17 sztormów, wywrotka, głód, samotność. Kpt. Cichocki: "Ani przez chwilę nie wątpiłem, że chcę płynąć dalej". Dookoła świata

"Trzecia doba bez snu, czwarta bez jedzenia. Jestem u kresu sił. Jestem szczęśliwy" - tak w 311. dniu rejsu dookoła świata, o jedną dobę od portu, pisał kapitan Tomasz Cichocki. Jachtem "Polska Miedź" opłynął Ziemię wokół przylądków Dobrej Nadziei, Leeuwin i Horn. Przetrwał 17 sztormów, własnoręczne szycie rozbitej głowy, jedzenie co drugi dzień i wywrotkę jachtu. I w prostych słowach opisał portalowi Gazeta.pl, jak to zrobił.

Po wywrotce, która o mały włos nie zatopiła "Polskiej Miedzi", zepsuły się radar, autopilot, GPS i telefon satelitarny. Oraz radio i generator prądu. Na jachcie non stop coś wymagało naprawy - w konfrontacji z potwornymi falami, kapryśną pogodą, zimnem i wilgocią Oceanu Południowego mało co przetrwa bez awarii.

ZOBACZ GALERIĘ z rejsu kpt. Cichockiego dookoła świata. Kliknij w obraz, by zobaczyć DUŻE ZDJĘCIA

Fot. Agencja Matrix

Drogę morską, którą pokonał Cichocki, wytrzymują naprawdę tylko najwięksi żeglarscy twardziele. Tacy, którzy potrafią, jak on, własnoręcznie zszyć rozbitą głowę, przetrwać pół roku jedzenia co drugi dzień po uszkodzeniu zapasów i wytrzymać bez telefonu satelitarnego kilka miesięcy w kompletnej izolacji, bez łączności z bliskimi. Tacy, którzy potrafią spać 20 minut, biec na pokład, stawiać żagle, trzymać kurs, spać 20 minut, walczyć ze sztormem, jeść, znowu spać 20 minut i tak przez niemal rok.

Nie udało się bez zawijania do portu? I tak popłynął dalej

Po co to wszystko? Cichocki chciał jako trzeci Polak opłynąć Ziemię bez zawijania do portu. Tego wyczynu dokonała do tej pory garstka ludzi - około 200 - a ci, którzy zwyciężyli w walce z oceanem, jak Robin Knox-Johnston, przeszli do legendy żeglarstwa. Poważna usterka zmusiła Cichockiego do zawinięcia do Port Elizabeth w RPA. Mimo to, po naprawieniu usterki, żeglarz kontynuował rejs dookoła świata. Jak napisał, nie po to walczył o niego osiem lat, by zawrócić w pół drogi. Jego książka "Zew Oceanu" ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa PWN i jest dostępna jako e-book w Publio.pl .

Kiedy kapitan opowiada o swoim wyczynie, jest skromny dokładnie tak, jak w książce. Do przesady. Albo mówi krótko, albo nie wdaje się w zbędne szczegóły. Nie szuka w swoich działaniach nadmiernego bohaterstwa, nie mówi: "tu trzeba było mieć odwagę, bo...". Po prostu opowiada, jak po kolejnym sztormie, uderzeniu wielkiej fali czy utracie przytomności po bliskim spotkaniu głowy z kadłubem doprowadzał jacht i siebie do porządku. I płynął dalej.

Michał Gostkiewicz, Gazeta.pl: - Samotny żeglarz podczas rejsu rozmawia głównie ze sobą. Był pan dla siebie bardzo trudnym, surowym rozmówcą.

Kapitan Tomasz Cichocki*: Raczej w miarę możliwości obiektywnym (śmiech).

Płynąłem na "Fryderyku Chopinie" kawałkiem tej pełnej statków "morskiej autostrady", o której pisze pan w książce - czyli kanałem La Manche. Tylko nasz żaglowiec miał światła, radar, był nieco większy...

- Mój jacht był najmniejszą jednostką, która okrążyła glob, notowaną w WSSRC (World Sailing Speed Record Council - organizacja zajmująca się uznawaniem i potwierdzaniem rejsów i rekordów ustanawianych przez żeglarzy).

... i nie było mgły, która praktycznie zamieniła pana statek w ducha. To już był sam koniec rejsu. Nie mógł pan odpuścić płynięcia nocą?

- Nie mogłem. Podczas wywrotki straciłem sporą część zapasów jedzenia. Nie było więc wyjścia. Jeszcze dzień bez jedzenia i byłaby katastrofa. W szpitalu, gdzie po rejsie poszedłem na badania, powiedzieli mi, że jeszcze dwa dni, i byłby kłopot z dotarciem do portu.

Gdzie znalazł pan siłę, na czym się pan oparł, najpierw po usterce, która zmusiła pana do zawinięcia do portu, zmniejszając radykalnie znaczenie rejsu dla światowego żeglarstwa, a potem po wywrotce, w której stracił pan połowę zapasów i łączność ze światem?

- Byłem tak szczęśliwy, że zrealizowałem moje marzenie i wypłynąłem w ten rejs, że w każdym zdarzeniu starałem się widzieć jakieś plusy. Miałem prawo spodziewać się wywrotki. I ani przez moment nie było we mnie wątpliwości, że trzeba płynąć dalej.

"Normalny" człowiek po plajcie rodzinnej firmy pływałby - jak pan - w rejsach komercyjnych, na których można zarobić. A "normalna" żona za pomysł wykosztowania się na rejs dookoła świata dałaby mężowi po głowie. Miał pan szczęście, że rodzina stała za panem.

- Rejs, który ma potrwać prawie rok [trwał 312 dni - red.] nie jest dla ludzi z jednotygodniową zajawką na żeglarstwo. Miałem to szczęście, że moi bliscy mnie wspierali, choć, rzecz jasna, takie zaufanie nie jest bezkrytyczne i nie powstaje od razu. To są setki godzin rozmów.

W kilku fragmentach książki w bardzo zawadiacki sposób godzi się pan z upływającym czasem, no dobrze, powiedzmy wprost - z nadchodzącą starością.

(Śmiech) - Na szczęście uprawiam taką dyscyplinę sportu, w której wiek nie jest przeszkodą. A wręcz przeciwnie - nabiera człowiek doświadczenia, którym może zrekompensować wynikające ze starzenia się obniżenie sprawności fizycznej.

"Staną oko w oko z potęgą żywiołu i będą musieli się zmierzyć z własną słabością. Po to tu przyszli". To zdanie napisał pan o himalaistach, ale odnosi je pan też do żeglarzy. Ja bym to zdanie zadedykował wszystkim tym, którzy pod informacjami o rejsach dookoła świata, skokach ze stratosfery czy wspinaczce na Broad Peak pytają "po co?" i piszą, że "za te pieniądze można by kupić setki obiadów dla sierot".

Bez ludzi, którzy chcą pójść dalej niż wszyscy inni, bez wynalazców na przykład, dalej byśmy siedzieli na drzewach i tłukli kamienie. Takie osiągnięcia to są wyznaczniki postępu cywilizacji. Postępu okupionego na przykład śmiercią wielu żeglarzy u przylądka Horn, czy teraz naszych himalaistów na Broad Peak. Ale dzięki ich poświęceniu, ich dążeniu do realizacji marzeń, być może ich następcom będzie łatwiej.

Czytałem relacje z rejsów dookoła świata Robina Knox-Johnstona, Krzysztofa Baranowskiego, Leonida Teligi. A teraz pana. Samotny żeglarz musi być bardziej uparty od osła - w tym pozytywnym znaczeniu.

- Każdy człowiek, który dociera na jakiś szczyt, osiąga jakiś cel, jest i musi być bardzo uparty.

 

* Kapitan Tomasz Cichocki - polski żeglarz. W latach 2011-2012 opłynął samotnie świat dookoła na jachcie "Polska Miedź". Ze względu na awarię musiał zrezygnować z płynięcia w formule "non stop" - jacht przeszedł naprawę w Port Elizabeth w RPA. Po naprawie Cichocki kontynuował rejs. Swoje przeżycia opisał w książce "Zew Oceanu. 312 dni samotnego rejsu dookoła świata", która ukazała się nakładem wydawnictwa PWN i jest dostępna jako e-book w Publio.pl .

Obecnie kapitan Cichocki planuje kolejny rejs. Dookoła świata.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.