Radek Kowalczyk na mecie Mini Transat

Dziś rano o godz. 6.53 czasu polskiego żeglarz Radek Kowalczyk na jachcie Calbud przekroczył linię mety regat Mini Transat w Salvador de Bahia w Brazylii!

- Było długo, ciężko i trudno, a czasami bardzo niefajnie. Ale nie mam wątpliwości, że było warto, choć świetnie jest być już na miejscu. Przez ostatnie dni marzyłem o czymkolwiek, co nie jest liofilizą, o pomidorach, o jabłkach ... Smaku powitalnej caipirinhii nie potrafię opisać, to było coś cudownego - powiedział Radek na mecie.

- Zrealizowałem swoje marzenie, włożyłem w to sześć lat ciężkiej pracy. Ale do samego końca nie wiedziałem, czy się uda, choć przez ostatnią dobę powtarzałem sobie, że musi się udać, musi, skoro dopłynąłem już tak daleko, że zrobię wszystko, żeby dojechać. Jakieś 20 mil przed metą zaczęło ostro wiać, na tyle ostro, że płynąłem maksymalnie zarefowany i zaczynałem bać się, czy łódka to wytrzyma po wszystkich wcześniejszych przygodach. Do tego ogromna fala i deszcz taki, że nic nie widać, właściwie pod samym brzegiem. Potem wiatr nagle zniknął. Zarefowany, kołysałem się na falach w strugach deszczu i nie widziałem, gdzie jest meta, chociaż była już blisko ... Ale udało się! - relacjonuje Radek.

Regaty Mini Transat to jeden z najtrudniejszych oceanicznych wyścigów. Najmniejsze jachty oceaniczne świata, 4000 mil samotnej żeglugi z Francji aż do Brazylii. Bez komputerów, telefonów, bez pomocy z zewnątrz. Bez możliwości schronienia w spokojnym porcie, bez snu, w ciągłej walce z żywiołem i niewidocznymi konkurentami żeglującymi tuż za horyzontem. Wyścig rozpoczął się 25 września w La Rochelle. Pierwszy etap regat prowadził do Funchal na Maderze. Dalej flota skierowała się do Salvador de Bahia, gdzie nastąpi zakończenie wyścigu.

Zawodnicy ścigali się na niewielkich 6,5 m, specjalnie zbudowanych do tych regat jachtach. Do wyścigu dopuszczone zostały wyłącznie jachty klasy Mini, które pozytywnie przeszły rygorystyczne pomiary klasowe i spełniają surowe normy bezpieczeństwa.

- Życie na takim jachcie to jak siedzenie pod stołem. Półtora metra szeroko, metr długo, metr trzydzieści nad głową. Można tak siedzieć przez dwie godziny, ale czterdzieści dni to trochę długo. Zagotowanie wody i nie wylanie jej jest takim wyczynem, że nawet jeżeli jedzenie smakuje jak trociny, zjadasz je, żeby nie gotować wody po raz kolejny - mówi Radek.

- Najtrudniejsze jest chyba to, że nie można z nikim porozmawiać. Nie można zadzwonić i powiedzieć "stoję drugi dzień bez wiatru, jest OK, nie martwcie się". Nie ma żadnej prognozy pogody. Z każdą awarią trzeba poradzić sobie samemu, nie mogę poprosić serwisu o pomoc w naprawie urządzenia, które się zepsuło, nie mam żadnych informacji, jestem zdany tylko na siebie. Nie jest łatwo. Tym bardziej się cieszę, że już jestem w porcie - podkreśla żeglarz.

Z 79 jednostek na linii startu pierwszego etapu do mety w Brazylii dotarło zaledwie 59. Radek Kowalczyk i Turek Tolga Pamir byli ostatnimi zawodnikami, którzy dotarli do Salvador de Bahia. W klasie Proto Polak zajmuje 26 lokatę. Natomiast klasyfikacja generalna zostanie podana po przeliczeniu czasów wszystkich zawodników z obu etapów.

Radek Kowalczyk jest trzecim po Kazimierzu Kubie Jaworskim (1977) i Jarosławie Kaczorowskim (2007), żeglarzem z naszego kraju, któremu udało się dokonać tego wyczynu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.