. To nie są kwoty, dzięki którym można się ustawić. W biegu na 10 km w przedziale 600-2000 zł, czasami 3000 zł, ale to już musi być bieg mocno promowany przez sponsorów. Mówimy tutaj oczywiście o nagrodach za pierwsze miejsca, a od tego trzeba odjąć podatki, koszty przejazdów, noclegów, nie wspominając już o odżywkach, ubraniach, butach czy obozach. Najsłynniejsze maratony na świecie to zdecydowanie większe pieniądze, nawet z pulą nagród przekraczającą milion euro. Najwięcej zarobiłam w Los Angeles, 7 tys. zł na rękę.

W ilu biegach jesteś w stanie wystartować w roku?

- Zawodnicy czarnoskórzy startują w maratonach częściej niż biali. Płacą za to spadkami formy - zdarza się, że biegają, a później nagle przepadają. Ja występuję na dystansie maratońskim dwa razy w roku, a do tego dokładam krótsze dystanse.

Myślisz o igrzyskach, chcąc powetować sobie to niepowodzenie z minimum?

- Już zaczęłam projekt Rio de Janeiro i to mój główny cel. Ciągłe postępy będą mnie mobilizowały do treningów. Przy okazji napiszę doktorat. Wszystko spokojnie, nic na siłę.

Dlaczego bieganie jest fajne?

- Zapominam o problemach, rozluźniam się i rozładowuję negatywne emocje. Podczas biegania przychodzą mi do głowy pomysły, mam z tego niesamowitą radość i świetne samopoczucie. Czasem brakuje mi wytrwałości i łatwo się niecierpliwię, chociaż walczę z tym. Sport mi pomaga. Kiedy tylko wpadam w jakąś kryzysową sytuację w życiu osobistym, czerpię ze sportowych doświadczeń. Bo w życiu jak i w sporcie - nie zawsze się wygrywa i trzeba się z tym pogodzić. Ale broni nie można złożyć nigdy. Rozmawiał Przemysław Iwańczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.