Kurt Diemberger: Łatwo jest nauczać etyki z poziomu doliny [WYWIAD]

- Wejście na jeden ośmiotysięcznik nie ma sensu, jeśli nie zdobędziesz wszystkich pozostałych? Wątpię, czy wielu wspinaczy marzy o szczycie Annapurny. Przecież tam mają 50 proc. szans na przeżycie. Martwi mnie dzisiejsza pogoń za rekordem i liczbą - mówi Kurt Diemberger, jedyny żyjący zdobywca dwóch dziewiczych ośmiotysięczników.

Polub nas na facebooku. Będzie ciekawie >>

Kurt Diemberger urodził się w 1932 roku w Villach w Austrii. Uważa się go za jednego z pionierów stylu alpejskiego w Himalajach (szybka wspinaczka w małych zespołach z minimum sprzętu).

W latach 50. wspinał się dużo w Alpach, a w 1957 roku dokonał pierwszego wejścia na Broad Peak (8047 m.n.p.m.). Na szczycie stanął wraz z trójką kolegów. Wśród nich był Hermann Buhl, który cztery lata wcześniej stanął jako pierwszy na wierzchołku Nanga Parbat (8126 m.n.p.m.). Buhl to w świecie wspinaczkowym postać kultowa, o jego wyprawie na Nanga Parbat powstał nawet komiks .

W 1960 roku Diemberger dokonał pierwszego wejścia na Dhaulagiri (8167 m.n.p.m.). Na szczyt wszedł bez dodatkowego tlenu. 26 lat później na K2 stracił część palców u stóp i u rąk. Podczas zejścia ze szczytu obrzęk płuc zmarła jego partnerka Julie Tullis. To wtedy z wyczerpania zmarła też Dobrosława Miodowicz-Wolf.

W 2012 roku podczas gali Złotych Czekanów (najważniejszej nagrody we wspinaczkowym świecie) wręczono nagrodę za całokształt dokonań. W tym roku Kurt Diemberger był gościem XIX Przeglądu Filmów Górskich im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju.

Dominik Szczepański: Najważniejsza góra w pana życiu?

Kurt Diemberger: Nie mogę ograniczyć się do jednej. Na pewno Broad Peak, bo to było pierwsze wejście w historii. Dhaulagiri, również pierwsze wejście. I K2, bo wspinałem się tam w 1986 roku z Julie Tullis, która już z niej nie wróciła.

A co pan myślał przed wyprawą na Broad Peak w 1957 roku? Z Hermannem Buhlem, Marcusem Schmuckiem i Fritzem Winterstellerem wspinaliście się wtedy na niezdobyty ośmiotysięcznik.

Nie myślałem wtedy specjalnie o Broad Peaku. W mojej głowie pojawił się obraz nieokreślonej, wysokiej góry w Himalajach. Ta fantazja często do mnie wracała. Chęć zdobycia wymyślonej, potężnej góry towarzyszyła mi przez całe życie. Najpierw był to Broad Peak, potem Dhaulagiri, a w końcu K2. Dziwne uczucie. Kiedy stanęliśmy z Hermannem na szczycie Broad Peaka, słońce już zachodziło i rzucało na nas ostatnie promienie. Noc była pod nami, a my, stojący na szczycie, łapaliśmy te ostatnie iskry słońca, a one rozpalały śnieg dookoła. Niezwykłe uczucie. Trzymaliśmy się za ręce i byliśmy po prostu bardzo szczęśliwi.

Jakim człowiekiem był Buhl?

Był bardzo wrażliwy i rozsądny. Dobra kombinacja. Miał niesamowity...hmm...ciąg. Chyba tak to można nazwać. Więc Buhl miał ten ciąg, napęd, który pchał go do przodu. Dzięki niemu miał siłę, by realizować swoje marzenia, chociaż dla wielu były one zbyt śmiałe. Tę cechę nazywam siódmym zmysłem. Kiedy wspinaliśmy się z Hermannem na Chogolisie, czuliśmy bliskość tego siódmego zmysłu. Było niebezpiecznie, więc ujawnił się również szósty zmysł, intuicja. Kazał zawracać, ale odezwał się zbyt późno. Hermann tam zginął, a ja byłem ostatnią osobą, którą widział.

W tym miejscu muszę wspomnieć o jednej, bardzo ważnej rzeczy, o której wielu już pewnie nie pamięta. W tamtych czasach nie mieliśmy dostępu do prognoz pogody.

Dziś ekspedycje w każdej chwili mogą dowiedzieć się z dużą dokładnością, co spotka je w drodze na szczyt.

A my nie wiedzieliśmy, czy następnego dnia utrzyma się dobra pogoda, czy zacznie sypać i mocno wiać. A Dhaulagiri to szczególna góra, bo w sezonie jest zaledwie kilka dni dobrej pogody, podczas których można na nią wejść. Byliśmy ósmą ekspedycją, która atakowała szczyt i dopiero nam się udało. To była prawdziwa przygoda.

A kiedy korzysta się prognoz pogody, to przygody już nie ma? Reinhold Messner uważa, że ona kończy się, gdy wiemy, co nas czeka.

Nie byłbym aż takim radykałem jak Reinhold, bo poczucie przygody jest subiektywne. Wydaje mi się, że bardziej chodzi o samodzielność. Dziś tłumy ludzi wychodzą na ośmiotysięczniki normalnymi drogami z pomocą Szerpów. Co ostatnio działo się na K2? Przez dwa sezony nikt nie wyszedł, a potem, jednego dnia, na szczycie stanęło 30 osób. To wciąż K2, ale kiedy wspina się tam w taki sposób, to ta góra jest dla mnie uśpiona, jakby była w kajdanach.

Przygoda wciąż istnieje - K2 i Nanga Parbat nie zostały zdobyte zimą.

Pan nie próbował zimowej wspinaczki w najwyższych górach świata.

Nie byłem nią zainteresowany, bo w lecie jest wystarczająco zimno. Ale rozumiem, że jeśli wszystkie szczyty zdobyto w lecie, to Andrzejowi Zawadzie mogło przyjść do głowy, by spróbować w zimie. Chociaż wtedy zdobywanie góry również jest względne, bo zimy bywają różne, zimowe miesiące mają różne temperatury. W zimie nie ma tragarzy do pomocy, bo jest dla nich zbyt chłodno. Wielu wspinaczy przylatuje więc do bazy helikopterami, a to moim zdaniem nie jest zbyt czyste jeśli chodzi o styl. Ale jestem w stanie to zaakceptować - styl traci na czystości, ale sytuacja zimowej wspinaczki jest szczególna, wymaga więc takich poświęceń.

Nie wiemy jeszcze na pewno, czy jakaś wyprawa zaatakuje tej zimy K2. Być może pojedzie tam ekspedycja Denisa Urubki. Wszystko jednak wskazuje na to, że himalaiści pojawią się pod Nanga Parbat w dolinie Diamir. Która droga na szczyt w zimie jest tam najlepsza?

Wydaje mi się, że klasyczna, Kinshofera. Wybrałem ją, kiedy samotnie wspinałem się na Nanga Parbat i wydała mi się bardzo bezpieczna. Wiem, że w zimie jest trudniej niż w lecie, ale dziś mamy kosmiczną technologię w porównaniu do tego, czym dysponowaliśmy w latach 70. A już wtedy progres w porównaniu do lat 50. był ogromny. Prognozy pogody dają dziś niewyobrażalną przewagę.

Technologia jest lepsza, a wspinacze? Mają tak dobre pomysły jak wy pół wieku temu?

Niektórzy... Wciąż przecież jest tyle dziewiczych szczytów do zdobycia. Np. w dolinie Shaksgam, po chińskiej stronie Himalajów. Byłem tam siedem razy. Żeby tam dotrzeć, trzeba pokonać przełęcz Aghil, która jest wysoka jak Mont Blanc. W 1999 roku zostawiłem tam jeden bęben z różnymi rzeczami. Przyczepiłem do niego kartkę z napisem "wciąż potrzebne!". Wciąż na mnie czeka, ale nie wiem, czy kiedyś jeszcze tam wrócę. To nie takie proste, bo jestem coraz starszy. Na K2 straciłem wiele palców, ból w nodze dokucza mi coraz bardziej.

A co pozostanie himalaistom, kiedy padną w zimie dwa ostatnie ośmiotysięczniki?

Wszystkie nienazwane szczyty po chińskiej stronie Himalajów. Jak na razie niezbyt wielu ludzi się tam wybiera.

Bo na ośmiotysięcznik łatwiej zebrać pieniądze. Kto zainteresuje się wyprawą na niższy szczyt, jak to wytłumaczyć sponsorom i zainteresować tym media?

Nie wiem, to rzeczywiście trudne. Ale to tam ostała się prawdziwa przygoda. Wracając do poprzedniego pytania: w alpinizmie obserwuję obecnie kilka trendów. Z jednej strony dzięki sprzętowi i szkoleniom podnosi się bezpieczeństwo. Z drugiej strony, ludzie szukający pozostałych jeszcze wyzwań, robią coraz trudniejsze rzeczy. Według mnie niebezpieczniejsza jest jednak inna rzecz - pogoń za rekordem. Ludzie wspinający się na ośmiotysięczniki myślą, że trzeba zdobyć je wszystkie. Czternaście. Inaczej to nie ma sensu. A proszę powiedzieć, ilu wspinaczy marzy o tym, żeby stanąć na szczycie Annapurny? Wątpię, czy wielu traci dla niej głowę. Raczej myślą sobie: do jasnej cholery, muszę tam wejść, bo brakuje mi jej do Korony Himalajów i Karakorum. Bo Annapurna to przecież rosyjska ruletka. Masz 50 proc. szans na przeżycie. A więc zagrożenie tkwi w pełnej liczbie - w tym wypadku czternastce.

Góry schodzą na psy?

Skąd! Są takie, jakie były. Dalej mają w sobie to niewyjaśnione przyciąganie. Wciąż tak wielu ludzi chodzi po nich, bo przyciągają ich czymś i nikt nie jest w stanie tego racjonalnie wytłumaczyć. Można objaśnić znaczenie liczb, kodów, ale nie to, dlaczego jeździ się w góry. To przyciąganie wymyka się opisowi. I dobrze.

A można opisać normy, którymi powinno się kierować w górach? Np. normy etyczne?

Normy etyczne oczywiście istnieją, ale nigdy nie mamy pełnego wglądu w sytuację. Zwłaszcza, kiedy dotyczy to zdarzeń na dużych wysokościach. Łatwo jest nauczać etyki z poziomu doliny. Tak długo, jak nie znalazłeś się w określonej sytuacji z określonymi osobami, nie możesz osądzać. Nie jesteśmy w stanie zliczyć, ile razy oceniano himalaistów z poziomu dolin, ale wśród tych ocen było mnóstwo złych sądów.

Czy jest jakaś droga, jakiś szczyt, na które zabrakło panu czasu?

Niestety, nigdy nie zbliżyłem się do Kanczendzongi. Nie wszedłem też na szczyt Nanga Parbat. Byłem bardzo blisko, na wysokości 7600 metrów, ale pogoda nie pozwoliła mi zdobyć wierzchołka.

Kiedy o tym myślę, to szybko dochodzę do wniosku, że przecież nie można mieć wszystkiego. Powinienem być szczęśliwy, że jeszcze żyję. Tak wielu moich kolegów zostało w górach. Za każdym razem, gdy otwieram notes z adresami to łapię się za głowę. Mój Boże, przecież tyle nazwisk już trzeba wykreślić. Powinienem założyć nowy notes.

A gdyby mógł pan wysłać teraz jedną wiadomość do siebie młodego?

Chyba nic bym sobie młodemu nie radził, bo już wtedy znałem najważniejszą zasadę w górach: kto chodzi wolno, idzie bezpiecznie i zachodzi daleko. To porzekadło przewodników górskich.

Śledź autora na twitterze @deszczep

O niesamowitych wyprawach himalaistów przeczytaj w książkach >>

Copyright © Agora SA