''Chiński maharadża'', czyli cierpienia Wojtka Kurtyki [RECENZJA]

Książki o górach mają na ogół tę wadę, że bywają hermetyczne. Szczegółowe opisy technik wspinaczkowych czy wyposażenia sprawiają, że ci z nas, którzy nie są wyznawcami, uważają je za nudne. Ale co w ogóle to znaczy wyznawca?

Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>

Wojciech Kurtyka tłumaczy:

"Jeśli zauważysz ruchliwe, żyjące jakby własnym życiem palce, wczepiające się chętnie we wszelakie krawędzie i szpary, przyjrzyj się właścicielowi tych palców uważniej. Jeśli opuszki pokrywa skórzasta powłoka, twarda jak skorupki orzechów, stawy zaś są wyraźnie pogrubione, nadając dłoni wyraz drapieżnego szponu, zapewne masz przed sobą wyznawcę''.

Kiedy wydało się, że Wojciech Kurtyka, ikona polskiego i światowego himalaizmy, szykuje powieść, to spodziewałem się historii opisującej jego największe dokonania. Czekałem na himalajską przygodę, z Jerzym Kukuczką u boku. Spodziewałem się trzaskającego mrozu, narzekania na sprzęt tamtej epoki - spadające raki, tępe czekany, zamarzające gogle, opowieści o bałaganie organizacyjnym, ciągłym braku pieniędzy na wyprawy i konkluzji, że mimo tego polskim łupem padały najtrudniejsze drogi na ośmiotysięcznikach. Wszystko miało być naznaczone filozofią Kurtyki, gdzie wspinaczka ''jest wyjściem poza krąg powtarzalnych i opatrzonych sytuacji; jest ucieczką od monotonnych mechanizmów logiki i rozsądku''. Mogłaby to być na przykład opowieść o trawersie szczytów Broad Peaka z 1984 roku, bo sama nazwa tej góry zagoniłaby wszystkich do księgarni.

Jeśli jednak Kurtyka wolałby napisać o czymś innym, myślałem, to na pewno musiałyby to być wielkie ściany. Tutaj najlepsza byłaby przygoda na świetlistej ścianie Gaszerbruma IV. Legenda głosiła, że nie da się jej przejść. Kurtyka i Kukuczka nawet pod nią stanęli, ale ten pierwszy wystraszył się gigantycznego skalnego lustra, które kończyło się 2500 metrów nad jego głową. Przez rok okrzepł i w 1985 roku jako pierwszy przeszedł tę ścianę. Prestiżowy magazyn ''Climbing'' uznał jej zdobycie za największe osiągnięcie himalaizmu XX wieku.

No, więc tak to miało być. Kiedy wziąłem jednak nową książkę Kurtyki do ręki, powitał mnie tytuł ''Chiński Maharadża''. Czyli będzie orientalnie, udamy się na wyprawę do Indii czy Chin? Kolejne pudło. ''Chiński Maharadża'' to droga w Dolinie Bolechowickiej, 15 km od Krakowa. Akcja powieści toczy się na początku lat 90. Kurtyka tęskni za górami. Do furii doprowadza go życie pozbawione obcowania z przyrodą. Zbyt dużo czasu spędza na handlu sukienkami, które przywozi z Indii. Nie znosi użerać się o kilka rupii z wiecznie uśmiechniętymi handlarzami. Jest sfrustrowany. Również starzejącym się ciałem, bo nieubłaganie zbliżają się jego 50. urodziny, po których, jak straszy go przyjaciel, w życie wejdą trzy przykazania: nie będziesz omijał żadnej toalety, nie będziesz marnował twardego, nie będziesz ufał własnym pierdnięciom. W dodatku dokucza mu prześladowca - tajemniczy Dżem, który pęta jego ruchy od najmłodszych lat i straszy go po nocach. Żeby nie zwariować Kurtyka wyznacza sobie cel, który próbuje ukryć przed wszystkimi. Tylko, że jego realizacja może zakończyć się tragicznie...

"Chiński Maharadża'' to wspinaczkowy thriller. Barwny język Kurtyki, styl podobny do tego, którym bawił i wciąż zresztą bawi Gombrowicz, sprawia, że książka powinna trafić na półki, na których dotąd nie leżało nic związanego z górami. A jak mi ostatnio powiedział pewien wybitny himalaista: dzięki tekstom Kurtyki, jego filozoficznemu podejściu do wspinania, gdzie wszystko jest mistyczne, poznałem w swoim czasie wiele pięknych kobiet.

Dominik Szczepański

Książka do kupienia tutaj >>

Copyright © Agora SA