Nanga Parbat. Bielecki i Czech w drodze do domu, Mackiewicz atakuje szczyt

Nie powiódł się plan szybkiego zdobycia Nanga Parbat przez Adama Bieleckiego i Jacka Czecha. Trwa atak ostatniej szansy Tomasza Mackiewicza i Elizabeth Revol - pisze z obozu pod Nanga Parbat specjalny wysłannik off.sport.pl Dominik Szczepański.

W rejonie Nanga Parbat nadchodzi dobra pogoda, która ma potrwać do 24 stycznia. Czyste niebo i delikatny wiatr były spodziewane już we wtorek, jednak we wtorek o 8 rano Nanga Parbat powyżej wysokości 6500 metrów była spowita w chmurach. O 11 chmury zeszły jeszcze niżej.

W tej chwili w górze po stronie Diamir są dwie ekspedycje. W jednej wspinają się Tomasz Mackiewicz i Elizabeth Revol, druga to wyprawa Simone Moro i Tamary Lunger.

Dla tych drugich to kolejne wyjście aklimatyzacyjne. Moro jest cierpliwy, w sumie w zimie był już na kilkunastu ekspedycjach. Wraz ze swoją włoską partnerką chcą dotrzeć teraz jak najwyżej, wrócić do bazy i czekać na kolejne okno, które da im szansę na atak szczytowy.

- To moja ostatnia zimowa ekspedycja - deklaruje Moro, który jako pierwszy zdobył w zimie Sziszapangmę (z Piotrem Morawskim), Makalu (z Denisem Urubką) i Gaszerbruma II ( z Urubką i Corym Richardsem)

Dla Mackiewicza i Francuzki to atak ostatniej szansy. W poniedziałek byli na wysokości 6700 metrów. Wspinają się, podobnie jak Włosi, niedokończoną drogą Messner-Messner-Eisendle-Tomaseth. Rok temu dotarli tam na wysokość 7800 metrów, jednak do szczytu było jeszcze bardzo daleko. W tym roku spróbują innego wariantu. Wypatrzyli kuluar, który ma ich zaprowadzić do kopuły szczytowej. Ich baza została już zwinięta, po tym ataku pojadą do domów. Mackiewicz zapowiada, że pod Nangę już nie wróci. Spędził pod nią sześć kolejnych zim.

Bielecki i Czech schodzą

Nanga Parbat (8125 m n.p.m) i K2 ( 8611 m n.p.m.) to dwa ostatnie niezdobyte zimą ośmiotysięczniki. Pod tym pierwszym pozostały cztery ekspedycje - trzy działające po stronie doliny Diamir, jedna po stronie flanki Rupal.

We wtorek bazę opuścili Adam Bielecki i Jacek Czech. Polacy próbowali zaatakować szczyt w stylu alpejskim, czyli bez wcześniejszego zakładania obozów. Wcześniej aklimatyzowali się w Chile i do Pakistanu przylecieli z planem spędzenia w bazie maksymalnie miesiąca. Szybko dotarli do wysokości 5700 metrów, ale na więcej nie pozwoliła im pogoda.

Zmienili koncepcję i dołączyli do międzynarodowej ekspedycji, w skład której wchodzą Włoch Daniele Nardi, Bask Alex Txikon i Pakistańczyk Ali Sadpara.

80-metrowy lot Bieleckiego

Podczas jednego z wyjść w górę Adam Bielecki miał wypadek. Na wysokości 5800 metrów pękła lina poręczowa. Polak poleciał 80 metrów, na szczęście asekurował się drugą liną. Dwie wkręcone w lód śruby wytrzymały. Ucierpiała ręka. Podczas lotu Polak złapał się drugiej liny, która poparzyła mu skórę. Prawdopodobnie wyrwał ze stawu jeden z palców. Dalsze wspinanie było prawie niemożliwe.

- Nasz plan zakładał szybki atak. Nie udało się i tak jak zapowiadaliśmy, po miesiącu wracamy do domu - mówi Bielecki.

Wracają akurat w momencie, kiedy nadchodzi dobra pogoda.

Szczyt 24 stycznia?

W ciągu dwóch dni na drodze Kinshofera w górę powinni ruszyć Nardi, Txikon i Sadpara. Zabezpieczyli tę drogę do wysokości 6200 metrów. - Najgorsze za nami, zaporęczowaliśmy najtrudniejszy technicznie odcinek, rozwiesimy jeszcze 200 metrów lin i jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to w okolicach 24 stycznia możemy być na szczycie. Nie wiem tylko, czy mamy wystarczającą aklimatyzację - mówi Txikon. Chcą założyć obóz trzeci na wysokości 7000 metrów, a czwarty na 7400 m.

Pytany o to, czy ma zamiar zostać pod Nangą do końca zimy, wzrusza ramionami. Odpowiedzi na to pytanie nie zna również Nardi, który kilka dni temu odpadł od ściany i poleciał kilkanaście metrów.

Partnerami wyjazdu są Pajak Sport i The North Face.

Copyright © Agora SA