Enzo Maiorca: Proszę zapomnieć o ''Wielkim Błękicie''

- Luc Besson to świetny reżyser. Ale kiedy kręcił ''Wielki Błękit'' był jeszcze bardzo młody i poddał się wpływowi starszego od niego Mayola, współreżysera filmu. Ten roztoczył przed nim wizję Maiorki-złodzieja, pożeracza spaghetti alle vongole, z wąsatą matką - tyranem, w dodatku tłustą. Proszę zapomnieć o ''Wielkim Błękicie'' - mówi Enzo Maiorca, którego w filmie zagrał Jean Reno. Film nie spodobał mu się tak bardzo, że drogą sądową doprowadził do zakazu jego pokazywania we Włoszech.

Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>

Enzo Maiorca to żywa legenda dla wszystkich, którzy choć trochę interesują się freedivingiem, czyli swobodnym nurkowaniem W latach 1960-1974 ustanowił, a następnie kilkanaście razy poprawił rekord świata w nurkowaniu swobodnym. Jest pierwszym freediverem, który zszedł na głębokość większą niż 50 metrów, tym samym przekraczając granicę, która według ówczesnych lekarzy miała spowodować natychmiastową śmierć nurka.

Maiorca dał się poznać światu dzięki filmowi Luca Bessona "Wielki Błękit". Głównym wątkiem melodramatu jest rywalizacja pomiędzy Maiorcą (w tej roli Jean Reno) i jego "kolegą po fachu" - Francuzem Jacques'em Mayolem (Jean-Marc Barr). Ale sam Maiorca nie chce nawet słyszeć o tym filmie -  tak bardzo, że drogą sądową doprowadził do ustanowienia zakazu wyświetlania go we Włoszech.

Malina: Stres zapiera dech - wywiad z najlepszym polskim freediverem >>

Trailer ''Wielkiego Błękitu":

 

Joanna Skutkiewicz: Nie spodobało się Panu, w jaki sposób przedstawiono Pańską postać w filmie "Wielki Błękit". Jednak to właśnie dzięki obrazowi Bessona ludzie na całym świecie dowiedzieli się o pańskich dokonaniach.

Enzo Maiorca: Problem polega na tym, że sztuka w oderwaniu od uczuć nie jest już sztuką, a staje się megalomanią. Luc Besson, skądinąd świetny reżyser, ale wtedy jeszcze bardzo młody, poddał się wpływowi starszego od niego Mayola, współreżysera filmu, który roztoczył przed nim wizję Maiorki-złodzieja, nie przestrzegającego prawa morskiego, pożeracza spaghetti alle vongole , z wąsatą matką - tyranem, w dodatku tłustą i ubraną koniecznie na czarno. W sumie Maiorki jako wiecznie modnego stereotypu Włocha-południowca.

Był Pan pierwszym człowiekiem, który osiągnął magiczną w 60. latach granicę pięćdziesięciu metrów w swobodnym nurkowaniu. Przed tą próbą lekarze twierdzili, że nie da się zanurzyć na taką głębokość i wrócić bez szwanku. Był Pan pewien, że nie mają racji?

W starciu z morzem nigdy nie można mieć pewności. Ale wierzę naukowcom, którzy twierdzą, że pierwsza komórka była koloru niebieskiego. Ufam także swojemu doświadczeniu i biorę pod uwagę fakt, że dzięki procesom adaptacyjnym komórka organizmu zabarwiła się krwią - a wynika z tego, że jest w niej już konieczny do przeżycia tlen.

Przez długi czas dominował Pan na scenie freedivingu. Kiedy w 1963 Amerigo Santarelli wycofał się z rywalizacji, przez chwilę miał Pan monopol na nowe rekordy. Potem pojawili się inni, a wśród nich Pański najpotężniejszy przeciwnik, Jaques Mayol. Czy dobrze go określiłam, nazywając go 'przeciwnikiem'? Czy konkurowanie o rekordy było 'walką wręcz'? A jak było prywatnie?

Nasza przyjaźń była tak zwaną "szorstką przyjaźnią", ale tylko w słowach! Mieliśmy zupełnie różne zdania, jeżeli chodzi o bicie rekordów. Dla Jacques'a to były eksperymenty naukowe, choć de facto nie był naukowcem. Znalazł sobie miejsce na arenie sportowej bez poddawania się regułom wymaganym przez sportową poprawność. Zależało mu bardziej na rozwoju nauki niż na wynikach sportowych.

O jakich regułach Pan mówi?

Podam przykład: aby rekord został uznany było konieczne, by próba jego pobicia odbywała się w dniu określonym z góry, w obecności dwóch sędziów-świadków, jednego na powierzchni, a drugiego z maską tlenową na głębokości, jaką ewentualnie chciało się osiągnąć. Ten ostatni miał gwarantować, że zbierane po drodze z liny tabliczki zostały skompletowane przez bijącego rekord, a nie przez jego ewentualnych pomocników. Kiedyś unieważniono mój rekord, gdyż tabliczka wyślizgnęła mi się z ręki i spoczęła na dnie, a rekord unieważniono pomimo tego, że sędzia znajdujący się pod wodą zaświadczył o skrupulatnym przestrzeganiu przeze mnie regulaminu.

Dziś wiadomo już, że da się bezdechowo nurkować nie tylko na "graniczne" 50 metrów, lecz ponad czterokrotnie przekraczać tę odległość . Obecny rekord wynosi 214 metrów. Czy te rekordy wraz z rozwojem nauki i możliwości treningowych będą wydłużać się w nieskończoność?

Nurkowanie bezdechowe jest w historii ludzkości aktywnością bardzo starą, wręcz starożytną. Grecki historyk z piątego wieku p.n.e., Herodot z Halikarnasu, składa relację o marynarzu fenickim, który w celu odzyskania zatopionej w morzu złotej kolumny zszedł na głębokość trzydziestu ówczesych miar greckich, równych odległości metra i siedemdziesięciu centymetrów, czyli na głębokość około 51 m. Kilka wieków później Arystoteles ze Stagiry, biolog i filozof utrzymywał, że człowiek nie będzie mógł nigdy przekroczyć 5 miar głębokości, gdyż zostanie zmiażdżony przez uścisk samego Heraklesa. Od tamtego czasu upłynęło kilkaset lat. Doktor Cabarrou we wrześniu 1960 roku ostrzegał mnie, bym nie przekraczał bariery 50. metrów, gdyż poniżej tej głębokości - i tu wykonał znaczący gest: palce prawej dłoni zamknęły się na kształt szczypiec-  morze zwycięży. Wręcz wydawało mi się, że słyszę złowrogi chrzęst łamanych żeber. Tym razem zatrzymałem się na 49 metrach! Nie wierzę jednak w istnienie granic fizycznych, obiektywnych. We freedivingu, tak jak w każdym innym sporcie, istnieją raczej bariery osobiste. Pewien stary marynarz z Syrakuz pewnego ranka zauważył mnie, gdy siedziałem zamyślony kontemplując morze; miałem właśnie bić rekord. Wziął mnie za ramiona zmuszając bym spojrzał mu w oczy i powiedział do mnie: "Chłopcze, nie martw się, jeżeli będziesz długo i intensywnie patrzył w morze, wyrosną ci płetwy i skrzela!". W tych słowach staruszka, zawierających pragnienie wniknięcia w głąb siebie, zawiera się zdolność dostosowania się człowieka do obcego mu środowiska.

Czy jest Pan zadowolony, obserwując poczynania dzisiejszych freediverów? Jak zapatruje się Pan na coraz szybszy rozwój techniki, metod treningu i sprzętu, umożliwiającego przekraczanie kolejnych granic głębokości?

Czy jestem zadowolony? O nie, w żadnym wypadku! To nie ludzie uzyskują te wyniki - to technika. Kiedy Mayol i ja zanurzaliśmy się, zawsze byliśmy otoczeni przez dziennikarzy i operatorów filmowych, którzy próbowali wyjaśnić, jak to możliwe, że byliśmy w stanie osiągać określone głębokości, na których, jak pisali, ciśnienie rozsadziłoby łodzie podwodne. To w tym tkwi problem: nauka nie brała w żaden sposób pod uwagę faktu, że nie byliśmy zrobieni ze stali, ale z krwi i kości, opatrzonych sercem i umysłem. Nauka odnosiła wszystko do czystego równania matematycznego, gdzie x jest zawsze liczbą określoną- i nie chciała zrozumieć, że człowiek ma w sobie pierwiastek boski, którego po ludzku nie da się zmierzyć!

Pański bezpośredni rywal, Jaques Mayol, prezentował znacznie różniące się od Pańskiego podejście do nurkowania na bezdechu. Pan przywiązywał najwięcej wagi treningowi fizycznemu i rozwojowi siły, Mayol skupiał się na przygotowaniu mentalnym. Co jest ważniejsze - odpowiednia wydolność czy zachowanie zimnej krwi i wiara w swoje możliwości?

Był rok 1960. Miałem 29 lat. Pewnego wiosennego dnia w rozmowie z marynarzem z Syrakuz dowiedziałem się, że na środku Kanału Sycylijskiego znajduje się zanurzona góra, której wierzchołek widać bardzo blisko powierzchni. Powiedział mi też, że są tam koralowce. Chciałem to zobaczyć, więc poprosiłem go, aby zabrał mnie w to miejsce swoją łódką. Nigdy nie zapomnę tego widoku: morze bez jednego powiewu wiatru, gładkie jak lustro. Miałem ze sobą aparat tlenowy, żeby mieć więcej czasu na poszukiwania. Będąc na powierzchni, rozpoznałem zarys góry 45 metrów poniżej. Natychmiast się zanurzyłem. Nawet gdybym nie znalazł korali, zadowoliłbym się uszczknięciem jednej gałązki koralowca, żeby móc ją podarować mojej żonie. Kiedy badałem stronę wystawioną na działanie sirocco, zauważyłem szczelinę. Wetknąłem głowę do środka i moim oczom ukazała się duża grota, której sklepienie zdawało się być podtrzymywane przez dwie kolumny, tak piękne jak kolumny naszych doryckich świątyń. Pomyślałem sobie o Bóg wie jakiej nieznanej tragedii sejsmicznej, zawahałem się, ale w końcu popłynąłem w kierunku kolumn. Po przebyciu kilkunastu metrów skierowałem wzrok na sklepienie groty.. i od tamtej chwili była ona moją świątynią. Przez dwa otwory wpadały do groty promienie słońca, pozostając następnie "uwięzione" w ciemnościach. To był triumf światła! Również dla mnie to był triumf- tam wśród tych błękitnych cieni poszatkowanych promieniami słońca zrozumiałem powód, dla którego się zanurzaliśmy. Celowo używam liczby mnogiej, bo jest coś, co łączy wszystkich schodzących pod wodę. Pływamy w morzu, by odnaleźć coś, co umyka nam na ziemi. Widzimy Jego, Nazarejczyka, z jasnymi długimi włosami. Za nim nie ma płomieni piekielnych ani świętych śpiewających psalmy w raju. Nie obiecuje nam ani nagrody, ani kary, ale znosi wszelkie różnice żeby stworzyć równość- tę prawdziwą równość - stając się symbolem demokracji.

Kiedy pierwszy raz Pan zanurkował?

Do zanurzania się w morzu "w pionie" dotarłem poprzez pływanie "w poziomie". Byłem kajakarzem, pewnego dnia wypadła mi za burtę dulka [metalowe podparcie dla wiosła - przyp.red.] i musiałem skoczyć do wody, by ją odzyskać. Oczywiście bez aparatu i płetw.

Jak popularność, wynikająca z Pańskich dokonań freedivingowych, wpłynęła na Pana życie?

To, co Pani nazywa popularnością, dla mnie nią nie było. Byłem zawodowym obiektem naukowym i medycznym, czyli pracownikiem przemysłu farmaceutycznego. Proszę zapomnieć o "Wielkim Błękicie", nie sugerować się nim. Moje życie w ogóle się nie zmieniło. Dziś, po trzydziestu latach służby, jestem emerytem przemysłu farmaceutycznego.

Jean-Marc Barr

Copyright © Agora SA